czwartek, 15 czerwca 2017

WNS w Czerni: Dodecahedron, Ulsect





Mrok, czerń, atmosfera i dźwięki nie do końca oczywiste - to wyznaczniki, które skłoniły mnie do utworzenia kolejnego spin-offu cyklu "W NiewieLU słowach". Będziemy się w nim skupiać się na najcięższych i bardziej eksperymentalnych odmianach metalu, z przewagą na black, death i drone. Czasem będzie o jednej, a czasem o dwóch lub trzech albumach, które w takich ramach będą się mieścić, a nie zawsze będzie można o nich napisać pełnego tekstu (choć i te jak wiadomo ostatecznie lubią się rozrastać). Na pierwszy ogień idą dwie grupy, które mają ze sobą sporo wspólnego, nie tylko ze względu na reprezentowany gatunek, ale także ze względu na wspólnych członków. Niderlandzki Dodecahedron nie tak dawno wydał swój drugi album zatytułowany "Kwintessens", a z kolei Ulsect zadebiutował bardzo dobrym krążkiem "self-titled", podobnie jak zrobił to Dodechaedron parę lar wcześniej. Sprawdźmy jak brzmi holenderski black metal...


1. Dodecahedron - Kwintessens: Through Bodies Measurless To Man

Pochodząca z Tilburga, do którego wrócimy jeszcze przy innej okazji, grupa powstała w 2011 roku i rok później zadebiutowała bardzo udanym albumem zatytułowanym po prostu "Dodecahedron" wydanym jedynie w nakładzie dwustu pięćdziesięciu sztuk. Najnowszy, swoją premierę miał 17 marca i ukazuje się w pięć lat od debiutu. Jak brzmi black metalowy dwunatościan foremny i czemu ta matematyczna nazwa świetnie pasuje do proponowanego przez Holendrów grania?

Zacznijmy od mrocznej okładki z normalnym i czytelnym liternictwem i przyciągającym uwagę księżycem w pełni na tle czarnego nocnego nieba. Żadnych trupów, flaków i tym podobnych obrzydlistw. Jeszcze bardziej intrygująco robi się wraz z włączeniem płyty. Mroczny "Prelude" zaczyna się dokładnie w tym samym miejscu gdzie kończył się poprzedni album. Dark ambientowy wstęp po chwili rozwija się do marszowego tempa perkusji i drone'owych zdekonstruowanych gitarowych riffów, by następnie masywnie i płynnie przejść w "Tetrahedron - The Culling of the Unwanted from the Earth" w którym nie owija się w bawełnę. Piekielnie szybka perkusja, wżerające się w czerep riffy, agresywne tempo i świetny growl na granicy słyszalności (bez tekstów ani rusz). Kapitalny jest też tutaj niemal zmechanizowany, industrialny instrumentalny pasaż w finałowej części utworu. Po czworościanie przychodzi czas na sześcian, czyli  "Hexahedron - Tilling the Human Soil". Zmienia się tutaj nieco ciężar, bo robi się bardziej duszno, pochodow, a zarazem jeszcze bardziej klimatycznie. Ciężkie riffy na granicy melodyki i totalnego chaosu tną gęstą atmosferę, a perkusja fantastycznie buduje klimat niezwykle kreatywnie dostosowując się do kolejnych warstw, które sprawiają że nie sposób się tutaj nudzić.


Kolejny, instrumentalny "Interlude" jeszcze bardziej miesza w przestrzeni wolniejszym, ale bynajmniej nie rezygnującym z surowych i agresywnych ścianowych riffów, marszowym wręcz death metalowym tempem. Masywnie, niezwykle szybko robi się w następującym po nim rozbudowanym "Octahedron - Harbringer". W ośmiościanie czeka na nas ponownie mnóstwo dobrego - soczystego riffowania, przestrzeń łącząca ścianę dźwięku z drone'owymi przejazdami, szczątkowe melodie i mrok podany w techniczny, niezwykle sugestywny sposób. Po nim równie intensywnie i masywnie wtacza się utwór tytułowy, czyli "Dodecahedron - An Ill-Defined Air of Otherness" w którym na początku usypia się nasza czujność ambientową elektroniką i łagodną perkusją, by następnie dołączyć do niej ciężki, atmosferyczny riff i potępieńczy growl. To najłagodniejszy, a zarazem najbardziej emocjonalny fragment płyty. Po nim pojawia się najdziwniejsza i najbardziej eksperymentalna, wręcz groteskowa i teatralna zarazem kompozycja o nieco mylącym tytule "Finale". Pełna ambientowego szumu, wiatru, zgrzytów, niepokojących klawiszy, opętańczych wrzasków, skwierczenia i jęków. Kapitalne i nieoczywiste wprowadzenie do ostatniego na płycie "Icosahedron - The Death of Your Body". W dwudziestościanie znów czeka nas ściana riffów, masywnej perkusji i piekielnej atmosfery.

Precyzyjne i jednocześnie zdekosntruowane brzmienie Dodecahedrona świetnie koresponduje z matematyczną nazwą i kolejnymi tytułami poszczególnych numerów. Solidne i masywne brzmienie płyty z kolei doskonale uzupełnia się z atmosferą i ciężką atmosferą, szczątkową melodyką i czymś więcej niż tylko łomotem. Ekstremalne granie, które fundują tutaj Holendrzy to nie tylko jazda bez trzymanki, ale także kapitalny przykład tego, co najlepsze we współczesnym black metalu, nie bojącego się ekspresji, eksperymentu i radykalnych rozwiązań. Z drugiej strony na pewno nie jest to album, który przypadnie do gustu wszystkim słuchaczom - dla jednych będzie on zbyt ciężki i kakofoniczny, zbyt skomplikowany, ale Ci, którzy siedzą w takim graniu i cenią gęstą atmosferę, nieoczywiste dźwięki i awangardowe rozwiązania, po które coraz częściej sięgają black metalowcy powinni poczuć się jak w domu, bo swoim drugim albumem Dodecahedron poprzeczkę w takim graniu podnosi bardzo wysoko i zdecydowanie warto się zdecydować na dokładne obsłuchanie tego niezwykłego krążka. Ocena: 8/10


2. Ulsect - Ulsect

Zostajemy w Tilburgu skąd również pochodzi drugi interesujący nas zespół. Ulsect to nowa formacja, w której skład wchodzą między innymi członkowie Dodecahedron, a konkretniej perkusista i gitarzysta tej grupy, a także były basista Textures, które niedawno ogłosiło, że się rozwiązuje. Ulsect ma też wiele wspólnego z Dodechaedron pod względem brzmienia, bo black miesza się tutaj z death metalem i awangardowym podejściem, ale jest też bardziej nastawione na melodię niż dekonstrukcyjne dźwięki, jednocześnie nie rezygnując z ekstremalnej i technicznej precyzji.

Solidne, gęste od atmosfery wejście w "Fall to Depravity" zadowoli wszystkich uwielbiających ciężkie riffy, wolne tempo i duszny klimat, bowiem tego nie brakuje na całym albumie. Ten numer brzmi tak, jak powinien brzmieć Opeth gdyby nie zrezygnował z soczystego progresywnego death metalu na rzecz retrospektywnego pseudoprogresywngo rocka nie mającym nic wspólnego z metalem. Jeszcze ciekawiej jest w "Our Trivial Toi" w którym ścianowy black metal na granicy chaosu inkorporuje soczyste zagrania do budowania atmosfery i świetnych, wciągających melodii. Sporo tutaj z dawnego Morbid Angel czy Death, ale nie ma mowy o kopiowaniu czegokolwiek czy kogokolwiek, bo na swój sposób jest to granie bardzo innowacyjne i znakomicie pokazujące, że wciąż można w tych gatunkach grać żywiołowo, pomysłowo i niezwykle potężnie. Nie ma zmiłuj w "Dimnish", który znalazł się na pozycji trzeciej. Tu wręcz panowie bawią się doomową stylistyką, nieznacznie zwalniając tempo i zapodając bardziej surowymi riffami, które znów jakby od niechcenia przypominają o dawnej świetności szwedzkiego Opeth. To taki numer, który mógłby się z powodzeniem znaleźć zarówno na pierwszych albumach jak i na "Deliverance", który de facto był ostatnim ekstremalnym albumem wspomnianej formacji.


Instrumentalne interludium pod postacią "Moirae" nawet nie myśli o jakimkolwiek spuszczeniu z tonu i dynamiki, a po nieco ponad dwu minutach fantastycznie ustępuje miejsca "Unveil", który atakuje agresywnym riffingiem i szybkim tempem. Sama konstrukcja przywodzi wręcz na myśl deathcore'y, ale panowie nie schodzą w brzmieniu w tak niski strój, bliżej tu grania w stylistyce Ulcerate, Spawn Of Possesion, Cryptopsy czy naszego Decapitated (zwłaszcza z pierwszych płyt). Drugi, instrumentalny przerywnik to również miód dla uszu i wielbicieli takiego grania. "An Augury" trwa tylko cztery minuty, a pomysłów i atmosfery starczyłoby na znacznie więcej, ale siłą tego materiału jest także to, że panowie nie rozwadniają swoich kompozycji i nie rozciągają ich w nieskończoność. Uderzają klimatem i melodyką z precyzją oraz wyczuciem, nieznacznie zwalniając tempo, by w kolejnym "The Endling" znów przywalić. Ciężar i techniczne zagrania dosłownie wgniatają w fotel i przytłaczają atmosferą bliską w tymże niemal sludge'owi, a zwłaszcza stylistyce The Ocean. Świetny jest także wieńczący album "Maunder", który zaczyna się dokładnie w tym samym miejscu gdzie kończy poprzednik. Począwszy od wolnego, dusznego, funeralnego tempa i niemal drone'owych zagrywek atmosfera gęstnieje coraz bardziej i rozpędza się nie rezygnując jednocześnie z pochodowego tempa.

Ulsect w żadnym wypadku nie odkrywa prochu, ale nie mam wątpliwości, że to grupa którą warto śledzić. Holendrzy z tej grupy moim zdaniem mogą jeszcze sporo namieszać na polu ekstremalnego grania. Nie brakuje tutaj ciężaru, ekspresji i melodii, zgrabnego łączenia black i death metalu, mrugania oczkiem do klasyki, ale i w pewnym sensie patrzenia w przyszłość takiego grania. Na tej płycie nie ma miejsca na wazelinę i wypełniacze, bo każdy numer porządnie kopie tyłek i gdy album wybrzmi chce się go włączyć ponownie. Doskonale sprawdza się jako przedłużenie sesji z Dodecahedron, choć to, co proponuje Ulsect jest jeszcze bardziej spójne i przystępne. Doskonale koresponduje z tą płytą minimalistyczna okładka, której czarny punkt znajdujący się w samym centrum działa dokładnie tak jak muzyka, którą panowie prezentują - pochłania rzeczywistość. To bardzo solidny debiut obok którego nie da się przejść obojętnie, a także jeden z najciekawszych w tym roku Ocena: 8/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz