środa, 8 czerwca 2011

Sepultura – Kairos (2011)


Nowy, dwunasty już album Sepultury to, jak twierdzi gitarzysta grupy Andreas Kisser, podsumowanie dwudziesto sześcio letniej historii oraz przemian wewnętrznych i zewnętrznych zachodzących w zespole. Nie jest to jednak żadne „best of”, ani nagrane na nowo stare utwory, lecz świeży i bardzo energetyczny nowy materiał będący w pewnym sensie kontynuacją dwóch poprzednich albumów „Dante XXI” i „A-Lex”. W pewnym sensie, bo to również concept album, ale napisany od początku do końca przez grupę, a nie zbudowany wokół historii wysnutej z literatury, jak miało to miejsce w przypadku właśnie wcześniejszych płyt. Podobnie jak w przypadku poprzednich albumów, założeniem jest odwieczna podróż człowieka w nieznane.


O nowym albumie gitarzysta Sepultury opowiada następująco: Motywem przewodnim albumu jest czas, a tytuł płyty ma to odzwierciedlać – to wizja czasu nieprzebiegającego chronologicznie, od jednej godziny do drugiej; to czas przebiegający w przyśpieszonym tempie, czas zmian. Każdy pisząc swój własny scenariusz życia wyborami jakich dokonuje – posiada swoje momenty „Kairos” – momenty wychodzenia z punktu A do punktu B i z punktu B do punktu C, jest wtedy panem swoich wyborów i ich przewodnikiem; dokonuje wyboru między jedną, a drugą ścieżką. O takim właśnie czasie mówimy – nie o konkretnym czasie, starzeniu się czy patrzeniu wstecz; chodzi o te momenty, które mogą w jednej chwili zmienić wszystko.
I rzeczywiście, słuchając nowej płyty Sepultury nie sposób nie odnieść wrażenia, że jest to podróż w czasie. Nie jedna z tych sentymentalnych, wspominkowych, ale jedna z tych, która dobitnie podkreśla w jakim miejscu znajduje się teraz Sepultura, z jasną i konkretną wizją swojej przyszłości. Jedna z tych, w której dokonawszy jednego małego wyboru, jednej, z pozoru wydawać by się mogło, niewinnej zmiany, warunkujemy całą swoją przyszłość, ciąg nieuniknionych przemian. Przysłuchajmy się (i przyjrzyjmy) tej podróży w czasie.

Uwagę przyciąga już świetna okładka. Tajemnicza postać, pół diabeł, pół anioł z czaszką zamiast głowy, trzyma w dłoniach klepsydrę, która powoli odmierza czas. Poniżej pustynia, powyżej bogato zdobiony portal klasycystycznej kamienicy albo łuku triumfalnego, wszystko spowite w białym, oślepiającym blasku, który zdaje się przenikać postać na wskroś, otaczać ją i powoli ogarniać nas, niczym mgła. Długo wpatrując się w okładkę, zacząłem się zastanawiać co się stanie gdy to światło ogarnie mnie w całości, a potem zgaśnie? Co się stanie gdy piasek w klepsydrze zakończy przesypywanie przeznaczonego dla mnie czasu? Co jest za zdobionym portalem? Czym jest pustynia? Dla każdego pewnie odpowiedź będzie inna, dla mnie pustynia oznacza piekło, a kamienica albo łuk triumfalny to niebo. Tajemnicza postać pokazuje nam odmierzany czas i zdaje się mówić: „Wszystko przed Tobą. Walcz, póki możesz. Pamiętaj, że wybór zależy tylko od Ciebie”…

Po dłuższej chwili wpatrywania się w tę niezwykłą i intrygującą okładkę, budzimy się z filozoficzno-teologicznych roztrząsań i włączamy płytę, a wraz z pierwszymi dźwiękami zaczynamy spadać w wirującą, świetlistą masę czasu…

Pierwszy utwór to „Spectrum” zaczynający się od potężnego riffu wygrywanego przez gitarę, po chwili dołącza do niego druga, następnie bębny i zaczyna się ciężki i jednocześnie wolny, pochód. Drugi jest utwór tytułowy. Znów zaczyna się od mocarnego riffu, a potem wchodzi perkusja, znów pochodowo i w dość wolnych tempach. Płynąca solówka w połowie utworu i pędzący gitarowy pasaż… Trójka to „Relentness” – znów gitarowe wejście, uderzenia perkusji i zaczyna się jazda bez trzymanki, istny walec.
Piątka: „Just one fix” – narastające wejście i kolejna dawka mocnych wrażeń, po prostu dobrze dających po głowie brzmień. Fantastyczna perkusja i prosty, ale rewelacyjny riff. I jeszcze króciutka solówka potraktowana kaczką.
Szóstka nosi tytuł „Dialog” – konstrukcją wyraźnie nawiązujący zarówno do dwóch poprzednich płyt, a zwłaszcza do „A-lexa”. Szybki, pędzący, mroczne zwolnienia, świetna solówka i soczysty bas. „Mask” to numer siódmy. Znów riff na wejście, uderzenia perkusji i pędzimy. Solówka z początku numeru to wyraźne nawiązanie do wczesnego death metalowego stadium Sepultury. W ogóle najnowsza płyta Sepy wyraźniej skłania się ku death metalowi, niż ku groove, który stworzyła. Dziewiątka to „Seethe”, trwający niecałe dwie i pół minuty kolejny walec, z fantastyczną króciuchną, wijącą się solówką. Dziesiątka to „Born Strong” – oparty na kapitalnej pędzącej perkusji i riffie, który unosi się jakby pionowo nad nią. Znów trochę pochodowa tonacja. W środku, melodyjna solówka. Rewelacja. Jedenastka – „Embrace the storm” – riff na wejście na tle uderzeń perkusji i ponownie pochodowa, ale ostra i bardzo drapieżna tonacja. Utwór rozkręca się do coraz szybszych obrotów, po czym na koniec zwalnia do powtórzenia wejścia. Przedostatni, trzynasty jest „No one will stand”, utwór znacznie cięższy od poprzedniego, pędzący. Dosłownie miażdżący. Ostatni jest „Structure Violence (Azzes) z wejściem wyraźnie nawiązującym do etnicznych eksperymentów Sepy z początków i połowy lat 90. Utwór ten nastawiony bardziej na rave’ową ścianę dźwięku, delikatnie wycisza się przy końcówce przywołując trochę kolejne odsłony „Soulfly’ów” z kolejnych płyt, a potem potężniejsze powtórzenie całości rave’owego hałasu i noisowe zejście gitary…
Całość poprzetykana jest kilkoma miniaturkami, moim zdaniem troszkę niepotrzebnymi, ale wyraźnie wprowadzającymi w kolejne etapy owej podróży w czasie, które jakby oddzielają też jakby kolejne przywołania z historii Sepy.

Podsumowując, jest to album bardzo dobry, mocny i dobrze dający po głowie. Nie jest to w żaden sposób materiał odkrywczy, nie wyważa on żadnych drzwi, jest raczej powtórzeniem znanych i lubianych schematów, ale podanych nadzwyczaj świeżo i interesująco. Uwagę zwraca bardzo dobry, przestrzenny dźwięk, który świetnie pasuje do konceptu czasu, unosi się, upływa razem z jego przebiegiem, a także fantastyczny głos Derricka Greena, bez którego wokalu trudno chyba już wyobrazić sobie istnienie tej wciąż zaskakującej brazylijskiej formacji (w każdym razie powrót Cavalery byłby pomysłem po prostu poronionym).

To kolejna niesamowita płyta Sepultury, którą udowodniła, że: primo aktualny skład grupy to ekipa mocna i wciąż mająca coś do powiedzenia, secundo miażdżącą konkurencję w rodzaju Soulfly’a i Cavalera Conspiracy we wszystkich możliwych konkurencjach i tertio, że w mocno wyeksploatowanych klimatach thrash/death/groove metalu, wciąż można stworzyć materiał, którego słucha się z ogromną przyjemnością, satysfakcją i bez jakiegokolwiek, najmniejszego nawet cienia znużenia, że wciąż można stworzyć utwory oryginalne i ciekawie brzmiące. Szczerze mówiąc, ja już teraz nie mogę się doczekać trzynastego albumu Sepy…
Możliwe, że znajdzie się ktoś, kto będzie kręcił nosem (i uchem), że to nie jest ta sama Sepultura albo, że brzmi zbyt łagodnie, albo jeszcze coś innego… mi ta płyta bardzo odpowiada i uważam, że jest to jedna z najlepszych płyt tego roku, skutecznie likwidująca niesmak pozostały po ostatnich dokonaniach Cavalery.  8/10.


* Wypowiedź Kissera w tłumaczeniu własnym.

3 komentarze:

  1. 10/10? Przy okazji, zbyt "brutalnie" oceniłeś ostatnie dokonania Maxa, gdyż muzę robi całkiem dobrą, niemniej Sepa miała chyba taki jeden słabszy moment którym był Roorback (2003 bodajże), acz zawierał mistrzowskie Apes of God i Bottomed Out, niemniej chwała wszystkim którzy nie przestali kibicować Sepie po odejściu Maxa, reszcie pozostaje pluć sobie w brodę po usłyszeniu czegoś takiego jak Kairos. 10/10 moim zdaniem to przesada, ale drobna;] ale 8.5 to minimum.
    Okładka 10
    Energia 9 , (brakuje dosłownie tych dodatkowych 5-ciu bpm)
    Kompozycje 8 , gdzieniegdzie brakuje spójnośći, jak dla mnie
    Riffy 9.5 , po prostu miażdżą
    Wokal 8 , Derrick z każdą płytą jest coraz lepszy
    mocne 9/10 z mojej strony
    Płyta na pewno zasili moją półkę
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. "Brutalnie" oceniłem ostatnie dokonania Cavalery, bo są straszne (nudne, nieprzemyślane i zrobione na szybko). Oczywiście Sepa miała nie tylko dołki w przypadku "Roorbacka", ale także paru innych. Reprezentują jednak poziom znacznie wyższy i ciekawszy od tego co prezentuje w ciągu ostatnich dwóch lat Cavalera. 10/10 może faktycznie lekko przesadzone, ale nie będę tej oceny zmieniał. Nowy album Sepy jest świetny i należy moim zdaniem do jednych z najlepszych płyt tego roku. Również pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwsza po genialnym Chaos A.D. i Arise płyta Sepultury która zagości na długo w moim odtwarzaczu... 8/10... ale tylko w porównaniu do wcześniej wspomnianych.

    OdpowiedzUsuń