Pierwsza trasa koncertowa po Polsce gdyńskiej grupy Call the Fire Brigade zakończyła się pomyślnie. W Gdyni. Finał trasy musiał nastąpić w mieście rodzinnym, jednak tym razem nie odbył się w Uchu. Wybór padł na klub Pokład, charakteryzujący się ekscentrycznym pirackim wystrojem, który średnio chyba pasuje do klimatów postmetalowych i hardcore’owych.
Jeden zespół bardzo mnie zainteresował (Ninja), CTFB dało koncert zaledwie dobry, ale skoro byli zmęczeni po prawie dwóch tygodniach grania w kraju, można im to wybaczyć, a trzeci, chyba jednak przereklamowane OśmioCipki, czyli Octopussy nie podobały mi się wcale jakoś specjalnie.
Jako pierwsi wystąpili chłopacy z zespołu Ninja. To jeden z kilku zespołów w których udziela się Max Krzywkowski i równie ciekawy jak Timmy And the Drugs czy akustyczne projekty. Obracający się też w zupełnie innych rejonach stylistycznych. Chłopaki zaserwowali energetyczną mieszankę punk rocka zmieszanego z hard/metalcore’em i wypadli nader interesująco.
Nie obwijając w bawełnę zaczęli z grubej rury pędzącym riffem, trzaskiem perkusji, melodią i mocnym wokalem. Niektóre kawałki przywodziły nawet na myśl ostrzej potraktowane eksperymenty Jacka White’a – osobiście bardzo lubię takie właśnie granie, które nie ogranicza się do konkretnego stylu, ale odlatuje w coraz to inne rejony idealnie się ze sobą spasowując i kolidując. Nastawione na zabawę granie czasami mogło się wydać mało oryginalne, ale w tym wypadku chodziło, oto żeby dobrze się wkręcić, dobrze się bawić.
Zespół ten swoje ciosy rozdawał z zaskakującą precyzją i siłą – zabrakło mi tylko momentów „bullet time”. Czasami kojarzyło mi się granie chłopaków z jakimś gore’owym filmem o zombie, które rzuciwszy się na ofiarę, wyrywają ogromny ociekający krwią kawał mięsa. Pierwszorzędne granie, do którego z chęcią się wróci – a podobno nagrywać będą materiał studyjny. Trzymam(y) zatem kciuki!
CTFB po debiucie 8 grudnia 2010 roku w sopockim Starym Rowerze i pierwszej epce „Dockyard Session” konsekwentnie zaczęło rosnąć w siłę. Każdy kolejny koncert był coraz lepszy i ciekawszy, druga płytka „2EP” dziwiła nieco łagodniejszym obliczem, a świeżutki teledysk, który pojawił się w zeszłym miesiącu, do utworu „Alex Broke My Shoulder” pokazał z kolei, że z chłopaków to niezłe łobuzy. Kto to bowiem widział demolować samochód…?
Wreszcie trasa koncertowa. Nie wiem jak pozostałe koncerty na trasie, ale gdyński, finalny występ CTFB był, jak już powiedziałem, zaledwie dobry. Zespół, który nie wątpliwie rośnie w siłę, zaprezentował mocny set złożony z kawałków z obu wydawnictw i z tego co wiem, najprawdopodobniej również jakiś nowości. Co zawiodło? Mniej ruchliwy niż zazwyczaj wokalista. Postawił na nieco spokojniejsze i mniej zadziorne śpiewanie, które średnio zaczyna pasować do stylu grupy – niestety słychać tendencje regresywne u Marka. CTFB również zagrało nieco łagodniej i bardziej jeszcze przestrzennie niż poprzednio, gdy ich słyszałem w Uchu. Wszystko wskazuje na to, że chłopaki z CTFB szukają i idą w dobrą stronę. I tak trzymać!
Octopussy to zespół, który wziął nazwę od trzynastego odcinka przygód brytyjskiego agenta Jamesa Bonda 007. Łącząc południowo amerykański rock i pustynny stoner z rock’n’rollem postawili na dobrą zabawę, która wielu zachwyciła. Ile ja dobrego słyszałem o tym zespole – ale niestety wcale mnie nie zachwycili.
Brak świeżości, polotu, czegoś oryginalnego w tym graniu, jest zbyt sucho i nudno. Intrygował jedynie fantastyczny perkusista, który nadawał całości tempa i przestrzeni. Wszystko inne jakoś stało z boku – gitary burczały, brakowało płynących zejść i zabaw z przestrzenią po których winien nastąpić ekstatyczny wybuch, klawiszy, skoro już są, było ewidentnie za mało, a wokal jest według mnie mało stonerowy.
Technicznie jest świetnie, ale jak dla mnie bez szału. Na dłuższą metę są strasznie męczący, a tego typu granie nie powinno męczyć. Zespół dobił się zagranym na bis coverem Zepellinów. Szkoda. Zawiodłem się.
Dwa zespoły mają przyszłość, trzeci – Octopussy pewnie ją też ma, ale nie będę o niej mówił, bo zwyczajnie jej nie widzę. Podobnego grania słyszałem już trochę i były to rzeczy znacznie ciekawsze, nie wspominając już o Black River, które mam nadzieję jeszcze wróci do grania. Jak na razie o stanie zdrowia Taffa – cisza. I też szkoda. Może gdyby Octopussy zagrali z nimi? Odpowiedzcie sobie na to pytanie sami. Albo po prostu zadajcie je sobie – retorycznie.
Strony
- Strona główna
- Wstępniak
- O Nas
- Kontakt - dla zespołów
- WAFP! 2011 - 2014
- Heavy Metal Pages 2013 - 2015
- Rock3miasto.pl
- LMF 2016 - 2019
- Polisz Jor Inglisz
- Weekend Węgierski
- Weekend Chorwacki
- Wydział Filmowy
- LUpa czy Pod LUpą?
- Wilk z zakładką
- Muzyczna Biblioteka
- Wilk Kulturalny/Książki autorskie
- Oceny
- Patronat medialny LU
- Współpraca
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
a co miałeś na myśli pisząc za mało stonerowy wokal? nie tak jaka ma taff z Black River?:))))
OdpowiedzUsuńDobre pytanie: brakowało mi większej ilości zawijanych fraz, łamiącego się głosu i większej zadziorności, brudu. Jeśli chodzi o Maćka Taffa, to jest zupełnie inna jakość. Chodzi mi bardziej o takie śpiewanie jak w Black Label Society, Black Stone Cherry, Lynyrd Skynyrd czy Godsized. Pozdro
OdpowiedzUsuńjesteś mało obiektywny.Czemu próbujesz wszystko porównywać do czegoś co już zostało zrobione?
OdpowiedzUsuńTu nie chodzi o żaden obiektywizm, ani fakt "porównywania do tego co już zostało zrobione" ale pewne założenie: jeśli np. w zamierzeniu gramy brudny, melodyjny metal oparty na ostrych gitarach i łomoczącej perkusji, nie wstawimy do tego przecież operowego piania damy w barokowej sukni. I to właśnie mam na myśli: za mało cukru w cukrze - za mało stoner w stoner. I to samo tyczy się każdego opisywanego przeze mnie zespołu czy muzy. Poza tym przypomnę, że to są moje subiektywne odczucia - nie zgadzasz się to Twoja sprawa, nie chcesz czytać nie czytaj, ale proszę o zachowanie granic rozsądku i nie atakowanie mnie w ten czy inny sposób (raz już usuwałem obraźliwe wpisy).
OdpowiedzUsuń