piątek, 28 lipca 2017

Iced Earth - Incorruptible (2017)


Dwunasty album amerykańskich heavy metalowych weteranów lubiących wycieczki historyczne i opowieści o początkach ludzkości rozpisane na kilka płyt, a także trzeci ze Stu Blockiem przy mikrofonie, który już na dobre zadomowił się w zmieniającym frontmanów jak rękawiczki zespole. Nie będąc fanem tej grupy znam ją i szanuję, a niektóre numery lub nawet całe płyty bardzo lubię, muszę stwierdzić, że najnowszy krążek jest chyba jednym z najlepszych i najcięższych w dyskografii Iced Earth...


Nie wszystkim zmiana na stanowisku wokalisty w amerykańskiej formacji przypadła do gustu, bo co niektórzy nie szczędzą złośliwych i nieprzychylnych komentarzy pod adresem Stu Blocka również w przypadku najnowszego albumu. Szczerze mówiąc nie bardzo rozumiem te wyrzuty i biadolenia, bo o ile zaskoczeniem mogło to być w przypadku (udanej) "Dystopii" to warto przypomnieć, że od tamtej płyty minęło już sześć lat. Jeszcze lepszy dla Blocka okazał się chyba trochę niedoceniony "Plagues Of Bayblon". Ja nie należę do osób, które pomstowały na jego głos, choć muszę przyznać, że w pełni go doceniłem dopiero gdy usłyszałem "Incorruptible". Otwierający płytę "Great Heathen Army" jest po prostu fenomenalny. Najpierw świetny mroczny wstęp, który po chwili eksploduje mocnym riffem i szybką marszową perkusją i niesamowitym głosem Blocka, który zachwyca piskiem, szorstkim wokalem i fantastycznymi przejściami między poszczególnymi partiami, które miejscami mogą przypominać te znane z nieistniejącego już zespołu 3 Inches Of Blood. Znakomite są też w nim nawiązania do "Plagues of Babylon" (jednego z moich ulubionych numerów Iced Earth, nie tylko ery Stu Blocka). Rewelacja. Równie udany jest "Black Flag" w którym z pola bitwy i walki między Saksonami a wojskami legendarnego duńskiego władcy Ragnara Loðbroka przenosimy się na pełne morza by uczestniczyć w bitwie morskiej. Nie ma tu jednak mowy o przaśnym pirackim metalu rozsławionym przez choćby takie Alestorm, a soczystym czerpiącym z klasycznego metalu i power metalu kawałku, który wypada naprawdę dobrze.


Drugą perełką płyty jest "Raven Wing", który przynosi odrobinę wytchnienia po dwóch mocnych utworach. Spokojny, akustyczny wstęp może nieco uśpić czujność, ale już po chwili znów robi się szybko, marszowo, surowo i bardzo potężnie. Po nim gładko wskakuje półballada "The Veil", w którym panowie nie zmieniają tempa. Jest ciężko, mrocznie i epicko, a surowe riffy fantastycznie wżerają się w głowę. Kolejna perełka to ""Seven Headed Whore", który wypuścili jako pierwszy. To jeden z tych utworów, który zyskuje przy kolejnych odsłuchach, niepozorny, ale niezwykle drapieżny. Melodyjny, potwornie szybki, wżerajacy się w głowę. Niesamowite jest w nim ciężaru, tego jak power metalowe zagrywki mieszają się tu z niemal death metalowym tempem i mocarną perkusją oraz znakomitym wokalem Blocka, który znów zachwyca swoim charakterystycznym harshem płynnie przechodzącym w kapitalny pisk. W następnym numerze, zatytułowanym "The Relic (Part I), który jest odrobinę tylko wolniejszy, bardziej postawiono na epicka atmosferę, ale nie stroniącą od świetnego surowego riffu prowadzącego i ciężaru. Genialnie, zwłaszcza w kontekście kolejnego numeru, wypada tutaj wyciszona, wietrzna końcówka. Instrumentalny "Ghost Dance (Awaken the Ancestors)" to kolejny numer, który wżera się w głowę i nie chce z niej wyjść. Potężna perkusja, ostre riffy i mnóstwo ciężaru, melodyjności i progresywnego zacięcia. Wprawne ucho wychwyci tutaj nawet echa monumentalnej suity "Gettysburg". Po prostu rewelacja.

Zbliżając się do końca płyty panowie nawet na moment nie myślą o tym, by spuścić z tonu i atakują kawałkiem zatytułowanym "Brothers", który z początku co prawda usypia naszą czujność, ale już po chwili następuje marszowe przyspieszenie. Równie udany jest przedostatni "Defiance", który nieznacznie tylko odstaje od pozostałych numerów i przedłużając czekanie na ostatnią perełkę tego albumu, czyli ponad dziewięciominutowy powrót Iced Earth do tematyki wojny secesyjnej. "Clear the Way (December 13th, 1862)" to monumentalna, choć nie aż tak jak wspomniana już suita "Gettysburg" z płyty "The Glorious Burden". Tym razem ekipa Schaffera opowiada o bitwie pod Fredericksburgiem. Niezwykle atmosferyczny przepełniony smutkiem i irlandzkimi zagrywkami wstęp, który kapitalnie się rozwija. Uderzenie riffów i rozpędzonej perkusji może nieco przypominać patenty znane z Primal Fear, ale o kopiowaniu nie am tu mowy. Świetne tempo i po raz kolejny porażający intensywnością wokal Stu Blocka sprawdza się tutaj znakomicie. Agresywne, ale zarazem melodyjne zagrania fantastycznie łączą się tutaj z irlandzką pieśnią ludową, death metalową surowizną, power metalową przebojowością i progresywnym szlifem.


Mimo swojej długości, prawie godziny, najnowszy album Iced Earth jest niezwykle spójny i przede wszystkim bardzo słuchalny. Ciężar jest w nim rozłożony po mistrzowsku, jest kilka numerów, do których chce się wracać nieustająco i kilka które choć odrobinę słabsze, to wcale nie sprawiają uczucia znużenia. To album intensywny, znakomicie zrealizowany i potężny, a Stu Block nie tylko pokazuje na nim pełnię swoich możliwości, ile po prostu zachwyca skalą swojego głosu i płynnymi przejściami między jedną stylistyką a drugą. Wreszcie to taki album, który pokazuje że Iced Earth jest w znakomitej formie, a także taki, do którego chce się wracać. Ocena: 9/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz