czwartek, 5 kwietnia 2018

Erdve - Vaitojimas (2018)


Litewski Erdve może nie być Wam znany, bo jest to świeża grupa, która w lutym tego roku zadebiutowała swoim pierwszym pełnometrażowym wydawnictwem. Panowie eksperymentują na nim z black metalem, sludge'em i hardcorem tworząc wyjątkową masywną, gęstą i intrygującą mieszankę dźwięków. Oto nowy, bałtycki punkt orientacyjny który prowadzi w sam środek ciemności...

Świetne wrażenie robi już niepokojąca grafika na okładce. Choć litery wrzucone pomiędzy nieco mi zaburzają idealny obraz tego, co widać, czy też co może nam się wydawać, że widzimy. Ja widzę przygasłą świecę, której wosk stopił się w abstrakcyjną formę w której dostrzec można poskręcane ludzkie ciała, twarze wykrzywione w grymasie przerażenia, strachu i deformacji, płomienie a nawet sękate pnie drzew i rachitycznych gałęzi z nielicznymi liśćmi. Jest w niej coś niepokojącego, przerażającego, a zarazem niezwykle intrygującego. Te same wrażenia udało się Litwinom zawrzeć w sześciu mocarnych numerach, które kapitalnie łączą różne gatunki na które postawili i równie intrygująco odzwierciedlają dźwiękowo to, co widać na okładce, wrzucając słuchacza w dziwny, niedostępny i mroczny, schizofreniczny, a zarazem doskonale nam znany świat.

Zaczynamy od niespełna sześciominutowego numeru tytułowego, który można przetłumaczyć jako "Krzyk" co od razu przenosi skojarzenie na słynny obraz Muncha. Bez owijania w bawełnę uderza w nas fala gęstego klimatu, błotnistych riffów i powolnej, ciężkiej perkusji. Jest tu także miejsce na świetne kontrastowe, melodyjne rozwinięcie zakorzenione w stylistyce obieraną przez The Ocean, a ostatnio także przez LLNN. Po nim płynnie przechodzimy w równie masywny, prawie ośmiominutowy numer zatytułowany "Isnara" (co można tłumaczyć jako "bagno" albo "sytuację bez wyjścia"), który zaczyna się od mrocznych, niepokojących wolnych riffów zakorzenionych w black metalowej, może nawet post-metalowej estetyce. Po chwili atmosfera gęstnieje, a wraz z ciężkim i jednocześnie melodyjnym rozwinięciem zostajemy wciągnięci głębiej. Może to rozwinięcie brzmieć znajomo, w pamięci od razu bowiem miałem pierwsze płyty The Ocean, ale całość brzmi niezwykle świeżo i intensywnie. Dopełnia go zaś growlowany, przepełniony smutkiem i żalem wokal.

"Prievarta" ("Przemoc") to numer trzeci. który dosłownie wżera się w głowę gęstym, smolistym riffem i ciężkim brzmieniem kojarzącym się z oldschoolowym death metalem, może nawet współczesnym black metalem, niesamowicie łączącego się z gęstym, śluzowatym sludge i wreszcie agresywnym w swoim wyrazie hardcorem. Szczątkowa melodyka łączy się tutaj z gęstą atmosferą, bezkompromisową lawiną dźwięków przepełnioną emocjami i drgającym, nieprzyjemnym obrazem od którego mimo wszystko nie da się odwrócić wzroku. Po nieco ponad sześciu minutach przechodzimy do najkrótszego, bo niespełna pięciominutowego instrumentalnego "Apvertkis". Z początku przynosi on uspokojenie, choć dźwiękom daleko do łagodzenia atmosfery. Riffy przypominają deszcz przynoszący pozorne uspokojenie sytuacji, aż do mocnego uderzenia w połowie zmieniającej całkowicie klimat, odwracający całość w kolejny krzyk rozpaczy i goryczy. W przedostatnim siedmiominutowym "Pilnative" na początku ponownie przychodzą dźwięki pozornie spokojniejsze, przepełnione jednak niepokojem i mrokiem. Przerwane nerwowym hardcore'owym riffem numer eksploduje w kolejną rozedrganą jazdę bez trzymanki, która z kolei płynnie przejdzie w gęsty, klimatyczny funeralny w duchu pasaż,by następnie znów ustąpić ociężałemu i gęstemu brzmieniu. Masywne zwieńczenie płyty to "Atraja" który ponownie przynosi refleksje z najlepszymi rzeczami ze sludge'owego i post-metalwoego grania. Gdzieś przemyka Rosetta, ISIS, The Ocean, ale słychać też wyraźne spoglądanie w black metal, nisko strojone harmonie i surową, hardcore'ową rwaną melodykę.


Ocena: Pełnia
Erdve to ostry zawodnik, w który warto się wsłuchać. Dźwięki z początku mogą się wydać nieprzystępne, nawet dość znajome, ale wyraźnie słychać że panowie mają na siebie pomysł. Muzyka, którą tworzą nie należy do najłatwiejszych, ale potrafi zachwycić swoim ciężarem, brutalnym brzmieniem i niezwykle gładkim łączeniem elementów składowych wokół których osnuli swoje granie. To jeden z tych albumów którego idealnie słucha się w ciemnym pokoju i zamkniętymi oczami, pozwalając by ciało stopiło się z tym co słyszymy, by umysł tworzył do nich obrazy pełne brutalności, rozpaczy i grozy pokazującej, że świat oszalał, a my w raz z nim. Jednocześnie nie ma tu jeszcze niczego odkrywczego, ale sądzę, że o tych Litwinach wkrótce może być naprawdę głośno, bo w tym graniu jest wiele dobrego, które w przyszłości może zaowocować czymś równie niesamowitym i bezkompromisowym jak to, co robi na przykład Phantom Winter. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz