Zachód słońca nad Wenecją. Taki sam zachód można zaobserwować nad power metalem... jest piękny, ale niestety coraz bardziej schyłkowy... |
Kolejny, trzydziesty drugi już "WNS" ponownie należy do płyt power metalowych. Ze szwedzkim Golden Resurrection byłem już zaznajomiony wcześniej, zbierałem się nawet do napisania o nich tekstu, ale jakoś nigdy nie zebrałem się w pełni. Nowością dla mnie był włoski Highlord, który na szczęście nie zostawił złych wrażeń i traumatycznych przeżyć słuchowych. Żaden z nich debiutantem nie jest, ale każdy przeciera, naturalnie, utarte szlaki. Całe szczęście te dwa zespoły, robią to sprawnie i stylowo, naprawdę da się je polubić. Ich najnowsze, tegoroczne płyty, styczniowy "One Voice for the Kingdom" Golden Resurrection i marcowy "The Warning After" Highlord dowodzą, że w power metalu można jeszcze nagrać porządne kawałki...
1. Golden
Resurrection – One Voice for the Kingdom (2013)
Nie
przepadam za chrześcijańskim metalem. Reaguję wręcz alergicznie, a bodaj
jedynym wyjątkiem w tej materii jest szwedzki Golden Resurrection założony w
2008 roku przez Tommyego Johanssona, znanego z power metalowej grupy ReinXeed.
Można powiedzieć, że nowy zespół to nowa odsłona nieistniejącej już Narnii,
która na kilka lat wcześniej, przed rozpadem rozstała się z wokalistą
Christianem Liljegrenem.
„One
Voice for the Kingdom” to trzeci album tej grupy łączącej wpływy melodyjnego i
neoklasycznego power metalu z chrześcijańskimi tekstami. Najciekawszą sprawą
jest to, że nie epatuje się w nich biblijnymi przypowieściami, bełkotem o
zbawieniu i dobrym pasterzu, to wszystko zostało sprytnie zakamuflowane w
batalistyczno-średniowiecznej otoczce, gdzie Jezus Chrystus równie dobrze może
być królem w którymś ze zwykłych państw, a jego rycerze krzyżowcami walczącymi
z pogaństwem i złem świata.
Podobnie
jak na dwóch poprzednich, utwory są przebojowe i melodyjne, shredowane gitary w
stylistyce Malmesteena, zróżnicowane tempa i bardzo dobry szorstki wokal
Liljegrena potrafią zaskoczyć świeżością, co w tym gatunku graniczy z cudem. W
tych dziesięciu utworach, które znalazło się na tej płycie, podobnie jak na
poprzednich, również na próżno szukać czegoś
nowego, ale co także jest sporym plusem, wpadają one w ucho, co niestety coraz
rzadziej można powiedzieć o parających się power metalem zespołach.
Nie
ma właściwie sensu rozpisywać się o każdym numerze z osobna, ale warto zapytać
dla kogo jest to album. Na pewno dla wielbicieli twórczości grupy ReinXeed,
także nie brakuje filmowych zapędów, dla tych którzy czują niedosyt po
rozwiązaniu Narnii i chyba przede wszystkim dla wielbicieli solidnego,
melodyjnego grania. Ponadto, chrześcijańska treść, podobnie jak w wielu
przypadkach satanistyczna, wcale nie musi przeszkadzać, bo to po prostu kawał
porządnego grania. Ocena: 8/10
2. Highlord – The
Warning After (2013)
Siódmy
album włoskiego Highlord nie wyważa żadnych drzwi, te są szeroko otwarte. Piąty
zrealizowany z wokalistą Andreą Marchisio i pierwszy z nowym basistą i
klawiszowcem. Ponadto to chyba jeden z nielicznych włoskich zespołów, który nie
epatuje operowym brzmieniem, rozbuchanymi do granic możliwości kompozycjami i
złożonymi strukturami poszczególnych instrumentów. Zapędy bowiem mają
zdecydowanie bardziej progresywne niż symfoniczne.
Świetna
okładka autorstwa Felipe Machado Franco (tego samego, co robił między innymi
okładki do ostatnich płyt Blind Guardiana), niecałe trzy kwadranse i dziesięć
numerów wystarczają by zainteresować. Granie w żadnym wypadku nie jest
odkrywcze, nie należy się tego spodziewać, ale na pewno nie pozostawia złych
wrażeń. Melodyjne gitary, ciekawe klawiszowe tła i ciekawy wokal Marchisio to
cechy jakie składają się na ten album. Wystarczy posłuchać bardzo dobrego „The
Goggle Mirror” żeby zostać porwanym, równie dobrze wypada też krótki
instrumentalny „Inside The Vacuity Circle” (aż szkoda, że nie został bardziej
rozbudowany), zaraz po nim następuje jednak równie udany i jakby kontynuujący
wątek „Standing in the Rain”. Nie może się obyć bez ballady, tę formę
reprezentuje „Of Tears And Rhymes” i nie wypada wcale tak słodko jak mogłoby
się wydawać. Bardzo dobre wrażenie robi utwór tytułowy i nieco szybszy „In This
Wicked World” (w którym klawisze za bardzo zostały schowane z tyłu).
Dużą
zaletą tej płyty jest także brzmienie, dość surowe, ale nieprzesadzone,
kontynuujące ścieżkę obraną na także udanych poprzednikach, zwłaszcza czterech
ostatnich albumach. Słychać postęp kompozycyjny i brzmieniowy jaki Highlord
poczynił od pozostawiających wiele do życzenia początków. Nie jest to zespół
szeroko znany, ale zdecydowanie wart uwagi. Na poletku power metalowego grania,
gdzie łagodnie mówiąc nie dzieje się ostatnio do końca najlepiej, to jedna z
tych grup, która wypada naprawdę przekonująco. Nie jest to także w żadnym
wypadku płyta wybitna, bo powtarzająca znane już patenty, ale słucha się jej
przyjemnie i bez zażenowania jakie towarzyszyło mi przy słuchaniu najnowszych
dokonań Austriaków z Serenity czy Vision of Atlantis. Włosi to bowiem perfekcjoniści, nie tylko w wyśmienitej
kuchni, ale także w porządnym graniu. Ocena:
8/10
Recenzje napisane dla magazynu Heavy Metal Pages
"Zachód słońca nad Wenecją. Taki sam zachód można zaobserwować nad power metalem... jest piękny, ale niestety coraz bardziej schyłkowy..." - świetnie to ująłeś....
OdpowiedzUsuń