środa, 11 maja 2011

Kiev Office x 2

Prolog

Kiev Office widziałem na żywo tylko raz, na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy w styczniu 2010 roku w gdyńskim klubie Ucho. Zaraz po nim grał Hurricane, który sprzedał połamany talerz mojemu kumplowi, jednak większe wrażenie wywarł na mnie właśnie Kiev Office. Intrygujące teksty i energia płynąca z utworów i dosłownie miotający się po scenie gitarzysta zapadły mi w pamięć. Chciałem nawet kupić ich debiutancką płytę „Jest taka opcja”, jednakże ówczesny brak funduszy mi to uniemożliwił, a później jakoś tak zapomniało mi się o tym zespole, gdzieś się zawieruszył pomiędzy innymi sprawami, innymi myślami.
Kiedy zakładałem tego bloga muzycznego, pragnąc dzielić się swoimi odkryciami, spostrzeżeniami i wrażeniami muzycznymi ze znajomymi i nieznanymi mi internautami, nie spodziewałem się wcale pozytywnych reakcji, przyznawania mi racji czy dyskusji dotyczących niektórych artykułów. Obok refleksji czy recenzji najnowszych płyt z najrozmaitszych szuflad i koszyków, zaczęły pojawiać się relacje z koncertów, czy wydarzeń płytowych związanych z twórczością moich znajomych i przyjaciół. Nie liczyłem na rozgłos (jakiś w sumie jest…), ani zatrważająco rosnącą liczbę wyświetleń. Po prostu chciałem pisać o czymś, co kocham. O muzyce.
Tym bardziej nie spodziewałem się zainteresowania tym, co piszę, ze strony kogoś siedzącego bezpośrednio w biznesie – profesjonalnego muzyka i producenta. Naturalnie, można sądzić, że to było nieuniknione, zapewne prędzej czy później, by to nastąpiło, ale raptem po czterech miesiącach istnienia bloga? Co najmniej intrygujące… Proszę sobie wyobrazić moje zdumienie i zaskoczenie, gdy otworzyłem twarzoksiążkę i widzę wiadomość od Michała Miegonia. Szybkie przetwarzanie danych i lampka – Kiev Office.
O co może chodzić? Otwieram wiadomość i z niedowierzaniem przeczytałem, że „obczaja” mojego bloga i „czy nie chciałbym przedpremierowo posłuchać i może coś napisać na blogu o najnowszej nadchodzącej drugiej płycie Kiev Office”. Odpowiedź nasuwała się tylko jedna i mogła być to tylko odpowiedź twierdząca. Zgodnie z życzeniem Gorana podałem adres, żeby płytka mogła przyjść pocztą. Minęło półtora tygodnia. Cisza, nic nie przyszło, awiza też nie ma. Pomyślałem sobie, że chyba nic z tego nie będzie. Napisałem więc do Gorana pytanie, czy płyta już poszła.
Od razu otrzymałem odpowiedź, że jeszcze nie, ale zamierza mi ją wysłać jeszcze dziś, albo jutro.
Niecałe półtorej godziny później dzwoni domofon: „przesyłka”. Otwieram drzwi, a w drzwiach stoi… Michał Miegoń. „Stwierdziłem, że doręczę osobiście”. – mówi z uśmiechem. –„I sorry, że tak długo zwlekałem z dostarczeniem”. Wręczył mi niemal zupełnie białe, ascetyczne ekologiczne pudełeczko z najnowszą płytą oraz drugie identyczne pudełeczko, tyle że czarne.
„- Dołączam naszą debiutancką płytę jako bonus”. – dodaje. Nie zdążyłem nawet zaproponować herbaty, ani zaprosić do mieszkania, żeby chwilę porozmawiać, gdyż Michał bardzo się śpieszył i nie bardzo nawet miał na to ochoty. Podziękowałem i uścisnąłem raz jeszcze jego dłoń. I poleciał, a ja pozostałem w szoku. I szczerze mówiąc nadal jestem… Niespotykane i niecodzienne, fantastyczne… i nie przypadkowe. Nie ma przecież przypadków. W sumie, to nie wiem nawet, kto był bardziej zmieszany, ja czy Michał…
Przez kilkanaście minut obracałem w dłoni opakowane w folię pudełeczka, nie mogąc się nadziwić i nacieszyć… dosłownie, aż żal otwierać…, po czym niczym dziecko trzymające w rękach upragniony gwiazdkowy prezent, zerwałem je, aby przyjrzeć się zawartości. Nie minęła sekunda, gdy w odtwarzaczu wylądowała pierwsza płyta. Aby odpowiednio podejść do najnowszego wydawnictwa najpierw bowiem należy zapoznać się z całością debiutanckiego materiału. Zaczynamy:

„Jest taka opcja”

Rock alternatywny, czy też indie rock, jak zwykło się takie granie nazywać, to dla mnie właściwie czarna magia i mam przy niej dość często reakcje alergiczne. Przede wszystkim nie rozumiałem, o co chodziło z tym indie. Nawet internet milczał o genezie tego gatunku.
Na jednej z obficie polewanych imprezek zostało mi jednak wyjaśnione, że indie to skrót od independent (ang. niezależny) i oznacza tyle, co alternatywa dla alternatywy, jest przetworzeniem tego, co zostało już przetworzone. I właśnie w takim nurcie obraca się pierwsza płyta Kiev Office. Z tą znaczącą różnicą, że w porównaniu z większością takiego grania, Kiev Office ma pomysł i własny, rozpoznawalny styl, nie próbuje naśladować żadnej konkretnej grupy czy stylistyki, ani nie podąża za konkretną modą.
Na początek miniaturka „Nasz mały landszafcik”, która fantastycznie wprowadza w płytę, bo to, co jest dalej to rewelacja. Energetyczny, przypominający trochę T. Love utwór „Zapomnij już teraz” jest drugi. Mglisty, wolniejszy i pochodowy „Dance through the end of the night” z numerem trzecim, brzmiący jakby wyjęty z twórczości Stinga albo The Who, należy do moich ulubionych kawałków na płycie, z powodu fantastycznego klimatu i świetnie zaplanowanego duetu wokalnego Michała Miegonia i Joanny Kucharskiej.
„Opony”, czyli numer czwarty zapamiętałem z koncertu właśnie z tego powodu, że Goran przy nim dosłownie miotał się po scenie. Taki punkowy ten kawałek, ale na koncertach zdecydowanie wypada znacznie lepiej. Piątka, również moja ulubiona, to „Syndrom”. Fantastyczny, pulsujący, ale dość wolny utwór, znów jakby z twórczości T. Love. I do tego naprawdę świetny tekst. Szóste są intrygujące instrumentalne „Autobusy z plasteliny” – wyłaniające się z ciszy, rozwijające się leniwie, ale do coraz szybszych obrotów, wyraźnie nawiązujące do rocka progresywnego nastawionego na klimat, może nawet przestrzennego space i zapomnianego już kraut rocka.
Kolejny kawałek to bardzo interesujący ukłon w stronę poezji śpiewanej pod tytułem „Borygo”. Coś tak zapachniało mi Grechutą, Maleńczukiem, a nawet troszeczkę Republiką i Ciechowskim. Fantastyczny, a w dodatku trwający niecałe trzy minuty. Siódemka to niezwykle żartobliwa miniaturka (trwająca około dwie minuty) – zapewne taki mały hołd dla Franka Kimono. A potem zejście do fantastycznego, drugiego, który również gdzieś mi w pamięci się zatrzymał, genialny utwór Aśki Kucharskiej „Strach”. Bardzo dobry tekst, chwytliwy refren, pulsujący rytm. Aż się prosi, by śpiewać wraz z nią.
A na koniec, najdłuższy na płycie, intrygujący utwór „Płoty”. Siedmiominutowy kawałek osadzony na progresywnym szlifie i wolno rozwijającym się rytmie i świetnym tekście. Szybszy płynący moment i zwolnienie do fragmentu z Kronik WDiF… aż do zejścia...
Mocną stroną tego wydawnictwa są teksty oraz bardzo dobry dźwięk (słyszalny bas, czyli, to, czego mi wiecznie mało), a także wyraźnie słyszalne najróżniejsze inspiracje tercetu. Na duży plus zasługują wokale, zarówno Michała, któremu nie obce jest punkowe wydzieranie, spokojniejsze melodyjne linie, a nawet klimatyczna recytacja. To samo można powiedzieć o wokalu Aśki Kucharskiej – nie epatuje swoim głosem w operowych rejestrach, ani nie piszczy nienaturalnie, po prostu świetnie śpiewa i kapitalną, unikatową barwę. Debiut Kiev Office to płyta bardzo dobra i zasługująca na uwagę, dlatego ode mnie, mocno zasłużone (i spóźnione o prawie dwa lata) 9/10, a dlatego też tylko tyle, bo to, co znajduje się na najnowszej płycie może przyprawić co niektórych o palpitacje serca, a mnie, absolutnie poraziło. To już bowiem zupełnie inny zespół (dojrzalszy) i zupełnie inna (porażająca) płyta…

„Anton Globba”

