poniedziałek, 9 maja 2011

Relacja VI: Blue Jay Way (Blues Club, 8 V 2011)


Jakiś czas temu poznałem dwóch ambitnych i bardzo utalentowanych młodych gitarzystów, którzy szukali wokalisty. Spotkaliśmy się na próbie, ale doszliśmy do wniosku, że to nie jest to, odpowiadałem im jako osoba, jako wokalista już trochę mniej. Kontaktu nie zerwałem. Jakiś czas potem, jeden z nich zaproponował żebym wbijał do Ucha, bo gra zespół ich znajomych. Poszedłem z ciekawości i nie zawiodłem się. Blue Jay Way naprawdę mi się podobał. Od tamtego czasu minął prawie rok, a ja wybrałem się na ich koncert już z własnej woli. I znów mi się podobało.
Filip Arasimowicz na gitarze basowej
            Grupa powstała 1 maja 2010 roku z inicjatywy wokalisty Tomasza Bessera i gitarzysty Marcina Korpasa. Już po miesiącu gry zadebiutowali w gdyńskim Uchu na przeglądzie „LO projektor 2010”. Ich muzyka opiera się na klasycznym rocku lat 70', ale nie boją się eksperymentować z nieco cięższym brzmieniem. Poza Tomkiem i Marcinem szeregi zespołu zasilają: gitarzysta Darek Hermann, basista Filip Arasimowicz, oraz perkusista Tomek Petecki. Do największych osiągnięć Blue Jay Way zaliczyć można występy przed takimi zespołami jak Mech czy Golden Life. Wystąpili również na festiwalu Yach Film. Ich największym jak dotychczas sukcesem jest jednak wygranie pomorskich eliminacji r&r music festival.
            Rock’n’rollowe, zahaczające o cięższy hard rock instrumentalne intro było zaledwie ciszą przed burzą, potem już było potężne uderzenie kolejnych kawałków. Drugi był „Opętany”. Trzeci, fantastyczny lekko southern rockowy „Amerykański” z bardzo ciekawym riffem prowadzącym, potem taki trochę jakby wyjęty z twórczości grupy Mech utwór „A niech ma”. Kolejnym kawałkiem była „Sieć” z kapitalną linią basu i lekko drżącym, szorstkim i jednocześnie zadziornym wokalem Bessera. Wyraźnie słyszalne inspiracje zarówno Hendrixem jak i Zeppelinami, a nawet TSA i Turbo (wszystko w ramach jednego utworu).
            Następnie zwolnienie (pozorne) do ballady zatytułowanej „Uwolnij mnie” przywodzącej na myśl trochę TSA. Kolejny kawałek, którego tytułu nie usłyszałem, znów lekko southernrockowy, pochodowy z fantastycznym progresywnym rozwinięciem i solówką Korpasa oraz wyczuwalną przestrzeń niczym z Hawkwind. Zejście. Ósmy utwór pod niezwykle wymownym tytule „Spieprzaj” znów zapachniał cięższymi momentami Zeppelinów. Do tego naprawdę świetny, mocny tekst. Powiedzieć tak do byłej dziewczyny… byłoby to w każdym razie niezwykle odważne, a na pewno, co najmniej niespotykane. Besser pokazuje, że wysokie, wrzaskliwe tony nie są mu obce. I znów ballada, pod równie wymownym tytułem, „Pragnę Cię”. Znów coś tak Zeppelinowo i fantastyczny tekst. Pomyślałem sobie podówczas, że gdybym był dziewczyną (jakąkolwiek, po prostu dziewczyną), też bym zapragnął.
Blue Jay Way
            Punkowe z lekka wejście kolejnego utworu zatytułowanego „Mówisz stop” - bardzo jak na hardrockowe standardy przebojowy kawałek. Następnie znów ballada, „najnowszy kawałek”, choć tytułu nie dosłyszałem. Ballada tylko pozornie, bo liryczny trochę jakby znajomy riff w pewnym momencie wchodzi w ostrzejsze tony i tak zostaje już do końca. Sam kawałek to właściwie pędzący progresywny majstersztyk, przywodzący na myśl „51” TSA, które kiedyś Blue Jay Way nawet grało, a duszny tekst o śmierci w połączeniu z graną muzyką to absolutny majstersztyk.
Besser po utworze pyta: „Czy już się nudzicie?” Ale odmowne „nie” ze strony publiki (dość skromnej trzeba przyznać), to sygnał do dalszego grania. Utwór „Sex” (ulubiony kawałek Grześka, mojego kumpla, z którym przyszedłem na koncert) zabrzmiał znacznie potężniej niż w Uchu, a gra aktorska Bessera imitującego stosunek seksualny, tym razem ograniczyła się do zwięzłego „aaaa”.
Tomasz Besser i Filip Arasimowicz
            Potem zagrali „według niektórych nasz najbardziej rozpoznawalny kawałek” – jak to określił Besser, czyli „Taki sam”. I faktycznie jest w tym utworze coś, co sprawia, że wszędzie byś poznał, że to Blue Jay Way. Absolutnie fantastyczny i niezwykle przebojowy utwór. I ostatni zajebisty kawałek zatytułowany właśnie tak „Zajebisty”. W nim zwolnienie dla przedstawienia składu z solówką Korpasa i po zakończeniu na bis, po dłuższym zastanowieniu, raz jeszcze „Taki sam”. Skromne „Dziękuję bardzo” Bessera i to wszystko. I jest za co dziękować, ale to publika powinna dziękować chłopakom, za godzinę fantastycznych dźwięków i dosłownie, za podróż do późnych lat 70, kiedy królował hard rock, a w Polsce aż do połowy lat 80 był najlepszy okres polskiego heavy metalu.
            Poga nie było, bo nie było potrzebne. Ich słucha się z rozdziawioną gębą i z nieukrywanym zadowoleniem siedząc na czterech literach. Wszystkie dodatki są absolutnie zbędne i niepotrzebne. Jedynie grupka siedząca za mną i Grześkiem w pewnym momencie wstała i zaczęła sobie podrygiwać. Miłe, ale jeśli nie pociąga to za sobą lawinowo reszty publiki, też zupełnie niepotrzebne.


            Blue Jay Way to zespół niezwykły i konsekwentnie podążający własną drogą. Wiedzą jak chcą tworzyć, jak chcą brzmieć. Jest to granie interesujące, świeże i energetyczne, a także przebojowe. Mówią o sobie, że są supergrupą i trzeba im to przyznać, że są supergrupą. Grupą złożoną z bardzo utalentowanych muzyków i obdarzonego kongenialnym wręcz głosem Bessera, od którego wielu wokalistów młodych zespołów mogłoby brać przykład jak należy śpiewać i prezentować się na scenie.
            Jest to zespół, który zasługuje na szczególną uwagę, ponieważ drzemie w nim naprawdę ogromny potencjał. I to nie tylko na skalę krajową, ale również jako świetny towar eksportowy (swoją drogą ciekawie byłoby usłyszeć anglojęzyczne wersje utworów chłopaków, bo wszystkie, i jest to naprawdę duża zaleta, są po polsku). Byłaby wielka szkoda gdyby ten zespół rozpadł się z hukiem, lub przeszedł kompletnie niezauważony. Blue Jay Way to chyba nie tylko najlepszy młody trójmiejski zespół, ale zdecydowanie jeden z najciekawszych rodzimych artystów, za którego sukcesy trzymam kciuki. I gorąco zachęcam wszystkich tych, którzy nie mieli okazji usłyszeć zespołu na żywo, aby czym prędzej to zrobili przy najbliższej okazji. Naprawdę warto.



 Specjalne podziękowania dla Grześka za pomoc przy robieniu zdjęć w trakcie koncertu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz