sobota, 8 marca 2014

RXXIII: Nine Inch Nails - The Downward Spiral (1994)


Równo pięć lat po świetnym i do dziś fantastycznym albumie "Pretty Hate Machine", który w październiku będzie obchodził dwudziestą piątą rocznicę wydania, Trent Reznor zrealizował jej następcę, znaną także jako "Halo 8". "The Downward Spiral", czyli drugiemu albumowi Nine Inch Nails właśnie stuknęło dwadzieścia lat. Reznor wówczas rozważał samobójstwo, a sama "Spirala" do dziś jest uważana, za najbardziej kontrowersyjny album w jego twórczości...

"The Downward Spiral" jest konceptem opowiadającym o życiu człowieka od jego narodzin, poprzez kolejne etapy nazywane tutaj "spiralami", aż do próby samobójstwa, najprawdopodobniej udanej. W porównaniu do dyskotekowego poprzednika, Reznor poszedł w kierunku jeszcze większej ilości elektroniki, a nawet bardziej metalowego brzmienia i stworzył dzięki tym środkom wyrazu swój najcięższy album i było tak do czasu gdy po kolejnych pięciu latach wydał dwupłytowe arcydzieło zatytułowane "The Fragile". Okładką zajął się Rusell Mill, który w dziewiętnaście lat później ponownie będzie współpracował z Reznorem przy grafice do płyty "Hestitation Marks". Zwraca uwagę wyważeniem środków, ascetyczną prostotą, a jednocześnie pełnym oddaniem symboliki zawartej na tym albumie: grudka ziemi, która ma przypominać, o tym, że wszyscy zmierzamy do grobu, brązowo-żółte wyblakłe plamy jakby krwi na białej ścianie, kafli albo chodniku, małe jakby zanikające literki sugerujące ulotność nie tylko życia człowieka, ale każdej danej mu chwili.

"Spirala" miała być ostatnim albumem Reznora, który pogrążony w głębokiej depresji, chciał popełnić samobójstwo, dziś wiemy, że do tego nie doszło, a Trent napisał jeszcze wiele pięknej muzyki. Jednak widmo śmierci, bezradności i samobójstwa bardzo mocno przesiąkło do tej płyty i to nie tylko w kwestii treści czy samej muzyki, do której wrócimy, ale także wspomnianych już kontrowersji w jakie obrósł drugi album studyjny NIN. W 1992 roku Reznor przeprowadził się do domu przy 10050 Cielo Drive w Los Angeles, tego samego w którym banda Masona zamordowała żonę Romana Polańskiego, Sharon Tate. W "Rezydencji Tate" Teznor stworzył swoje nowe studio nagraniowe, które nazwał "Le Pig", co z kolei miało nawiązywać do grupy Pink Floyd i ich płyty "Animals" z 1977 roku, a także do napisu, który miał zostać wypisany krwią aktorki na drzwiach domu Polańskich w 1969 roku, kiedy doszło do tragicznej masakry w murach tej willi. Co ciekawe w tym samym studiu został później zrealizowany debiutancki album "Portrait of the American Family" Mairlyna Masona. Sam Reznor zapytany w grudniu 1993 roku przez Patti Tate, czy nie uważa, że wykorzystywanie miejsca śmierci w taki sposób nie szarga pamięci jej siostry, miał odpowiedzieć: Nie, to raczej źródło inspiracji wynikające z tej amerykańskiej legendy. Znajduję się po prostu w miejscu, gdzie wydarzyła się jedna z tych pokręconych i makabrycznych historii Ameryki. Później jednak dodał, że jeszcze tej samej nocy, wróciwszy do domu, popłakał się na myśl o tym, że przecież w podobny sposób mogłaby skończyć jego siostra.

Mimo bardzo przychylnego odbioru przez krytyków i fanów NIN, kontrowersje pojawiły się również już po wydaniu "Spirali". Amerykańskie konserwatywne środowiska zbojkotowały krążek zarzucając mu nawoływanie młodych ludzi do popełniania samobójstw, a senator Bob Dole, ówczesny przewodniczący partii Republikanów, miał nawet powiedzieć, że utwór "Big Man with the Gun" jest skierowany przeciwko amerykańskiemu rządowi. Reznor miał wówczas odeprzeć ten zarzut, mówiąc że kawałek miał być satyrą na gatunek rapu gangsterskiego, a sam utwór opowiada raczej o szaleństwie, aniżeli nawołuje do bojkotu jakiekolwiek rządu. W pięć lat później, ponownie pojawiły się kontrowersje wokół "The Downward Spiral", gdy odkryto, że krótko przed masakrą w Columbine High School, dwóch uczniów tej szkoły, którzy dokonali zabójstw Eric Harris i Dylan Klebold w swoich dziennikach otwarcie stwierdzali, że ten album stał się symbolem ich depresji i popchnął ich do zbrodni na swoich kolegach i nauczycielach. Z kolei w dziesięć lat później, w 2009 roku, Apple odrzuciło propozycję Nine Inch Nailsowej aplikacji na iPhone'a przywołując właśnie album z 1994 roku, później zaś dementując to stwierdzenie i wydając oświadczenie, w którym napisano, że "mieli pełne prawo do odmówienia bez podawania przyczyny takiej decyzji."

Okładka singla "Closer" z dopiskiem "to God"
Kontrowersje nie przeszkodziły  jednak pojawieniu się tej płyty w wielu zestawieniach: 25 pozycja na Spin's 100 Greatest Albums 1985-2005, 11 pozycji Spin's Top 90 Albums of the 90's, 10 pozycji 125 Best Albums of the Past 25 Years tego samego magazynu, 10 pozycji Fifty Years of Great Music: The Top 100 Albums of the 1990s magazynu JustPressPlay, 80 pozycji na liście pisma Blender Greatest American Album. W 2001 roku, magazyn Q umieścił album na liście 50 Heaviest Albums of All Time, a w 2003 magazyn Rolling Stone zawarł płytę na 200 pozycji listy 500 Greatest Albums of All Time, wreszcie znalazła się także w opasłej książce "1001 Albumów, które musisz usłyszeć przed śmiercią". Album debiutował na drugim miejscu US 200 Billboard Chart, zdobył w 1998 roku poczwórną platynę w USA za 4 miliony sprzedanych kopii, złote wyróżnienie za milion w Wielkiej Brytanii oraz potrójną platynę za 300 000 kopii na terenie Kanady. Z okazji dziesiątej rocznicy wydania albumu, w 2004 roku NIN zrealizowało zremastrerowaną wersję na formatach SACD oraz DualDisc, a w sierpniu 2009 roku po raz pierwszy wykonano album w całości podczas jednego z koncertów grupy.

Otwierający płytę "Mr.Self Destruct" rozpoczynają dźwięki z filmu George'a Lucasa "THX-1138", a po chwili pojawiają się pulsujące elektroniczno-gitarowe riffy i tłumione perkusjonalia. Nie brakuje jednak w tym numerze zwolnień i szeptanych wokali, które świetnie kontrastują i uzupełniają prowadzące ostre fragmenty. Po nim następuje "Piggy". Utwór znacznie spokojniejszy w warstwie muzycznej, ale nie rezygnujący z niepokojącej atmosfery, kapitalnych gitarowych elementów współgrających z klawiszami i perkusją, a także elektroniką. Jednakże to tylko usypianie czujności, bo z każdą sekundą utwór coraz mocniej się rozpędza. Trzeci numer to "Heresy" skoczną elektroniką i intensywnymi bitami może przywodzić na myśl "Pretty Hate Machine", jednak inne jest tu brzmienie i intensywność, znacznie bowiem agresywniejsza i ostrzejsza od swojego dyskotekowego poprzednika.

"March of the Pigs" jest kolejny i otwiera go perkusyjna galopada łączona z elektronicznym tłem, które następnie wybucha do szybkiego tempa. Prześwietny to utwór, bez wątpienia jeden z najdoskonalszych nie tylko na tej płycie, ale także w całej dyskografii Reznora. Absolutne mistrzostwo. Takim także jest świetny "Closer", wolniejszy, ale równie przejmujący, pulsujący utwór. Brak drugiego człowieka obok przybiera tutaj nie tylko największy wyraz samotności, ale także totalnego zezwierzęcenia, prowadzącego do autodestrukcji. Zmieniają się tutaj jak w kalejdoskopie, ale przyjmuje się je z ogromną satysfakcją, są spójne i porażająco piękne.
Kolejnym jest "Ruiner" i w pewnym sensie stanowi przedłużenie "Closer". Zaczyna się bowiem tam, gdzie tamten się kończy i tutaj też czeka nas ogromna ilość fantastycznych rozwiązań dźwiękowych, przywołujących nawet "PHM". Jest intensywnie, ostro i tajemniczo, pozornie nawet chaotycznie, ale jakże niezwykle układa się on historię, która zachwyca i przeraża jednocześnie.

Okładka singla "March of the Pigs"
Kapitalny jest rozhisteryzowany "The Becoming" z niesamowicie wpasowanymi w elektroniczne tło wrzaskami tłumu z filmu "Robot Jox" z 1990 roku. Tu na moment pojawia się nawet przerywnik z melodią akustycznej gitary, która następnie przechodzi we wkręcającą się w głowę koeljną porcję elektroniki i ciężkich gitarowych riffów. Nie ustępuje im również "I Do Not Want This", na początku spokojny pianinowy, na pół akustyczny a już po chwili eksplodujący ostrym, niemal death metalowym rozwinięciem i znów przechodzący do spokojniejszego interludium, a następnie ponownie eksplodujący - po prostu rewelacja. Wzbudzający ogromne kontrowersje "Big Man With A Gun" trwa z kolei zaledwie minutę i trzydzieści sześć sekund. Jest szybki i skonstruowany wokół intensywnych bitów perkusji i kolejnej szaleńczej porcji elektroniki mieszanej z ostrymi gitarowymi riffami. Krótko i dosadnie, pięknie. Płynnie przechodzi w spokojniejszą, niepokojącą introdukcję dziesiątego utworu zatytułowanego "A Warm Place". Liryczny, z orientalnymi i filmowymi szlifami jest cudownym, odrobinę tylko nie pasującym do intensywnej całości, instrumentalnym przerywnikiem. Po nim jednak pojawia się kolejna perełka pod postacią utworu "Eraser". To, co wyprawia się w tymże, jest niemal nie do opisania: motoryczny, potężny bit, tło wygrywane niczym na gumce i rozpędzający się gitarowy, shoegaze'owy rytm gitary. Rewelacyjny i wciągający to utwór, niesamowicie wbijający w fotel swoja partią finałową.

Nieuchronnie dochodzimy do końca albumu. Został jeszcze "Reptile". Tu witają nas wpierw dźwięki monotonnie pracujących maszyn, które następnie zaczynają pracować głośnie, gitarowo-elektronicznie, niemal transowo. Mimo to, jest to także jeden z najspokojniejszych numerów na albumie, wolnych, dusznych, ale zachwycających intensywnością. Przedostatnim jest utwór tytułowy, w którym bohater już pogodził się z tym, że jego historia doszła do końca,  że nadszedł czas zakończyć "spiralę", która prowadzi tylko do goryczy i nieuchronnego końca, jaki by on nie był. W tym wypadku samobójczy. Muchy, to pierwszy dźwięk który słyszymy, później dochodzą smutne akordy gitary. Można powiedzieć, że to taki marsz pogrzebowy, w którym nie ma miejsca na szybkie tony, pęd i drapieżność. Nawet wtedy, gdy gitara zaczyna grać szybciej, a utwór się rozwija, nie ma już tej energii z poprzednich. Bezradność, skok z wieżowca w dół, pętla zaciskająca się na szyi... a po niej finałowy "Hurt". Tu na początku też spokojnie, niepokojąco, wręcz mroczno. Pożegnanie z przyjaciółmi i być może pogodzenie się z faktem odejścia to temat tego przejmującego, akustycznego numeru, w którym dopiero na samym końcu ostry ton gitary niczym nóż przecina tę ciszę przed... dokonało się.

Po dwudziestu latach ten album nadal jest dziełem absolutnym, pełnym i porażającym. Nie jest może tak doskonały jak późniejszy "The Fragile" czy wcześniejszy genialny "Pretty Hate Machine", ale na pewno jest przełomowym. Nie tylko dla Reznora, ale także dla muzyki rockowej i metalowej - elektronika i ciężkie gitarowe riffy brzmią tutaj potężnie, soczyście i niezwykle wręcz spójnie. To album intensywny i stanowiący zamkniętą całość, taki, który raz usłyszany w głowie pozostaje na zawsze. Nawet gdyby nie obrósł w liczne kontrowersje, nie ulega wątpliwości, że za kolejne dwadzieścia lat będzie to album przewrotny, wręcz fenomenalny i zachwycający swoją gęstą atmosferą, opowieścią o upadku kolejnego człowieka, który nie wytrzymał presji, wreszcie spowiedzią zawiedzionego światem, a także muzyczną uczty. Jeśli są jeszcze na świecie osoby, które "Spirali" nie znają, to powinny czym prędzej tę zaległość nadrobić. Naprawdę warto!





2 komentarze:

  1. Klasyka :) Zawsze miło wrócić. :) I ciekawie napisane :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że nie za rozwlekle, ale cieszę się, że się podobał tekst, a płyta owszem klasyka i zacna :)

      Usuń