Najnowsza płyta jest dłuższa od debiutu, ma znacznie ciekawszą okładkę i… książeczkę. I jest jak sądzę koncept albumem, albo czymś na jego kształt. W trzynastu utworach uczestniczymy w jednym dniu z życia tytułowego Antona Globby. Jest to dzień, który należy do tych uporczywie powtarzających się bez końca i za każdym razem wyglądającym dokładnie tak samo. Tak naprawdę Anton Globba który, z niedowierzaniem patrzy na otaczający go dookoła świat, szukający sensu w otaczającej go rutynie to każdy z nas. Włożyłem płytę do odtwarzacza. Przeleciała calutka, wcisnąłem odtwarzanie jeszcze raz, przeleciała calutka, włączyłem znów, przeleciała calutka…zacząłem robić sobie entuzjastyczne znaczki przy każdym z utworów, słuchałem i czytałem teksty w książeczce.. Na pierwszej stronie książeczki napisano bowiem: „Read Anton Globba”. Więc poczytajmy:
Uzależniająca, punkowa „Karolina Kodeina” to numer pierwszy. Drugi numer to równie króciuchne (taki sam czas: dwie minuty i trzydzieści pięć sekund) świetne zimnofalowe „Dwupłatowce” pachnące trochę wczesnym T. Love, może nawet odrobinę punkiem w rodzaju KSU. I do tego kapitalny, wpadający w ucho tekst. Trójka to kawałek z tekstem Joanny Kucharskiej „Nie idź w noc” – wolniejszy, ale bardzo przebojowy z dużą dawką pozytywnej energii.
Czwórka to „Trust Me Jonas, You’re Still One Of The Brothers, Jonas”. Liryczny, spokojny wokal Michała Miegonia i osadzona na basie linia muzyczna, delikatnie przyśpieszona na refren. Brzmiący trochę jak punkujące, stłumione The Who…
Trwająca niecałe trzy minuty „Przygoda w Mariensztacie” zaczyna się od motywu z jakiejś kreskówki w stylu „Jetsonów” lub serialu z lat 50 i po chwili przechodzi w zimny, pochodowy motyw na basie i perkusji. Szeptany, recytowany tekst, płynące przyśpieszenie, znów motyw z Kronik WDiF… i przywołanie plażowych sprzedawców… majstersztyk. Następnie fantastyczni „Mężczyźni w Strojach Kosmonautów”. Michał wykrzykuje tekst niczym komentator sportowy i refren w stylistyce wczesnego T. Love… skojarzenia z Pilotem Pirxem i Stanisławem Lemem… absolutna rewelacja…
Siódemka to „Człowiek Pełen Powiek” (prawie punkowe sto dwadzieścia sekund, bo dłuższe o trzynaście sekund…) – szybki, bardzo interesujący kawałek i znów świetny tekst. Coś jak British Sea Power z pierwszej płyty… Ósemka to drugi utwór do tekstu (i całościowym wokalem) Kucharskiej zatytułowany „Ultraviolent Night”. Mimowolne skojarzenia z Tori Amos w bardziej popowym wydaniu połączone ze stylistyką U2 z pierwszej połowy lat 90 ? Intrygujące połączenie.
Dziewiąty jest znów prawie trzyminutowy wolny, pochodowy, wręcz senny „Life’s So Tight/Woolen Touch”, lekko przyśpieszający w środkowej części… Beatlesi? The Who? Niesamowite… Następnie zatrważająco długi, jak na objętość tekstu, składający się tylko na tytuł płyty, czyli „Anton Globba” (sześć i pół minuty) – płynący, minimalistyczny, reagge’ujący wstęp z wokalem… tak będzie przez cały czas? Ależ nie… po dwóch i pół minucie zostają już same instrumenty. Wolno rozwijający się płynący do nieco szybszych obrotów. Przestrzeń i fantastyczny klimat… w tej sennej atmosferze zatapiamy się zamykając oczy i unosząc się wraz z pulsującą muzyką aż do zakończenia kawałka.
Powolna jedenastka oparta na motywie… wyjętym z „Love in Summer” Archive’a (z płyty „Noise”) zatytułowana „Jadą” o autobusach (w Gdyni?) z garażową, punkową środkową częścią tekstu i zejście motywem z… „Pogromców Duchów”. I wracamy do Archive’owego riffu, jednakże tu nie przybiera on tak żywiołowego i ekstatycznego obrotu, choć na koniec całość odrobinę przyśpiesza. Niemal widzi się autobusy jadące w przyśpieszonym tempie jak w trylogii Godfrey’a Reggio.
Autobus odjeżdża, a my lądujemy w kosmosie i zaczynamy latać dookoła głowy Antona Globby. „Around The Globba” (gra słów: around the globe – dookoła globu) to przedostatni kawałek na płycie, zaczynający się ewidentnym cytatem z „All Together Now” Beatlesów (z płyty „Yellow Submarine”). Nieco później utwór nadal pachnie Beatlesami, ale wokal Michała i liryczna konstrukcja utworu, lekko tylko przyśpieszająca do szybszych obrotów, zbliża utwór do genialnej płyty „Tommy” The Who. Zresztą mógłby się spokojnie na niej znaleźć. Zaskakujący utwór i należący do moich zdecydowanych faworytów. Ostatni i najdłuższy (bo prawie dwunastominutowy) jest powolny, pochodowy „Hexengrund” z zimnofalowym punkującym momentem na refren, a potem płynący progresywno – space rockowych pasaż dźwięków. I w takim sennym, unoszącym się klimacie pozostajemy już do końca płyty…
Podsumowując, nie brakuje na płycie szybszych, zadziornych i energetycznych kawałków czy takiż momentów, więcej jednak tu elementów lirycznych, spowolnionych i płynących zdecydowanie zbliżających muzykę Kiev Office do eksperymentalnych wyciszonych dźwięków z lat 70 (rock progresywny i space rock). Są tu też liczne odwołania do kultury masowej (skrzętnie ukryte między słowami) i wyraźnie zaznaczone inspiracje muzyczne (od klasycznych już zespołów po nowoczesność). Fantastyczne, dające do myślenia teksty i przede wszystkim, właśnie ten niezwykły klimat…
Na pewno nie jest to ten sam Kiev Office co dwa lata temu i jak zauważyłem wcześniej, wielu może się zszokować usłyszawszy ten materiał po raz pierwszy, bo nie jest to płyta lekka i przyjemna, raczej należy do kategorii tych, w które trzeba wejść i poczuć, do tych, które można pokochać lub odrzucić. Mi się ona bardzo podoba, pokazuje bowiem zespół w nowym niezwykle interesującym świetle i jestem przekonany, że przysporzy grupie wielu nowych słuchaczy i fanów. Ode mnie w pełni zasłużone (i pozostające nadal pod wielkim wrażeniem, gdyż nie spodziewałem się tak fantastycznej płyty i tak dużej zmiany w stylistyce Kiev Office) 10/10.

Epilog

Na zakończenie, chcę jeszcze podkreślić i zauważyć kilka kwestii. Fakt, że zostało mi zlecone, czy też raczej zaproponowane, napisanie tekstu o Kiev Office przez samego Michała Miegonia, nie przyczynił się w żadnym stopniu do ocen, zarówno debiutu, jak i fantastycznej najnowszej płyty. Mogłem przecież wziąć płyty i nie napisać nic… Mogłem, ale napisałem po prostu to, co czuję i słyszę. I naprawdę płyty mi się podobają - obie. Gdyby było inaczej, napisałbym to. Jestem osobą szczerą, która mówi (i pisze) co myśli, niczego nie ukrywa i nie tłumi zdania w sobie, wiedzą to zwłaszcza osoby, które mnie znają osobiście. Naturalnie, ktoś może mieć inne zdanie odnośnie zespołu, poprzedniej płyty i tej nadchodzącej (premiera 20 maja), ale właśnie różne zdania i opinie składają się potem na to, czy płyta jest udana czy nie. Jeśli mi się podoba, nie będę specjalnie materiału i grupy zjeżdżał, jeśli zaś mi się nie podoba, nie będę tego specjalnie i sztucznie podkoloryzowywał, bo tak wypada. Jeśli ktoś uważa, że robię nieprawdziwą reklamę lub „dodaje cukier”, lub zamierza mnie atakować za „niekonsekwencje”, „faworyzowanie” itd. nie musi tego, ani pozostałych tekstów czytać, nie zmuszam przecież. Zapraszam jednak do rozmowy, wymiany zdań, własnych opinii i sugestii, które mogą poprawić jakość tekstów w przyszłości. Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie. (Płyta właśnie się skończyła, więc idę włączyć ją po raz kolejny, jeszcze nie wiem, czy będzie to pierwsza, czy druga, ale obie, długo z mojego odtwarzacza nie wyjdą).

---------------
Specjalne podziękowania dla Michała Gorana Miegonia za zainteresowanie moim blogiem i zaufanie, że jestem w stanie choć trochę pomóc w promocji zarówno nowego materiału, jak i samego zespołu. Dla mnie jest to bardzo nobilitujące i ważne. Jeszcze raz wielkie dzięki i do zobaczenia na koncercie!!!
Dziękuję też wszystkim tym, którzy „wierzą” we mnie i wspierają. Salute!!!
---------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz