niedziela, 30 marca 2014

Frontside - Sprawa Jest Osobista (2014)


Za nim przystąpiłem do własnego tekstu o tej płycie, trochę o nim poczytałem na innych portalach. Kubły pomyj, "hejty" i wielkie obrażenie na Frontside'a, że pozwolił sobie nagrać coś takiego przeważały, choć zdarzały się w nich głosy pozytywne. Nie ulega wątpliwości, że ten album jest szokiem, ale w moim odczuciu muszę przyznać, że właśnie jak najbardziej pozytywnym. Zaczniemy jednak od liceum...

To właśnie wtedy miałem największą "fazę" na słuchanie tej grupy (na przemian z Comą i Hunterem). Okres płyt "Zmierzch Bogów" i "Absolutus" słuchanych niemal do zdarcia. Słuchanych tak często, że zbrzydło. Muzycznie było to porządne łojenie, tekstowo było równie interesująco, problemem był wokal i często się z tego śmiałem, że "ktoś tu ma zatwardzenie". Za sprawą najnowszej, zrealizowanej z okazji dwudziestolecia, zupełnie innej, diametralnie wręcz płyty, odświeżyłem sobie nie tylko dwie wspomniane, ale także późniejsze, o których słyszałem, ale nigdy nie odważyłem się sięgnąć. "Sprawa Jest Osobista" nie jest death metalem, ani metalcore'm do jakiego przyzwyczaili nas panowie z sosnowieckiego zespołu. To zabawa wizerunkiem, stylistyką rockową i mini-koncept o naszym małym kraju zwanym Polską.

Środowisko metalowe jest bardzo hermetyczne i wie o tym każdy muzyk oraz każdy wielbiciel takiej muzyki. Zmiany nie są mile widziane. Żarty tudzież. Wystarczy przypomnieć sobie choćby lata 90, kiedy to choćby Metallica zrezygnowała z metalowego wizerunku, ścięła włosy, nagrała płyty "Load" i "Re-Load" (dość zresztą udane) a utwory na nich zawarte miały raczej mało wspólnego z thrash metalem. Wystarczy przypomnieć dwie płyty niemieckich power metalowców z Helloween - niedoceniony "Chameloen" z 1993 roku, ostatni w klasycznym składzie i ostatni z perkusją Swichtenberga czy równie zmieszany z błotem "Unarmed"z 2009 roku, zrealizowany z okazji dwudziestopięciolecia grupy. Na jednej i drugiej nie ma power metalowych kawałków. Jeden prezentuje lekkie, bardziej popowe oblicze zespołu, a rocznicowy dla wielu okazał się nieporozumieniem, ponieważ stylistycznie nie było to podobne do niczego, co Helloween prezentował wcześniej. Jazzowe, popowe i nawiązujące do "Chameleona" wersje największych przebojów zespołu  nie przypadły do gustu większości środowiska metalowego. Problem ten dotyczy też zmian w składzie: niektórzy do dzisiaj nie mogą przeżyć odejścia Mike'a Portnoya z Dream Theater i faktu, że obecnym (i jedynie słusznym) perkusistą tegoż jest Mike Mangini. "Bo to nie jest już to samo" - grzmią niezadowoleni. Zmiany to niestety konieczność. Z kolei eksperymenty muzyczne, często nawet radykalne, pokazują wszechstronność danych muzyków i zespołów, ich dystans do własnej twórczości i do siebie. I z tego właśnie założenia, punktu - wyszedł Frontside:


Tradycyjnie płytę otwiera coś w rodzaju intra, wprowadzenia i wyjaśnienia założenia wydawnictwa, "Tych Kilka Słów". Zgodzę się, ten nie porywa: ale otwarcie w nim mówią, ze nie należy się spodziewać tego, co na poprzednich płytach. Po nim pojawia się niezły "Wszystko albo nic", hard rockowy kawałek ze stonerowymi inklinacjami, który wcale tak daleko od metalcore'owych korzeni Frontside'a nie ucieka, różnica polega tylko na łagodnym wokalu Aumana i partii saksofonu. Znacznie bliżej, ale też nie do końca, wcześniejszym płytom w utworze "Jestem". To dobry, groove metalowy kawałek, ale zrealizowany w rozpoznawalnym stylu sosnowiczan. Perełką jest utwór "Ewolucja Albo Śmierć" z gościnnym udziałem Piotra Roguckiego. Utwór brzmi jakby został napisany specjalnie dla niego, a nawet jakby pochodził z "Czerwonego" Comy. Świetny tekst, fantastyczna melodia, Roguc w znakomitej formie i kapitalna partia saksofonu. Zdecydowanie jeden z faworytów.

Następujący po nim "Mieć czy Być" z gościnnym udziałem wokalistki Aleksandry Kasprzyk (laureatki "Voice Of Poland") jest równie udany. Pachnący polskim rockiem z lat 90., może nawet trochę O.N.A czy starym Hey, ze znakomitym tekstem i właśnie... głosem Aleksandry. Dziewczyna wypada w tym utworze znakomicie i mam nadzieję, że talentu nie zmarnuje. Mój drugi faworyt. Kolejny, to absolutna miazga. Perła numer dwa. "Legenda", w którym dosłownie pojechali po przysłowiowej bandzie. Auman brzmi jak Brian Johnson z AC/DC, brzmienie gitar i melodia została wyjęta z Iron Maiden, Helloween albo Stratovariusa (zresztą wokalnie i do tych grup wyraźnie nawiązuje), a tekst to niesamowicie śmieszny i prawdziwy pstryczek w nos moherowym beretom, prokościelnej polityce naszego kraju oraz całego metalowego środowiska i kultu szatana. Po prostu rewelacja i totalny bezkompromisowy luz - co zresztą widać na znakomitym teledysku zrobionym do tego kawałka:


Zaskakujący jest też numer siódmy, stonerowy "Jaki kraj taki rock'n'roll". Polacy umieją taką muzę grać, co słychać na przykładzie Leash Eye czy J.D Overdrive i właśnie w taką stylistykę uderza tutaj Frontside. Wychodzi im to znakomicie, zachowując przy tym własną tożsamość i rozpoznawalność, że to właśnie oni. Brawa! Instrumentalnie, świetnie wypada też utwór "Polska", który z kolei flirtuje z hip-hopem i rapem. Mniej atrakcyjny wydaje się być tekst, choć jest do bólu szczery i prawdziwy. Przedostatni "Kilka Próśb" to kolejny, bardzo dobry kawałek. W nim gościnnie na wokalu udziela się Łukasz "Zielony" Zieliński z krakowskiego Virgin Snatch. Hard rockowa stylistyka udzieliła się tutaj znakomicie wszystkim, a zwłaszcza właśnie Zielonemu. Ogromny szacun, także za znakomitą solówkę. Finałowy, numer zatytułowany "Nieważne" również nie jest złym kawałkiem. Pochodowe tempo nadaje mu kapitalnego klimatu (z fantastycznym progresywnym rozwinięciem) i jest w czymś w rodzaju zakończenia, jeszcze jednego wyjaśnienia o co chodzi z tym albumem.

Frontside zagrał vabank i zrobił dobrze. Mogli nagrać kolejny taki sam album jak poprzedni, ale postanowili poigrać ze swoim wizerunkiem, z inną muzyką dowodząc, że są zgraną ekipą, nie bojącą się wyzwań i umiejącą pisać porządne numery. Ortodoksyjni fani Sosnowiczan, nie lubiący zmian zapewne przestaną słuchać Frontside'a, albo zapomną, że ta płyta w ogóle istnieje, z kolei Ci, którzy wcześniej tej grupy nie znali, na pewno zostaną przy niej dłużej, a i być może sięgną po wcześniejsze. Nawet jeśli jest to jednorazowy wybryk, to jest to wybryk bardzo udany i spójny. Fanem Frontside'a nigdy nie byłem i nigdy nie zostanę, do poprzednich płyt z sentymentem wróciłem, ale przypuszczam, że to właśnie do "Sprawy Osobistej" będę wracał najczęściej. Ocena: 8/10



2 komentarze: