piątek, 1 lipca 2011

Relacja XV: Heavy Metal Night (Ucho, 29 VI 2011)

Z pozdrowieniami dla Brodacza

Jak miło jest po robocie pójść na koncert, wrócić późno i następnego dnia będąc niewyspanym znów pędzić do roboty. A już w ogóle cudownie jest jak wszystkie zespoły reprezentują sobą wysoki poziom i grają po prostu iście „zajebisty” koncert.
Po bardzo ciężkich i ekstremalnych klimatach przyszedł czas na nieco tylko lżejsze granie. Trzy zespoły i dwa podejścia. Jeden zespół parający się nieco ostrzejszą odmianą metalu progresywnego i dwa grające klasyczny heavy/power metal. Jako, że nie należy szufladkować żadnego zespołu gatunkowo, toteż zamiast to robić, jak w poprzednim zdaniu, należy po prostu się dokładnie przysłuchać i spojrzeć na ich twórczość bliżej. Zaczynamy:

Diavolopera


O nazwie grupa pisze tak: Diavolopera – znaczy tyle, co diabelska opera bądź opera diabła; w symbolice numerologicznej wibracja cyfry 1; z hiszpańskiego... gatunek gruszki. Dla nas to groteskowe, nieco cyniczne i przewrotne połączenie dwóch wyrazów w jednej frazie, cechujące dualizm jak i dystans do świata zewnętrznego i zastanego w nim porządku.
Zespół z kolei powstał na przełomie sierpnia i września 2009 roku z inicjatywy perkusisty Sławka Kliszewskiego, do którego ostatecznie dołączyli gitarzysta Robert Bandżul, basista Mirek Abramowicz i klawiszowiec Przemek Cygański. Żmudne poszukiwania wokalisty zakończyły się wiosną 2010 roku, kiedy dołączyła do nich Julia Grisznina.
W tym samym czasie zmienił się klawiszowiec, którym ostatecznie został Tomasz Bartoszek.
Latem 2010 roku grupa wydała debiutanckie demo, na którym znalazły się trzy kawałki (na klawiszach wówczas grał Roman Wróblewski, a także Janek Banas na drugiej gitarze).
Zespół połączył ze sobą orientalny szlif i ciężkie brzmienia z melodyjnym wokalem i chwytliwym refrenem.

Nie będę się rozpisywał o każdym utworze, bo nie ma to najmniejszego sensu, w wypadku tej grupy bowiem słychać zarówno profesjonalizm (wszak to grający już dobre kilka lat muzycy z uznanych, lokalnych grup m. in. Norden czy Sonheillon), jak i pomysł. Jest to granie mocne, bardzo interesujące stylistycznie i przywołujące na myśl późne Dream Theater zmieszane z Dark Tranquillity i szczyptą epickiego metalu w stylu Bathory’ego. Niezwykle intrygujący jest głos Julii. Jako, że nie przepadam za żeńskim wokalem i pochodzę doń dość sceptycznie, szukałem kruczka, tego, co się pisze małym druczkiem. Nie znalazłem, wokal Julii mnie powalił na łopatki, no dobra, może nie aż tak. Ale nie ukrywam, że bardzo mnie zaciekawił: ciekawa barwa głosu i oryginalne podejście, przede wszystkim zwracające uwagę na nie siłowe kształtowanie linii wokalnych i trzymanie się jednego pułapu, niektóre wokalistki niepotrzebnie bowiem próbują growlować czy screamować tracąc przy tym swoja naturalną barwę i właśnie oryginalność (Marzenka z Empire jest chlubnym wyjątkiem).
Obok naprawdę kapitalnych i fantastycznie pomyślanych utworów własnych z pierwszej demówki i nadchodzącej drugiej Diavolopera zagrała cover z repertuaru nieodżałowanych „lesbijeczek z Rosji” czyli niepokonanego swego czasu duetu Tatu, a mianowicie „All things she said” – naturalnie po rosyjsku.

Diavolopera to zespół intrygujący i dobrze dający po głowie, według niektórych najlepsza kapela wieczoru (choćby zdaniem stałego bywalca Ucha – Brodacza) a według mnie po prostu bardzo ciekawy zespół. Do kwestii technicznych czy kompozycyjnych nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Brakuje jedynie może małej odskoczni w postaci męskiego growlowanego wokalu – skoro opera i w dodatku diabelska, głos męski by się przydał, choćby nawet na momenty, na zasadzie podobnej jak te w niderlandzkiej kapeli Mayan na tegorocznej debiutanckiej płycie „Quaterpast” (recenzja już niedługo). Zespół ten ma na pewno ogromny potencjał i możliwości i trzymam kciuki, nie chciałbym żeby podzielił los Nordena (który stał się niemalże nieistniejącym jednoosobowym projektem czy Sonheillona, którego też praktycznie już nie ma).

Hateseed


Grupę tę nie tak dawno słyszałem na otwarciu oliwskiego Rock Out Pubu i podobało mi się to co zaprezentowali. Miałem ochotę na więcej i w Uchu mogłem nie tylko zweryfikować czy zespół naprawdę tak mi się podoba, czy to było tylko złudzenie, ale także właśnie posłuchać ich więcej. Nadal nie jestem pewien wszystkich tytułów, ale na pewno zapamiętałem więcej.

Koncert otworzył utwór „One Thousand Deaths” z fantastycznymi solówkami, następnie był kawałek „Exile” i istna galopada rozpoczynająca się od mylącego akustycznego wejścia.


Czwarty był utwór „The Horizon” (Łukasz – gitarzysta i wokalista, zapowiadając kawałek zwraca się do mnie: „Widzę, że kolega w pierwszym rzędzie notuje, to możesz zapisać, że po tym utworze wszyscy się zesrali”. Jak sądzę, miało to być dowcipne, ale chyba do końca nie było, przynajmniej do końca nie zrozumiałem kontekstu. Cóż bywa i tak).
Szósty utwór był chwilą dla muzyków, a zwłaszcza dla Jacka – perkusisty, który dał fenomenalny pokaz swoich umiejętności. Z pasaży do spokojnych, a to znów galopady, a to marsze wojskowe, a to znów spokojnie… gdzieś te Portnoyowe inspiracje słychać i czuć… zabrakło tylko Bonhamowskiego walenia łapą i gongów (ale Hateseed to nie The Brew, więc nie możemy tego wymagać).


Znów były (w Uchu) jakieś problemy techniczne z gitarą, więc Łukasz musiał zastąpić swojego Stratocastera zwyklejszym modelem pożyczonym od jednego z zespołów i zagrano wówczas świetny kawałek „The Soul Eater”. I pewnie w wyniku komplikacji w Uchu zrobiło się jakoś nieprzyjemnie pusto, a Hateseed zagrał ostatni utwór „My hate”.
Utwierdziłem się w przekonaniu, że jest to zespół niesamowity i bardzo ciekawy i mający jeszcze wiele do zaprezentowania w swoim gatunku. Z ogromną satysfakcją przyjdę na ich kolejny koncert i z niecierpliwością wypatruję też jakiegoś materiału płytowego, może kiedy posłucham Hateseed w zaciszu domowym zrozumiem żart o zesraniu, w tym wypadku raczej było mi trochę głupio, może nie poczułem się urażony, ale było to co najmniej dziwne. Tymczasem borem lasem, trzymam kciuki i jako się rzekło: czekam na więcej!

Shadowsight


Ostatni zespół wieczora powstał w Gdyni w 2008 roku z inicjatywy dwóch gitarzystów Michała Marcinkowskiego i Łukasza Szczepańskiego. Po kilku miesiącach prób i jammowania do projektu dołącza basistka Sylwia Dylewska i perkusista Michał Ryczkowski.
Zespół wydał dwie demówki (na których wokalnie udzielał się Łukasz). Obecnie wokalem zajmuje się Michał, który od czasu do czasu jest wspomagany wokalem Łukasza.
W niedługim czasie ma pojawić się nowe wydawnictwo zespołu zatytułowane „Path of the Damned”.

Koncert otworzył dość interesujący kawałek tytułowy z nadchodzącego wydawnictwa. Gdzieś coś mi zapachniało starym Iron Maiden czy Edgyuem, podobno nawet sam zespół nie ukrywa inspiracji tymi grupami – choć wokaliści niestety nie dorównują ani Dickinsonowi ani Sammetowi, a wielka szkoda, bo grają ciekawie, nieoryginalnie, ale mocno i z polotem.


Szef Ucha kiedyś mi powiedział, że w zespole powinna być ładna basistka, bo jeśli zespół gra hujowo to przynajmniej na nią można popatrzeć, w wypadku Shadowsight nie było wcale hujowo, ale i tak wolałem popatrzeć na basistkę – nie tylko ładna (mam nadzieję, że nikt nie będzie zazdrosny), ale także dobrze grała. W ogóle bas w tej grupie to mocna sprawa, wyszczególniony tak jak lubię na wierzch, świetnie pasował do muzyki zespołu. Kapitalnie brzmiało to choćby w hymnowym utworze „Nemezis”. Problemem zespołu jest zupełnie inna sprawa: niezdecydowanie gatunkowe. Raz grają tradycyjny heavy/power a z chwilę potrafią przywalić pirate metalem w stylu Running Wild czy Aelestorm. Może inaczej to nie jest problem, wychodzi to bardzo ciekawie, ale w pewnym momencie już byłem skonfundowany – w ramach jednego zespołu trochę za dużo już było jak jesz został zagrany utwór w stylu medieval. Bardzo podobał mi się cover Ironów, czyli „The Trooper” zagrany z gościnnym udziałem Jacka z Hateseed na bębnach i Łukasza z tegoż na wokalu. Utwór zagrał potężnie i nie został odegrany, a Łukasz zaśpiewał mocniej i zadziorniej, nieco tylko niżej niż Dickinson. Niezwykle interesujące były te utwory, które Shadowsight zaprezentował po polsku – czy gdzieś nie zapachniało Turbo z lat 80?


W podobnym stylu został zaprezentowany też utwór „Szalony Ikar”, który podobno był jeszcze bardziej szalony niż zwykle (nie mając porównania, bo pierwszy raz słuchałem tego zespołu, wierzę na słowo tym, którzy mi to podpowiedzieli). A na bis zagrali cover „Breaking the law” – również nieco inaczej niż oryginał.
Shadowsight ma sporą liczbę zwolenników i wcale się nie dziwię, grają ciekawie i energetycznie. Szkopuł polega na tym, że przy małej dawce oryginalności zespół ten podobał mi się najmniej z wszystkich. Nawet Brodacz rzucił do mnie: „Pierwszy zespół i tak był najlepszy”.

Podsumowując, środowa noc heavy metalu w Uchu była kolejną ucztą dla uszu. Bardzo zaciekawiła mnie Diavolopera i postaram się na bieżaco śledzić rozwój i karierę tego naprawdę obiecującego zespołu, który może sporo jeszcze namieszać na trójmiejskiej scenie, a i mam nadzieję, że nie tylko. Fantastycznie wypadł Hateseed, który mimo problemów technicznych i nagłego wykruszenia publiki zagrał koncert świetny i moim zdaniem znacznie lepszy niż w Rock Oucie. Mógłbym tego zespołu słuchać niemal bez końca.
Shadowsight w moim odczuciu wypadł najsłabiej – z jednej strony z powodu trochę dużego rozrzutu stylistycznego, z drugiej z powodu zbyt późnej już dla mnie pory (przyznam się, że zasypiałem już koło tej jedenastej, dwunastej w nocy). Nie można jednak zaprzeczyć, że wszystkie zespoły pokazały się mocno i ciekawie, przed dwoma można wypatrywać licznych sukcesów w niedługim czasie (Diavolopera i Hateseed), a przed jednym (Shadowsight), cóż nie jestem wyrocznią i mogę się mylić, widziałbym kilka zmian: przede wszystkim znaleźć wokalistę, który miałby jakiś własny styl i radziłby sobie z wysokimi rejestrami (nie jest źle z tym aktualnym wokalem, ale mimo wszystko oczekuje się nieco więcej) i odrobinę bym przyciszył bas – kocham bas na wierzchu, ale w wypadku tego grania trochę za bardzo się wybijał. Dodał bym klawisze – może jakiś utwór w stylu King Diamond albo Mercyful Fate? Tak czy inaczej, bawiłem się dobrze i trzymam kciuki za wszystkie zespoły, które zagrały podczas tej odsłony nocy heavy metalu.

3 komentarze:

  1. fajnie, że napisałeś że mamy rozrzut stylu, bo nam większość osób mówi, że gramy ciągle to samo xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć, dzięki za relację i miłe słowa o naszej muzie. Jedna poprawka - moje wiosło to Jackson RR1, nie Stratocaster:) Pozdro

    Łukasz

    OdpowiedzUsuń
  3. Sorry za błąd odnośnie gitary (podobny kształt mnie najwyraźniej zmylił), ale już nie będę tego zmieniał.Pozdro

    OdpowiedzUsuń