czwartek, 3 listopada 2011

WNS IV: Łomot

Ogary tym razem nie poszły w las. Ze skamleniem i podtulonymi uszami wróciły do chałupy. Wystraszone czymś, co pojawiło się na horyzoncie, bynajmniej nie wprawiły w ukontentowanie Olbromskiego, który… - tak mógłby zaczynać się dalszy ciąg „Popiołów” Stefana Żeromskiego. Ale nie będziemy pisać dalszego ciągu tej wspaniałej powieści. Zaledwie wczoraj pisałem o rosyjskich Entach, tym razem napiszę o czymś innym. Spuszczę Wam wszystkim łomot i to taki, że co niektórzy się nie pozbierają z podłogi bez czyjejś pomocy. Dosłownie i w przenośni. Muzyczny, naturalnie. Cztery kapele, trzy kraje i jedna rzecz wspólna – łomot. Dramatis Personae: Obtenebris i Incarnia z Kanady, Kiana z Finlandii i Made of Hate z Polski. Zaczynamy:

Lewy sierpowy: Made of Hate



Grupa powstała w Warszawie, a wcześniej istniała pod nazwą Archeon, pod którą zrealizowała płytę „The End Of The Weakness” w 2005 roku, następnie już po zmianie nazwy w 2007 roku nagrali płytę „Bullet In My Head” i w trzy lata później płytę „Pathogen”.
Do ich największych osiągnięć należy zaliczyć występ podczas tegorocznej edycji Sonisphere Festival w Warszawie. A muzyka? Rasowy melodyjny death metal najwyższej próby.
Debiutanckie wydawnictwo pod szyldem Archeon zostawię na inną okazję – tymczasem proponuję szybki przegląd dwóch wydawnictw MoH.
Pierwszą płytę otwiera kawałek tytułowy – melodyjna gitara na tle ostrych riffów i pędzącej perkusji. Świetny klimat, rewelacyjna produkcja i pozytywna energia. Pozostałe utwory, a razem jest ich dziewięć, utrzymane są w podobnym klimacie – szybkie, przebojowe, melodyjne, wciągające i o przystępnych długościach – średnio po cztery do pięciu minut. Niezwykle interesująco wypada wokal – nie będący dosłownym growlem, ale jednocześnie nie będący zupełnie czystym – Radka Półrolniczaka, wokalistę grupy porównuje się często do mocniejszego wydania Hetfielda, ale nie podpisałbym się pod tym stwierdzeniem – głos naszego rodaka jest znacznie ciekawszy i „brudniejszy”. Faworyci: kawałek tytułowy, „On The Edge”, epicki „My Last Breath” (nie mylić z polskojęzycznym kawałkiem zespołu Blue Jay Way), „Mirror of Sins”… - właściwie nie ma na niej chybionych kawałków, śmiało mogę powiedzieć, że całość zwala z nóg, a to dopiero początek.
Druga płyta kontynuuje stylistycznie pierwszą, ale jest jeszcze lepiej nagrana. Otwierającego „Friend” nie powstydziliby się nikt z Wielkiej Czwórki. Znacznie bardziej urozmaicone zostały wokale i rytmika kawałków. Długość i ilość kawałków pozostała bez zmian – najdłuższy jest „I Can’t Belive” trwający około sześć i pół minuty. Nadal jest przebojowo i niebotycznie szybko – riffów i solówek dosłownie nie słychać końca… Faworyty: „Your Departed”, wspomniany już „I Can’t Belive” (idealny dla efektu latających włosów), zwarty „Lock’n’Load”, fantastyczny numer tytułowy czy stonerowy „False Flag”.
Najbliżej chyba grupie Made Of Hate do Bullet From My Valentine – ale pozwolę sobie na stwierdzenie, że są nawet krok dalej niż Walijczycy. Zwłaszcza, że to nasi i dam się nawet posiekać, jeśli nie lepsi i ciekawsi od Vadera i Behemotha… Pierwsza i druga runda za nami…

Prawy sierpowy: Kiana


Powstali w 2004 roku w Finlandii, w miejscowości Hyvinkää. Na swoim koncie mają trzy wydawnictwa: demówkę „Deep Inside” z 2005 roku, epkę „Reflections” z 2006 roku i debiutancką pełnometrażową płytkę „Abstract Entity” zrealizowaną w 2009 roku. Ich muzyka to wypadkowa death, thrash i groove metalu. Tyle przynajmniej można się dowiedzieć o historii kapeli na Encyclopedia Metallum i na ich stronie oficjalnej. Szybkimi ciosami sprawdźmy ich materiał. Tu kompozycji jest jedenaście i przedstawiają się następująco:
Otwierający płytę „Greed” zaczyna się od wjazdu ostrych riffów i szybkiej perkusji. Szorstki, bardzo ciekawy i zrozumiały wokal z lekkim growlowanym szlifem przypomina mi trochę mocniejsze wydanie poczciwego Draka z naszego Huntera.
I do tego świetny bas. W następnym „Beloved Addiction” nie zwalniamy tempa, przynajmniej na początku, bo spokojniejsze fragmenty też się zdarzają. Jest brudno, szybko i lirycznie kiedy fantastyczny wokalista Jani Hytönen obok growlu zachwyca niezwykłym i przejmującym czystym wokalem.
Można by pisać o każdym kawałku, ale nie ma na to czasu – gong informuje o zbliżającej się końcówce rundy. Zatem jeszcze szybko skojarzenia i faworyty. W przypadku pierwszego punktu – znacznie ciekawsze i szybsze wydanie Mutiny Within, kapeli którą swego czasu rekomendowało samo Dream Theater. Brak chybionych momentów na płytce sprawia, że trudno wybrać faworyta, ale spróbujmy: na pewno „Heartburn”, balladowy „Scars”, przywodzący na myśl BFMV „Psychotic Drama”, absolutnie fantastyczny „Brother’s Keepers”, melodyjny (ale nie aż tak jak MoH) „Worries Turns ToDreads” czy wolny finałowy walec „Sickness In Me”.

