wtorek, 17 kwietnia 2012

Güacho – Vol. I (2012)



Winylowa długość, winylowa, niezwykle stylowa okładka i pozytywny flow psychodelicznego stoner/hard rocka w klasycznym stylu lat 70 prosto z Argentyny!


Niestety nie wiem kiedy powstali. Ten argentyński zespół pochodzący z La Plata tworzy trzech muzyków: Hernan Torres (instrumenty perkusyjne) oraz bracia Lisandro (gitary, klawisze i wokal) i Joaquin Castillo (inne instrumenty). Tego również nie jestem pewien, ale ten album to najprawdopodobniej ich debiut fonograficzny i jest to debiut ze bardzo udany – wręcz fenomenalny!

Już pierwszy numer uderza do głowy. Niski, melodyjny gitarowy riff i świetna perkusja w tle, zwolnienie i płynący hiszpański wokal. To kawałek zatytułowany „Sol Negro”. Potężny groove i wspaniały, pozytywny flow, zjazdy i efekty niczym z psychodelicznych space rockowych eksperymentów wyjętych z Hawkwind. Zaraz po nim genialna, niemal dwunastominutowa suita „Vuelo Submarino”, która została podzielona na dwie części). Wolne płynące tempo, fantastyczna gitarowa melodia i wyważona delikatna perkusja, która całości nadaje trochę marszowy charakter, następnie senne zwolnienie na poruszający wokal a potem długa instrumentalna partia, która płynnie przechodzi w drugą część, która rozwija się powoli na gitarowym tle i uderzeniach perkusji do coraz szybszych, niezwykle wciągających efektów, które znajdują ujście w numerze kolejnym (bardzo podobnym do pierwszego) „El Frio Verdadero”. Fantastyczne wejście, wolne przestrzenne, lekko transowe tempo i kapitalne przyspieszenie na finał.  Zaraz po nim, przedostatni fenomenalny instrumental „Amanecer en la Frontera” – kolejne świetne intro, z rozpędzającą się perkusją… a to co jest dalej to po prostu majstersztyk – fantastyczny riff i rozbudowane bębny, jeszcze jeden flow i to taki, że jak to się w przenośni mówi kapcie spadają – to muzykę się po prostu widzi, jest jak skok w nadprzestrzeń. Po prostu coś cudownego, a kolejne zwolnienia i zerwania, a następnie wybuchy fantastycznego motywu potęgują wrażenie. Finałowy „El Regreso del Capitan” wyłania się z mgły i oparty jest na delikatnych dźwiękach gitary albo nawet bardziej jakiejś harfy – senny, instrumentalny orientalny kawałek dziwnie wieńczy tę płytę, kontrastuje bowiem bardzo z całością, a zwłaszcza z „Amanecer en la Frontera”, który kapitalnie wieńczyłby tę płytę.  

Czasami wystarcza jedynie spojrzenie na okładkę, żeby wiedzieć, że ma się do czynienia z płytą niezwykłą. Włączenie zaś płyty sprawia tak ogromną przyjemność od pierwszych dźwięków, że trudno się od niej oderwać. Nie wierzę w coś takiego jak przypadek, tą płytę dane mi było usłyszeć. To jedna z najwspanialszych płyt jakie kiedykolwiek powstały i bodaj najlepszy debiut tego roku. To jedna z tych płyt, które trzeba znać, a kiedy się ją pozna, można spokojnie umierać. To jedna z tych płyt, których nie sposób pominąć, które po prostu trzeba usłyszeć. Moim zdaniem, po prostu wstyd nie znać!

Ocena: 10/10 !



Płytę można posłuchać w całości i pobrać za darmo: na oficjalnym bandcampie zespołu.

2 komentarze:

  1. Powstali w 2010 roku. Przynajmniej według http://www.spirit-of-metal.com/groupe-groupe-Guacho-l-pl.html
    pozdrawiam serdecznie, do nastepnego razu... ostatnio jakas zajeta bardzo jestem, ledwo mam czas własnego bloga ogarnąć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam problem z regularnością ostatnio - masa rzeczy się schodzi, razem z permanentnym zmęczeniem i lenistwem ;)

      Usuń