Przekopując się przez wiele najróżniejszych płyt, można wyłapać płyty iście zaskakujące. I to płyty należące do zupełnie nowych, bardzo obiecujących zespołów. W taki w sposób trafiłem na debiutancki materiał brytyjskiego zespołu grającego metal progresywny, wyraźnie inspirowany twórczością samych Bogów, czyli Dream Theater.
Grupa powstała pod koniec 2007 roku w Wielkiej Brytanii z inicjatywy gitarzysty Davida Greya i basisty Simona Pike’a. W niedługim czasie dołączyli do nich: Greg Baker grający na instrumentach klawiszowych i perkusista Chris Billingham. Wokalista, Nate Loosemore, dołączył do LIT dopiero w 2010 roku. W tym czasie zespół wydał swoją debiutancką epkę. Niedawno zaś brytyjska grupa wydała swój pierwszy pełnowymiarowy album zatytułowany „Opus Arise”.
Grupa wytworzyła wyraźnie dostrzegalny, własny rozpoznawalny styl łączący w sobie elementy rocka i metalu progresywnego, melodyjnego metalcore’u, power metalu i metalu symfonicznego. Poprzez połączenie odmiennych mogłoby by się wydawać inspiracji, muzyka LIT jest często porównywana przez krytyków muzycznych z takimi zespołami jak Thershold, Circus Maximus, Pagan’s Mind czy Seventh Wonder. Ja wyraźnie słyszę też na tej płycie echa i inspiracje legendarnym Dream Theater, a zwłaszcza z okresu najlepszych bodaj płyt Bogów – „Images And Words” i „Awake”.
Już pierwszy numer - „Beyond the flames” wyraźnie wskazuje na silne inspiracje grupy dokonaniami DT: charakterystyczne Portnoy’owe wejście perkusji i po chwili bardzo przywołujący wczesnego LaBrie’ego wokal. Loosemore ma bowiem bardzo podobną barwę głosu, nieco tylko wyższą, co słychać właśnie w wyższych partiach niemal nawiązujących do power metalowych tradycji. Nie kopiuje jednak LaBriego, ma wyraźnie zarysowany własny styl, ale na pewno go przywołuje.
Po siedmiominutowym, niezwykle interesującym pierwszym utworze przechodzimy do drugiego zatytułowanego „Entity”. Nieco tylko wolniejszy, pochodowy i bardziej mroczny od poprzedniego kawałka z fantastycznym riffem prowadzącym.
Numer trzeci to „Blood Red Diamond” – fortepianowa introdukcja i bardzo melodyjne wejście pozostałych instrumentów. Świetny wokal wyraźnie obracający się w wyższych rejestrach i zwarta konstrukcja utworu – nieco ponad pięć i pół minuty. W ogóle długości utworów zasługują na osobne wyróżnienie, nie są one przesadnie długie, nie szarżowano z wirtuozerskimi popisami i nie próbowano na siłę, jak to często bywa, przedłużać utworów w nieskończoność. Najdłuższy utwór ma siedem i pół minuty. Na długaśne suity pewnie dla LIT przyjdzie jeszcze czas.
Czwarty kawałek to równie melodyjny „Seek to find” – zwalniający na wokal, potem delikatnie przyśpieszający. Bardzo dobry motyw na klawiszach stanowiący przeciwwagę dla ostrego riffu i dosłownie Portnoy’owskiej perkusji.
Najkrótszy na płycie, trwający cztery minuty z sekundami, „New Times Awaken” – zaczynający się od deszczu i gitarowo klawiszowego wstępu ballada. Wchodzi liryczny wokal i wyważona, spokojna perkusja. Mimowolne skojarzenia z Dire Straits, Pink Floyd i balladowymi, spokojnymi momentami genialnej płyty DT „Awake”. I na koniec nieco szybsze, epickie zakończenie.
Szóstka to świetny „Delusional Abyss” z wyraźnym power metalowym szlifem (Pagan’s Mind i Seventh Wonder się kłaniają) i lirycznym, fortepianowym balladowym zwolnieniem w środku. Siódemka, czyli wspomniany już najdłuższy na płycie kawałek, to kompozycja zatytułowana „Lost In Thoughts”. Fantastyczne, melodyjne intro i ponowne zwolnienie do wokalu, tak bardzo przypominające konstrukcją dawne DT… i szybszym power metalowo wijącym się wokalem w refrenie. W połowie utworu pojawia się na momencik mroczny dream theaterowski pasaż i znów wyraźnie LaBrie’owski wokal.
I przyśpieszenie (zapachniało troszkę płytą „Images And Words” Bogów), a następnie fantastyczna klawiszowa solówka na tle pędzących gitar. Na koniec znów wokal. Absolutny majstersztyk po prostu.
Ostatni, ósmy utwór to „Assimulate, Destroy” zaczynający się bardzo intrygująco od wiatru, krakania i orientalnej melodii na sitrze i takiegoż chóru podobnego do nawoływania muahedżinów, a po chwili ostre przyśpieszenie. W połowie utworu znów zwolnienie i stłumione mówienie wokalisty, powoli narastające i wracające do ostrzejszych obrotów. Gitarowo-klawiszowa solówka na pędzącym tle i w tym pędzącym rytmie zostajemy do końca aż do zerwania i ostatniego, mocnego uderzenia.
Podsumowując jest to płyta naprawdę zaskakująca i dopracowana. Można przyczepić się do małej oryginalności, ale w swojej klasie i obok wielu innych, po prostu złych i schematycznych płyt najczęściej również debiutujących grup, jest to wydawnictwo bardzo interesujące i zasługujące na uwagę. Z wielkim zainteresowaniem będę śledził karierę tej grupy, z nadzieją, że na tej jednej płycie się nie skończy, i jeszcze nie raz mnie LIT zaskoczy, bo potencjał w tej grupie drzemie ogromny i zdecydowanie można w ich wypadku mówić jako o kontynuatorach i następców grania w rodzaju Dream Theater.
W oczekiwaniu na nową płytę Dream Theater (pierwszą z nowo ogłoszonym na początku maja perkusistą, którym został Mike Mangini) można skrócić sobie męki czekania właśnie tą, bardzo dobrą i zaskakująco świeżą płytą. Bardzo bym chciał, żeby nowe wydawnictwo DT było co najmniej tak dobre, jak opisywany powyżej debiut czy nieco wcześniej opisywane "The War Machines" polskiej grupy Perihellium... Póki co, jest to tak zwane wishful thinking, pozostaje niestety czekać. Tymczasem, jako się rzekło, można jednak posłuchać zarówno naszego Perihellium i debiutu grupy Lost In Thought, życząc obu zespołom jak najwięcej tak dobrych, zaskakujących płyt. Wszystkim "spragnionym", ciekawym lub po prostu, zwyczajnie lubiących takie klimaty, zdecydowanie i gorąco polecam. Naprawdę warto!!! Ode mnie mocne i w pełni zasłużone: 9/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz