czwartek, 28 listopada 2013

Protest The Hero - Volition (2013)


Sęp w metalowej pilotce atakuje! W dodatku po raz czwarty, ale dla mnie to pierwsze zetknięcie z tym niezwykłym kanadyjskim zespołem. Obok trzeciej płyty brytyjskiego Haken w dodatku chyba najciekawsza progresywna płyta tego roku. I to progresywna w dosłownym słowa znaczeniu...

Powstali w 2001 roku i już na pierwszej płycie wymykali się wszelkim kategoryzacjom gatunkowym. Ich debiutancki album "Kezia" z 2005 roku sprawia jednak wrażenie czegoś w rodzaju wprawki, przedsmaku tego, co znajdzie się na kolejnych albumach.  Wydany w 2008 roku drugi krążek "Fortress" i "Scurrilous" z 2011 roku pokazywał już zespół dojrzały i  z własnym stylem. Jednakże to jeden z tych zespołów, który potrafi zaskoczyć i na kolejnym, zatytułowanym "Volition" dopiero pokazali na co ich stać. To jeden z tych zespołów, który ciągle poszukuje i stara się zadawać pytanie o granice w muzyce metalowej. Tych mieszając przekroczyć raczej się nie da, bardziej nowoczesne są brzmienia industrialne, a tymczasem kociołek o nazwie Protest The Hero wręcz kipi od znakomitych rozwiązań, melodii i odniesień. Zapach z tegoż choć wydaje się być znajomy, jest znakomity i łechcący kubki smakowe, czy też raczej w tym wypadku, uszy.

Niczym sępy zniżamy pułap lotu i rzucamy się, by rozprawić z wypatrzoną zwierzyną, a trzeba przyznać, że znajdują się tutaj naprawdę smakowite kąski. Za nim jednak pożywimy się utworami, warto zauważyć, że w nagrywaniu tej płyty wsparł chłopaków perkusista Chris Adler znany z Lamb Of God, który zastąpił w studiu Moe Carlsona, który krótko przed realizacją albumu "Volition" odszedł z zespołu. Obecnie jego miejsce zajął Mike Ieradi. Adler zaś jest jednym z najmocniejszych punktów tej płyty i wrócimy jeszcze do niego. Czas rozprawić się z utworami: jedenaście kawałków, które zbierają się na pięćdziesiąt cztery minuty jatki. I to dosłownie. Jeden z amerykańskich krytyków napisał, że: Protest The Hero luźno łączą w sobie starą i nową szkołę metalu, kontynuując kombinacje z technicznym, wypolerowanym thrashem, szczyptą melodyjnego punka i zadziornością mistrzów w rodzaju Toxik czy Watchtower i dolewką napoju energetycznego w stylistyce Dragonforce.
I rzeczywiście, słuchając "Volition" nie sposób wręcz nie odmówić słuszności tych słów. Zwłaszcza jeśli chodzi o przyrównanie ich do Dragonforce. Może to trochę daleko idące skojarzenie, ale do niego też wrócimy.

 
"Kontrowersyjna" okładka oryginalna. Powyżej, łagodniejsza i dużo ciekawsza wersja alternatywna.
W porównaniu do trzech poprzednich albumów (średniej "Kezia", trochę lepszej "Fortress" i naprawdę dobrego "Scurrilious"), najnowszy album jest jak cios w twarz. Miażdżący w dodatku. Potężne wejście w "Clarity", a następnie bawiący się z hard rockową konwencją wokal Rody'ego Walkera pozornie nie pasujący zupełnie do ściany dźwięku, melodyjnych, wręcz djentowych gitar, i hard core'owego tempa. Kontrastujące z nim wokale growlowane czy nawet wywrzaskiwane i wreszcie gościnny żeński akcent łączą się tutaj w znakomitą i niezwykle przebojową całość.
Następujący po nim "Drumhead Trial" także jest potężnym uderzeniem, utwór pędzi w straszliwym tempie i pod pozorną kakofonią słychać nie tylko techniczną i kompozycyjną sprawność muzyków, ale także ogromną ilość świetnych rozwiązań melodycznych, harmonii i kontrastów.

Zabawa konwencją zauważalna jest także w odrobinę tylko wolniejszym "Tilting Against Windmills" brzmiącym jak Deep Purple na wspomagaczach. Rozbuchany kawałek dosłownie wgniata w fotel, przyprawia o ciarki. Silnie też są tutaj słyszalne elementy znane z choćby Lamb Of God, którym od zawsze się wszak inspirowali, a gościnny występ Adlera jeszcze mocniej uwypuklił związek obu zespołów, dając znakomity rezultat. Fantastyczny jest także utwór kolejny, "Without Prejudice", który mocno nawiązuje do speed metalu, ale znów jest napompowywany wydawać by się mogło do granic możliwości. I tu warto wrócić do skojarzenia z DragonForce. Nienaturalnie brzmiące gitarowe harmonie, brzmiące jakby wyjęte ze starych gier tutaj znajdują swoje matematyczne odpowiedniki, idąc nawet dalej, można powiedzieć, że Protest The Hero to ostrzejsza, szybsza i bardziej agresywna wersja Muse, który też przecież w znakomity sposób bawi się konwencjami, ale w odrobinę lżesjzy sposób.

Zmiłuj nie ma także w "Yellow Teeth", kolejnym znakomitym kawałku. Wielowarstwowość ścieżek i melodyka poszczególnych partii w innych przypadkach przytłaczałby, wychodziłaby sztucznie, tymczasem PTH w niesamowity sposób je łączy, a w zestawieniu ze wspomnianym już wokalem Walkera jest połączeniem fenomenalnym. Słuchając wyobraźcie sobie ten sam wokal wycharczany, odśpiewany monotonnym growlem, wysokie tony stanowią siłę tego zespołu i bardzo dobrze łączą się z wciągającą warstwą muzyczną. Niesamowicie wypada też następny, rozpędzony kawałek "Plato's Tripartite". Dla uszu to jest po prostu miodzio, oczywiście jeśli tylko lubi się takie natężenie dźwięków, pędu i nagłośnienia. W dodatku to dopiero połowa płyty!

Intensywnie jest także w "A Life Embossed", w którym pojawia się odrobina oddechu i miejsce dla gościnnych kapitalnych wokali growlowanych, które są dodatkiem, ale dodanym znakomicie, budującym jeszcze bardziej gęstą atmosferę całego nagrania. W następującym po nim, "Mist" nie sposób pozbyć się nawet wrażenia, że kolejne gitarowe zagrywki to niemal dosłowne nawiązanie, powtórzenie gitarowych popisów i pocisków znanych z... Autograph. Dodatkowo oczywiście przyspieszone i okraszone dużo cięższym i szybszym tempem i różnymi smaczkami, jak na przykład smyczkowe zakończenia, akustyczno-fortepianowe zmyłki ("Underbite"). W dwóch finalnych też absolutnie nie ma żadnych dłużyzn, czy wypełniaczy, to solidnie skonstruowany materiał, który od początku do końca trzyma w napięciu i ze szczęką na podłodze.

Album ten z całą pewnością jest najlepszym w dyskografii Protest The Hero, bezpretensjonalnym, ciężkim i jednocześnie bardzo melodyjnym. Bardziej nawet progresywnym od progresywnych zespołów coraz częściej odcinających kupony od dawnej popularności. Stanowi też duże zaskoczenie na tle coraz nudniejszej scenie metalowej i kolejnych klonów thrash metalu. Dziś nie wystarczy bowiem powtórzyć coś co kiedyś było dobre, trzeba to też przetworzyć. PTH przetwarza, ale robi to doskonale, z werwą i nie bojąc się pozornego chaosu. W nim bowiem kryje się kawał porządnego, skomplikowanego i naprawdę wciągającego grania. Zdecydowanie jest to też, jedna z najciekawszych płyt roku trzeszczącego, zgodzicie się prawda?  Ocena: 9,5/10



2 komentarze:

  1. Ten wokal mi kogoś przypomina, ale kogo?.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wokal kojarzy się z rockiem (progresywnym). Do tego dochodzi hard-rockowe i metalowe brzmienie. Naprawdę rzadka sztuka, żeby taki mix gatunkowy był dobry, a tutaj jest naprawdę nieźle.

      Usuń