sobota, 25 czerwca 2011

Relacja XIII: Long Live the Pub (Rock Out, Gdańsk Oliwa, 24 VI 2011)

Powiedzenie „Umarł król, niech żyje król” znają wszyscy. W przypadku klubu muzycznego powinno się jednak powiedzieć: „Zlikwidowano pub, powstał nowy pub”.
Otóż właśnie, niedawno zlikwidowany Troll Pub znajdujący się w Gdańsku Oliwie przy dworcu, został otwarty ponownie, jako Rock Out Pub. Na razie zbytnio w wyglądzie pubu, czy jego otoczenia nie zmieniło się nic, chociaż przydałoby się poprawić płot, poszerzyć scenę i uprzątnąć trochę teren wokół stolików. Nowy/stary pub został otworzony koncertem trzech trójmiejskich zespołów, które zaprezentowały różne style grania i każdy zaprezentował się zgoła inaczej. W każdym razie, na pewno można powiedzieć, że Rock Out został otwarty z hukiem. Hukiem ciężkich odmian rockowego i metalowego grania.


Pierwsza zagrała gdyńska kapela, z którą miesiąc temu pędziłem do Gołunia, czyli Huragany – Szatany. Grupa Hurricane tym razem zagrała nieco gorszy i chyba też krótszy koncert niż poprzednio. Interesująco wypadło bardziej surowe, garażowe brzmienie, które zespół miał ustawione na okoliczności tego koncertu. Zaszwankowały względy techniczne, a przynajmniej tak twierdzą chłopaki. Uważają, że się kompletnie nie słyszeli i grali na czuja, co w znacznej mierze przyczyniło się do kilku błędów i pomyłek w trackie grania poszczególnych kawałków, a do tego jeszcze popsuła się stopa przy perce… i rozpoczęty numer trzeba było rozpoczynać na nowo. Cóż bywa.


Hurricane zagrał kilka starszych utworów, w tym m.in. „Punishment” i bardzo nastrojowy, pochodowy, ciężki „Out of my mind”. Zabrzmiał też utwór „Wake up from the dream”, który teraz nosi tytuł „Splendid Hate”. Chłopaki toczyli zażartą dyskusję o tym, czy nienawiść może być doskonała. Faktycznie „doskonała nienawiść” to trochę taki oksymoron, ale zależy to od punktu widzenia. Ja bym zostawił stary tytuł, ewentualnie zestawił ze sobą oba człony, w dowolnej kolejności. Należy się też ogromne brawa dla Huraganów, za poprawki dotyczące wokalu Kamila. Śpiewa zdecydowanie ostrzej i zadziorniej, choć w dość słabo nagłośnionym Rock Oucie nie było to odpowiednio słyszalne, i o niebo lepiej brzmi to z graną przez Hurricane mieszankę groove metalu i metalcore’u.

W trakcie rozstawiania się drugiego zespołu Fire Breathing Machine, dokoła płynął szereg zażaleń w rodzaju: „Zaczęli punktualnie? A niby z jakiej racji? Na koncercie musi być obsuwa!”. Tym razem jednak obsuwy nie było, koncerty zaczęły się punktualnie i moim zdaniem chwała za to, obsuwy są tylko brakiem szacunku dla tych którzy, przychodzą aby posłuchać mających zagrać kapel. FBM widziałem i słyszałem po raz pierwszy i szczerze mówiąc nie wiem czy mam ochotę usłyszeć ten zespół po raz kolejny.


Nie zagrali złego koncertu, wręcz przeciwnie, grali bardzo sympatycznie, ale odrzuciło mnie raczej to, jak zostało to zagrane. Zespół gra luźną mieszankę hard rocka z southern stoner metalem, silnie inspirowaną dokonaniami takich grup jak Motörhead czy Black Label Society.
Oldskulowe, suche i surowe brzmienie zespołu wypada ciekawie, ale w pewnym momencie zaczyna się już trochę dłużyć. Ktoś obok mnie powiedział, że „zjeżane są te chórki” – faktycznie chórków z jednej strony było za dużo, a z drugiej były raczej odbębnione, aniżeli budujące klimat. Szczerze mówiąc mogłoby ich nie być wcale. Gitarzysta i wokalista moim zdaniem ma trochę monotonną, bezpłciową barwę głosu, śpiewał tak trochę tak bez wyczucia, momentami jakoś za bardzo zbliżał się do Joakima Brodena z Sabatonu i za mało w nim bluesowych zaciągnięć. Wszystkie utwory utrzymane z koeli były w wolnych, pochodowych tempach o dość prostej, choć na pewno nie amatorskiej konstrukcji. Zabrakło choć jednego, ostrzejszego, pędzącego utworu. Jest to zespół interesujący, ale dość monotonny, na pewno przydałoby się więcej szybszych i ostrzejszych momentów i inny, bardziej zadziorny i pasujący do rodzaju muzyki wokal. Możliwe, że to też specyfika miejsca wpłynęła na taki odbiór FBM, ale całość pozostawiała wiele do życzenia.

Trzeci i ostatni zespół tego wieczora, zaprezentował się zdecydowanie najciekawiej i najlepiej ze wszystkich grających grup, a mianowicie Hateseed.

Historia tej gdańskiej grupy sięga 2004 roku, jednak za początek można uznać zimę 2009 roku, kiedy to zespół zarejestrował utwór „The Souleater”. Założyciel zespołu Marek Żmuda odchodzi jednak z zespołu z powodów osobistych, a na jego miejsce zostaje przyjęty Kamil Janulewicz (ex – Hurricane). Oficjalny debiut zespołu odbył się 29 stycznia 2010 roku na deskach gdyńskiego Rockza, ale najważniejszy jak dotychczas był koncert charytatywny „Tribute to Dio” w czasie którego zagrali razem z Tomaszem Struszczykiem z Turbo, Grzegorzem Kupczykiem i Bartkiem Sadurą z CETi oraz Ksawerym Buczkowskim z Panteonu.
Inspiracje takimi grupami jak Running Wild, Iron Maiden, Mercyful Fate/King Diamond, Megadeth, Turbo, czy Helloween są zaś doskonale słyszalne w kompozycjach zespołu, ja bym jeszcze dorzucił do kompletu Gamma Ray, Savatage i Bloodbound.
Hateseed obok dość długich własnych kompozycji zaprezentowała m. in utwór „Fire in the Sky”. Bardzo interesująco wypadła ballada (choć wcale nie łagodna i ckliwa) pod tytułem „Horizon”. Śpiewający gitarzysta Łukasz Szostak ma fantastyczny głos, choć spokojnie moim zdaniem mógłby miejscami śpiewać jeszcze wyżej i może nawet bardziej piskliwie.


Bardzo podobał mi się też sposób gry perkusisty (przed koncertem podsłuchałem i włączyłem się w rozmowę o Dream Theater, o Myungu, Portnoyu i Manginim) mający w sobie coś ze sposobu gry Portnoya. Pierwszy raz słyszałem ten zespół, ale wywarł na mnie duże wrażenie i dziwię się, że zespół dotychczas nie zaistniał szerzej, nie wybił się i nie nagrał jakiegoś większego materiału. Jest ogromny potencjał w tej grupie, a ich utwory w wyeksploatowanym we wszystkie chyba możliwe już strony gatunku są bardzo świeże i ciekawie grane. Ten koncert grupy Hateseed traktuje jednak jako przedsmak, 29 czerwca w gdyńskim Uchu liczę na koncert jeszcze lepszy i z którego zapamiętam więcej. A zapewniam, że będzie co zapamiętać.

Podsumowując, nowy klub został otwarty mocnym uderzeniem. Świetnym posunięciem był przekrój gatunkowy, pokazuje on, że w Trójmieście są grupy grające najróżniejsze odmiany muzyki ciężkiej, ale jeszcze nie tej najcięższej, pokazuje grupy z dużym potencjałem na sukces (a na pewno dotyczy to Hurricane i Hateseed).
Gdyby jeszcze popracować nad dźwiękiem w Rock Oucie (miejscówa przy kolejce i w ogóle takie dość toporne nagłośnienie) to jestem przekonany, że ten pub w najbliższym czasie może stać się jednym z najciekawszych miejsc koncertowych dla młodych i mało znanych zespołów. Relacja ma numer trzynasty, ale ja nie jestem przesądny, i życzę nowemu klubowi jeszcze więcej i jeszcze lepszych koncertów, a zespołom, które zagrały jeszcze lepszych koncertów i sukcesów. Niech żyje Rock Out Pub!

2 komentarze:

  1. Jest mi niezmiernie miło czytając taką recenzję :) Natomiast jeśli chodzi o opis naszego koncertu to jest tam jedna dość duża pomyłka, a mianowicie to, że nie graliśmy coveru Helloween "Ride the Sky" tylko był to nasz własny utwór pod tytułem "Fire in the Sky" :) Mimo wszystko bardzo dziękuję za tak miłe słowa! Również fajnie się pogadało o Dreamach :) Pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  2. Błąd już poprawiony, zdarza się. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń