Pierwsza płyta niemieckiej grupy World To Ashes, wydana w dwa lata po bardzo ciekawej debiutanckiej epce „Of What There Is To Come” nie doczekała się jeszcze następcy, ale warto się jej przyjrzeć, zwłaszcza jeśli lubi się melodyjny death metal, a epka przypadła do gustu. Mroczna okładka w ciemnych barwach przedstawia postać, która stoi u wrót budynku wyglądającego na grobowiec albo świątynię jakiś starożytnych bóstw, zarośnięty ogród i wylewający się z wnętrza owego budynku oślepiający blask. Już patrząc na samą okładkę można dojść do wniosku, że będziemy mieć do czynienia z materiałem ciemnym i ciężkim – ciężkim w niemal każdym tego słowa znaczeniu. Przysłuchajmy się zatem:
Płytę otwiera instrumentalna miniaturka „Into the Abyss”. Najpierw wolne niemal black metalowe wejście, następnie wejście mocnych uderzeń perkusji i rwanego riffu. Całość narasta, wolny funeralny ton i zejście, które płynnie przechodzi w szybki, melodyjny „Beyond the Veil”. Niewątpliwie czuć w tym utworze (i w kolejnych też) silny wpływ dokonaniami legendarnej grupy Death, a także Opethem i Dark Tranquillity. Trzeci jest „Pale Cold Water”, w którym nie zwalniamy tempa. Znów mocne uderzenia perkusji, ostre jak brzytwa riffy i naturalnie growl – czysty, zrozumiały i bardzo przyjemny dla ucha. „Tie Killer Hypocrites”, czyli kolejny numer uderza melodyjnym riffem i dosłownie wbijającą w podłogę pędzącą perkusją, którą w niektórych przypomina wbijanie gwoździ w ścianę szybkimi, rytmicznymi ruchami młotka. Przy końcówce pędzący instrumental niemal do końca. Fantastyczny utwór.
Numer piąty to „Vanity”. Nieco mylące przywodzące na myśl power metalowe zagrywki wejście gitary i przywalenie. Znów pędzące riffy i łomocząca perkusja. W połowie zejście i instrumentalne uderzenie do którego po chwili dołącza wokal. W szóstce „The Lucent Gate” nie zwalniamy, od pierwszych sekund kolejna sieka ostrymi riffami, ciekawymi melodiami i szybką perką. W połowie jako żywo konstrukcja z wolniejszych fragmentów z twórczości God Dethroned czy Legion Of the Damned. Rewelacja. Trupie światło ogarnia całość jestestwa i w blasku przywala kolejnym utworem, znanym z epki „Path Of Uncertainty”. Brzmiącym jeszcze szybciej i drapieżniej, przede wszystkim dlatego, że płyta jest znacznie lepiej nagłośniona i ciekawej nagrana. Jest też od oryginału o kilka sekund krótszy ten utwór i naturalnie znów skojarzenia z death metalem niderlandzkim. Majstersztyk.
Kolejnym, ósmym numerem jest dwie i pół minutowy instrumentalny przerywnik „Yesterday Is Burning Black” oparty na wietrznej akustycznej gitarze i delikatnych uderzeniach bębnów. Senny klimat to tylko cisza przed kolejną burzą, która przechodzi płynnie w melodyjny riff i kolejną dawkę walących po głowie bębnów w utworze „Riven”. Sieka do machania łepetyną, oj tak! Przedostatni jest „A Soul Divided” – z początku nieco wolniejszy, ale po chwili znów otrzymujemy jazdę bez trzymanki na najwyższych obrotach. I do tego fantastyczny, melodyjny płynący riff gitary. Perkusyjne zwolnienie na końcówce, szepty i wolne narastanie. Czy w tym utworze znów nie kłania się Opeth? Odnoszę wrażenie, że owszem. Różnicą jest przystępniejsza dla zwykłego, przeciętnego słuchacza długość utworu, niecałe pięć minut.
I na koniec przyszedł czas aby spotkać Śmierć w utworze „Facing Death”. Przywodzący na myśl thrash metal wjazd gitar i deathowa łomocząca perka. Przy końcówce dostajemy nawet black metalowe obroty… Majstersztyk. Zapachniało Lamb Of God? Może odrobiną Machine Head? Ja nie mogłem się takiego wrażenia pozbyć.
Podsumowując, nie poraził mnie ten album, ale też nie pozostawił złych wrażeń, wręcz przeciwnie, słucha się go bardzo przyjemnie. Podobnego grania jest sporo, ale w swojej klasie jest to materiał bardzo interesujący i słuchalny. I bardzo zachęcający do wypatrywania drugiego albumu. Warto zapoznać się z twórczością World To Ashes – ta płyta z pewnością spodoba się wielbicielom takiego grania i raczej nie pozostawi w niedosycie czy wielkim niezadowoleniu. Ode mnie: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz