sobota, 27 lipca 2019

Karakorum - Fables And Fairytales (2019)


Kraut-rock wiecznie żywy!

Bawarczycy z Karakorum przenieśli się w czasie do wczesnych lat 70tych, by zaprezentować współczesnym słuchaczom odrobinę staromodnego, ale jak najbardziej nowocześnie podanego brzmienia z początków rocka. Ich międzygalaktyczna podróż zabiera słuchacza do czasów, gdy dźwięki były brudne i ciężkie, trawa bardziej zielona, a duch hipisów nie został jeszcze zamknięty w magazynach, bibliotekach oraz gablotach i sejfach muzeów. Ich najnowszy album zatytułowany "Fables And Fairytales" to następca debiutanckiego "Beteigueze" z 2017 roku. Tym razem też niemiecki kwintet postanowił nie tworzyć konceptu, a trzy rozbudowane, autonomiczne kompozycje. Muzycznie poruszają się po pełnym spektrum lat 70tych - od heavy rocka począwszy przez free jazz, epickie melancholijnie zakorzenione w klimatach Franka Zappy, aż do do tego, co sami nazywają brzmieniem Karakorum. Do tego, na trwającym nieco ponad trzy kwadranse wydawnictwie nie stronią od bezpośrednich odniesień do swoich idoli, a tym samym klasyki grania tamtych czasów, czy ukrytych między dźwiękami i słowami, cytatów czy żartów.

Zaczynamy od prawie dziesięciominutowego (bez dwudziestu dwóch sekund) "Phrygian Youth". Od początku jest tutaj bardzo charakterystycznie i bez trudu da się wyłapać wszystkie przytoczone wyżej założenia stylistyczne - gitary nie tylko grają akordowo, ostro i melodyjnie zarazem, a w tle śmigają klawisze Hammonda, ale nawet w tempie panowie nie ukrywają fascynacji początkowej fazie rocka progresywnego. Ostrzejsze momenty łączą się niezwykle zgrabnie z tymi lżejszymi, jak i rozpędzonymi klawiszowymi pasażami, wreszcie wokalizami stylizowanymi na te z końcówki lat 60tych, czy początku 70tych. Jest też soczyście, choć niestety trzeba to przyznać, że brzmienie jest tutaj bardzo współczesne - można nie przykuwać do tego, zbyt dużej wagi, ale nie ma tu poczucia, że panowie znaleźli swoje utwory w jakiejś zapomnianej szufladzie, a choć grają sprawnie i potrafią tworzyć klimat, to jest po prostu za czysto.

Po nim przychodzi czas, na prawie czternastominutową pięcioczęściową suitę "Smegmahood", składającą się kolejno na "Crawling Mouse", "Here Comes The Prick Disease", "Egg Pie", "Escort To The Final Dish" oraz "Even Lactosis Can Be Toxic". Wyraźnie inspirowany wczesnym King Crimson i ówczesnym szaleństwem formacji Roberta Frippa, później coraz bardziej ustępując kraut-rockowym połamańcom. Tu także nie brakuje zwolnień, chóralnych śpiewów niczym z lat 60tych czy ostrych rozwinięć o dysonansowych harmoniach, solidnych bluesowych odcieni solówek i mrocznego tła klawiszy. W porównaniu do pierwszego utworu, ten jest też ciekawszy i bardziej wciągający, choć nadal towarzyszą mu te same spostrzeżenia odnośnie brzmienia, któremu brakuje poczucia starości tak potrzebnej tej stylistyce, bo i owszem wszystko jest w nim bardzo sprawne, ale jednocześnie zbyt sterylne i współczesne.


Trzeci, a zarazem ostatni na albumie utwór to "Fairytales", który także jest suitą i trwa dokładnie dwadzieścia trzy minuty. Egzotyczne, ewidentnie orientalne zaśpiewy, atmosfera niczym z mistycznej mszy potrafią wbić w fotel i bezpośrednio odnieść się do brzmienia Amon Düül. Stopniowo budują w niej panowie napięcie perkusyjnym pochodem i coraz śmielszymi poczynaniami tła z pogranicza elektroniki rodem z Tangerine Dream, przemieszczają się do pełnego rozwinięcia z orientalnymi klawiszami, ostrymi zagrywkami gitar i mocniejszymi uderzeniami pełnymi naleciałości wczesnej progresywy i kraut-rockowych eksperymentów z dźwiękami, czy wreszcie balladowymi zwolnieniami bliskimi ówczesnej muzyce pop. Tu, można się w pełni zatopić w proponowanych przez kwintet dźwiękach i brzmieniach i nimi autentycznie rozkoszować, bowiem znakomicie w nich słuchać, że panowie naprawdę znają się na rzeczy.

Ocena: Pierwsza Kwadra
"Fables And Fairytales" bawarskiego Karakorum to porządny materiał, choć w mojej opinii brzmiący zbyt nowocześnie. Sprawne kompozycje i ogromne możliwości muzyków giną w sterylnym brzmieniu. Dbałość o szczegóły i angażujące swoim klimatem dźwięki ocierają się tu o prawdziwą perfekcję, ale niestety ciężko powiedzieć, żeby były to rzeczy genialne. Słucha się jej naprawdę dobrze, ale bez poczucia większego zachwytu, czy nawet chęci częstego wracania, choć nie można wykluczyć, że innym bardziej przypadnie do gustu. Najciekawszy pod względem atmosfery i konstrukcji z całą pewnością jest tutaj numer trzeci i gdyby materiał w całości opierał się tylko na nim, wrażenie mogło by być lepsze. Nie mam jednak też wątpliwości, że to solidna płyta, w którym klimatu lat 70tych rzeczywiście nie brakuje, ale fakt, że brzmienie jest na niej jednak mocno współczesne, może razić.


Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz