poniedziałek, 23 maja 2011

Relacja IX: Kiev Office (20 V 2011, Papryka, Sopot)

Słuchając najnowszej płyty gdyńskiego tria zastanawiałem się jak zabrzmią nowe utwory na żywo. Pierwszy koncert promujący, płytę „Anton Globba”, który odbył się w sopockiej Papryce był zaś świetną okazją, aby to zweryfikować. A należy zaznaczyć, że nowy materiał na żywo sprawdza się znakomicie. Brzmi nieco inaczej niż na płycie, to wręcz oczywiste, ale udało się zachować nie tylko klimat drugiej płyty, ale również porwać publiczność niezwykłą energią do fantastycznej zabawy pod sceną. A także zgrabnie połączyć nowe utwory ze starszymi kawałkami.
Koncert zaczął się nieco później niż był planowany, gdyż nie obyło się bez obsuwy (realizator dźwięku się spóźnił i próba trwała dłużej), a kiedy się zaczął… to od razu z przysłowiowej grubej rury – „Karoliną Kodeiną”, który otwiera również najnowsze wydawnictwo Kiev Office. Następnie zwolnienie do „Trust me Jonas…” i do fantastycznego, przebojowego „Nie idź w noc”. Później została zagrana (bardziej wibrująco niż na płycie) „Przygoda w Mariensztacie” zakończonymi słowami, które doskonale pamiętamy z naszych plaż: lody, lody…


Michał ze śmiechem ogłasza, że w ten sposób odbyła się worldwide premiere nowej płyty i, że nadszedł czas, aby zagrać coś z pierwszego wydawnictwa. I tak został zagrany utwór zatytułowany „Borygo”, po którym nastąpił kolejny numer z „Antona”: „Mężczyźni w Strojach Kosmonautów”. Cała sala odleciała wraz z dźwiękami kawałka w przestrzeń kosmiczną i każdy na chwilę stał się kosmonautą. Na koniec utworu Michał odtańczył taniec zwycięzcy, dziwnie kojarzący się z Rocky’m Balboa.
Po powrocie na ziemię Kiev Office zagrało „Człowieka pełnego powiek”, co ciekawe: szybciej i bardziej agresywniej niż na płycie. Następnie wibrujący, płynący „Ultraviolent night” i „Life’s so tight/Woolen touch” i fantastycznie zagrany utwór tytułowy z najnowszej płyty, czyli po prostu „Antona Globbę”. A zaraz po nim pozytywna jakość podróżowania, czyli „Around the Globba”. Wciąż będąc w podróży wsiadamy do gdyńskiego autobusu 204 i jedziemy na Działki Leśne – świetny kawałek „Jadą”, ponownie z mimowolnymi skojarzeniami z filmami Godfrey’a Reggio.
I znów nastąpił powrót do pierwszej płyty w postaci utworu „Dance through the end of the night”. Publika zaczyna pląsać w rytm muzyki, a jedna para nawet tańczyć. Następnie nie przestając tańczyć wracamy na Działki Leśne „Autobusami z plasteliny”. Podłoga zaczyna od podskoków publiczności drżeć, a ja, osoba niezwykle statyczna, zaczynam drgać wraz z nią.
Następnie został zagrany podobno nigdy dotychczas niegrany przez [Kiev Office] utwór pod tytułem „Fallen in love” – nie wiem niestety, czy to była kompozycja własna, czy jakiś cover, ale Goran ponownie zszedł grać na gitarze między publicznością, która nadal szaleje pod sceną, a perkusja pędziła nieomal jak w jakiejś heavy metalowej kapeli… a jak wiadomo Kiev Office heavy metalu (jeszcze) nie gra.
Kolejnym utworem był „Syndrom”, również z pierwszej płyty, a następnie przez wielu wyczekiwane fantastyczne „Dwupłatowce” z „Antona”. Michał zaczyna z radością opowiadać, że na tegorocznym Openerze ma pojawić się Prince, a jako, że Opener Festival jest na Babich Dołach, to zaprasza do wbicia się na torpedownię. I tak wszyscy szturmem zdobyliśmy torpedownię, słuchając kawałka „Hexengrund”. Kontrolowany hałas, Goran znów wychodzi grać do publiki, a my wszyscy płyniemy przyśpieszając i opadając na przemian. A na koniec ze sceny poleciały pieniądze! (Naturalnie tylko udawane, były to bowiem dolary amerykańskie wydrukowane na jednej stronie, ale tłum i tak się na nie rzucił i w sumie chyba każdy wziął sobie taki pieniądz na pamiątkę).

Zespół zszedł ze sceny, jednak publika chciała więcej. I dostała więcej, w postaci dwóch kolejnych utworów, a następnie jeszcze jednego utworu, zapowiedzianego przez Gorana mniej więcej w ten sposób: „Więcej bisów nie będzie. Zagramy jeszcze tylko jeden. Ale to będzie wszystko”. I w istocie to już było wszystko…
Koncert zaś był bardzo udany i trwał chyba z półtorej godziny, a napięcie z każdą sekundą rosło zupełnie jak u Hitchcocka. Publiczności, wbrew pozorom, nie było wcale tak dużo, było raczej kameralnie, ale wszyscy doskonale się bawili. Każdy, kto chciał, mógł nową płytę kupić przy barze. Moja płyta została w domu, w odtwarzaczu (przed koncertem znów przesłuchałem ją kilkakrotnie i wciąż doszukuję się na niej nowych smaczków). Książeczka z kolei, została podpisana. Wracając zaś, kolejką i nocnym (gdyńskim) autobusem N20, nieświadomie zataczałem kolejny łuk w historii odwiecznych podróży around the Globba…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz