czwartek, 3 marca 2016

Royal Republic - Weekend Man (2016)


Panów z wąsami z Mustasch już na pewno znacie, jednakże w Skandynawii można znaleźć jeszcze jeden zespół o bardzo podobnych aspiracjach i lubujących się w gatunkowych miszmaszach. Są ze Szwecji, nazywają się Royal Republic i właśnie wydali swój trzeci album studyjny, a właściwie czwarty jeśli liczyć kolaborację z The Nosebreakers zawierającą przeważnie akustyczne wersje utworów z dwóch pierwszych krążków. Jak wiadomo wszyscy co tydzień czekają na weekend, by udać się na wystrzałową imprezę - sprawdźmy zatem jak bawią się Szwedzi, a nóż zostaniecie z nimi na dłużej?

Otwiera "Here I Come (There You Go)", rozpędzający się powoli energetycznym riffem, ale już po chwili pochłaniający swoim niemal punkowym szaleństwem. To taki wesoły numer do lansiku po ulicy, ale prawdziwe perełki na tym albumie są nieco później. Jest nią świetny "Walk!" mający w sobie coś z przekory Wierd Ala Yankovica, do którego stylistyki zresztą kapitalnie nawiązali na płycie z The Nosebreakers. Znakomity jest "When I See You Dance With Another" przepełniony żartem i skoczną, przebojową melodią. Równie udany jest rozpędzony "People Say That I'm Over The Top". Nie brakuje tutaj przebojowości, riffu i czystego szaleństwa. Nie ochłoniecie z gorących rytmów w odrobinę tylko wolniejszym "Kung Fu Lovin' " opartym na klawiszach  i oczywiście chwytliwych gitarach. Po nim wskakuje świetny kawałek tytułowy Ostrzejszy, jeszcze bardziej żwawy i ponownie idealny do takiego żartobliwego lansiku. Murowany imprezowy hicior.

Tempo nie siada w nieco spokojniejszym, ale nadal bardzo żywiołowym "My Way". Imprezowy klimat wraca w "Follow The Sun", bo oparty na elektronicznym tle, nadaje się idealnie do wolnych ruchów i ocieranie się o partnera. Poza tym da się w nim usłyszeć oderwanie od typowego współczesnego i w dodatku plastikowego alternatywnego grania, bo stylistyką przypominają się poczciwe lata 90. Do rozpędzonych przebojowych killerów wracamy w świetnym "Uh Huh". Bardzo dobrze wypada "Any Given Sunday" znów pachnący jakby przekornie klimatem lat 90 i ciepłym brzmieniem. Kapitalny jest "Baby" w którym panowie jeżdżą na wrotkach! W niemal identycznych klimatach pozostajemy w świetnym "High Times", który płynnie przechodzi w spokojniejszy i odrobinę tylko słabszy "American Dream". Do energetycznego rockowego grania wracamy w przedostatnim "Getting Alone". A na koniec wolniejszy, ale bynajmniej nic nie tracący z szalonej atmosfery i przebojowości "Playball".


W porównaniu do Mustasch panują tu te same skoczne, prześmiewcze i żonglujące gatunkami klimaty, ale jest lżej, bo poruszamy się nie w metalu, a w rocku często dość mocno zakorzenionym w latach 90. O ile dwie (trzy) poprzednie płyty zawierały całe mnóstwo potencjalnych przebojów, tutaj jest ich jakby mniej, przez co płyta może cieszyć mniej od poprzedników. Nie znaczy to jednak, że Royal Republic wydało płytę gorszą, bo zrealizowana jest znakomicie, zwłaszcza w kwestii brzmienia. Jeśli jednak szukacie wesołego, nieco staromodnego grania to zarówno poprzednie propozycje, jak i najnowsza "weekendowa" od Szwedów powinny Wam się spodobać. Uśmiech jest zawsze potrzebny, a takie płyty jak ta, sprawiają że jest gwarantowany. Ocena: 8/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz