czwartek, 16 sierpnia 2012

WNS XIII: BurstHead, Nucleator







Thrashujemy dalej! Co powiecie na dwa zespoły, z czego jeden pochodzi z Francji, a drugi z Niemczech? W dodatku będącymi kolejnymi tegorocznymi, debiutantami i reprezentantami revivalu klasycznego thrash metalu z lat 80? Mało tego, oba upodobały sobie wątki paramilitarne…


           1.     BurstHead – The Price Of War (2012)


BurstHead powstał w 2006 roku w Le Barp, w Akwitanii. Nie znane są pełne imiona członków zespołu, a jedynie ich pierwsze człony: Mathieu gra na basie i śpiewa, Sylvain bębni, Rémi i Guillaume dzierżą gitary. „The Price Of War” to ich pierwsze debiutanckie wydawnictwo i pierwsza debiutancka, pełnowymiarowa płyta, a swoją premierę miała 1 kwietnia tego roku.  Nie jest bublem , ani żartem jak mogłaby sugerować data wydania, ale porządnie zrealizowanym materiałem. Nie należy się jednak spodziewać czegoś nowego, bo panowie sięgają po patenty i melodie dobrze znane. Ze skojarzeń muzycznych przyszedł mi do głowy brytyjski Warpath, który swego czasu mocno zachwalał Bruce Dickinson – zagrywki i pomysły są żywcem wyciągnięte z debiutanckiej płyty tamtego zespołu, tylko znacznie lepiej wykonane i nagrane. Nie da się ukryć, że brzmienie Warpatha to była po prostu kicha, w porównaniu z czystym, wysmakowanym i dopracowanym brzmieniem BurstHeada to istny koszmar. Utwór tytułowy, który otwiera płytę od samego początku wywołuje uśmiech na twarzy i skłania do łopotania w rytm włosami. Klasyczne szybkie tempo, melodyjne riffy i szczekane wokale to  nic powalającego, ale płyty słucha się naprawdę przyjemnie, zwłaszcza przy zestawieniu z dużą konkurencją takich zespołów. Mocne momenty? Slayerowy „Senseless Life”, troszkę wolniejszy „Violent Rape”, fantastyczna solówka w „Suicide” czy świetny „Holy Lies”. Dziesięć utworów, nieco ponad trzy kwadranse porządnego łojenia, szkoda tylko, że na jedno kopyto, brakuje tu jakiegoś urozmaicenia, czegoś więcej aniżeli dobrze zrealizowanej metalowej naparzanki w starym stylu. Ocena: 7/10


         
             2.       Nucleator – Home Is Where War Is (2012)


Nucleator powstał w 2008 roku w Oldenburgu, w Dolnej Saksonii. W rok później wydali swoją debiutancką epkę „Hours Of War”, która zdobyła przychylne recenzje i pozwoliła grupie wystąpić u boku legendarnego amerykańskiego Heathen. 20 kwietnia 2012 roku swoją premierę miał pierwszy, pełnometrażowy krążek zatytułowany „Home Is Where War Is”. W skład Nucleatora wchodzą: Jannik Hilmer na basie, perkusista Maik Schaffstäder, gitarzyści Timor Nawid i Tom Hoffmann oraz wokalista Dominick Nowatzek (brzmi cokolwiek swojsko). Podobnie jak francuzi Niemcy bardzo się postarali, czemu trudno się dziwić, brzmienie jest bardzo dopracowane i jest nie tylko solidne, ale naprawdę wgniatające w fotel. Jest to też płyta znacznie lepsza, nie tylko pod względem technicznym, czy instrumentalnym, ale także dlatego, że Nucleator nie brzmi wtórnie. Bardzo ciekawie wyszedł im mariaż thrash metalu z niderlandzkim death metalem (w stylu God Dethroned,  Legion of the Damned czy Hail Of Bullets) co słychać w warstwie muzycznej i bardzo dobrym o dziwo nie wtórnym wokalu, który  miło chrzęści i ociera się niemal o harsh i growl. Szybkie tempa podkreślone przez rewelacyjnie współgrające ze sobą gitary i perkusję, dobrze słychać bas, który chwała Bogom nie ginie i energetyczne solówki, a tych bowiem bynajmniej nie brakuje. Już otwierający płytę „Hours Of War” mocno daje po głowie, a każdy kolejny jeszcze bardziej wgniata w fotel – każdy z nich, mógłby spokojnie znaleźć się na którejś z płyt niderlandzkich wymiataczy. Tu również jest pewien stylistyczny monotematyzm, ale brzmi on potężniej i jest dużo ciekawszy. Na tej płycie też mamy dziesięć numerów (i to jakich!), a album trwa z kolei niecałe trzy kwadranse (bez czterech sekund). Moim zdaniem jest to też jeden z najciekawszych i najmocniejszych debiutów tego roku. Ocena: 10/10 ! 


1 komentarz:

  1. WIesz, po przesłuchaniu tego utworku, który tu dałeś, to ja sie wcale nie dziwię, ze Twoja ocena jest 10/10. Świetny!!!

    OdpowiedzUsuń