Poprawienie z kolana w brzuch: Incarnia


Ten zespół pochodzi z Kanady, a dokładniej z Montrealu i powstał w 2006 roku. W 2008 roku wydali debiutancką demówkę „At The Rivers End” a dwa lata później pierwszy pełnometrażowy album „Proclamation”. Według wszelkich dostępnych źródeł zespół zakończył działalność, ale dochodzą mnie słuchy, że chłopacy nie powiedzieli jeszcze swojego ostatniego słowa. Ich debiut zdobywa bardzo pochlebne recenzje, więc i ja nie omieszkam zweryfikować, czy naprawdę jest wart uwagi.
Pozostając w kręgu melodyjnego death metalu z przyległościami zaczynamy kolejną rundę:

Orkiestrowy początek i wejście ostrych gitar i perkusji. Ta ostatnia trochę za bardzo stłumiona, ale mimo wszystko jest przyjemnie. Interesujący, wielopoziomowy, ale zupełnie nie powalający growlowany wokal, dobre tło klawiszy i orkiestracje. To „Dawn Of The Great Rebirth (Ashes Of Our Time Part II)” będącego kontynuacją kawałka z dema.
Znacznie ciekawiej wypada następny utwór – „Festival Of Atonement” – bardziej melodyjny, jeszcze szybszy i idealny do kolejnego lotu włosów z efektem 3D.
Siedem kawałków (około trzydzieści cztery minuty muzyki) jest utrzymane w podobnym klimacie – połączone z symfonicznymi i progresywnymi zapędami. Instrumentalne pasaże i przystępna długość są mocnym punktem wydawnictwa. Zdecydowaną wadą jednak jest zbyt wysoko podkręcony dźwięk – dźwięki uciekają i nie miło furkoczą. Faworyty: pędzący i bardzo melodyjny „Carrion”, „Where Fallen Apotles Assemble”, walcowaty „Yersina Pestis” i instrumentalne zaledwie dwuminutowe outro „Affinity”. Gong! Czas na finał:

Nokaut: Obtenebris


Ostatni zespół i bodaj najlepszy i najciekawszy w zestawieniu. Również pochodzący z Kanady i również z Montrealu. Powstał w 2003 roku, w 2005 roku wydał self titled demo, a w 2009 debiutancką płytę „Dust Of Time”. Rok później zrealizowali koncertówkę „Live In Granby” a na początku tego roku demo „Back In The Day”. Aktualny status tego zespołu to również stan rozwiązania i to według dostępnych informacji od 2010 roku. Szkoda, że tak zacna kapela się rozpadła, bo to, co znajduje się na pełnometrażowym materiale sprzed trzech lat to po prostu miód dla uszu prawdziwego wielbiciela ciężkich brzmień.

Najpierw minutowe, mroczne intro rozpięte na klawesynie i gitarze „Imminent Assualt”, które płynnie przechodzi w utwór tytułowy. Ciężki, wżerający się w mózg szybki i melodyjny riff i takaż perkusja. Interesujący, skandowany growl. Miazga…
Kolejne utwory są utrzymane w tym samym soczystym, walcowatym tempie i ze względu na wielość niesamowitych momentów i istnej nieposkromionej sile, która wylewa się z głośników trudno wybrać faworyta – zachwycają wszystkie.
Jednym z najciekawszych utworów, obok tytułowego, jest jednak kawałek zatytułowany „Skyfall” (na płycie czwarty) – który jak nic skojarzy się z właśnie ogłoszonym tytułem nowego, 23 już odcinka przygód Jamesa Bonda 007. Marzenie, żeby ten walec został utworem przewodnim nowego odcinka serii – bezcenne… Proszę się wsłuchać jak niezwykle pasowałby – abstrahując od gatunku muzycznego… wręcz idealnie…
Na tej płycie nie ma złych momentów, zachwyca mocą i wielością niesamowitych fantastycznych melodii, jak również pierwszorzędną produkcją, której pozazdrościć mogłyby największe tuzy takiego i wszelkiego metalowego grania. Nokaut!

Podsumowując: miało być „w niewielu słowach” – wyszło znacznie dłużej, ale materiał jest tego warty. Zwłaszcza Nasi, czyli Made Of Hate oraz kanadyjski Obtenebris nie chcą wyjść z odtwarzacza. To płyty idealne do podróży – samochodem, kolejką i autobusem. Czysta przyjemność i miazga na drodze – a czasami oto właśnie chodzi. Polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz