czwartek, 27 maja 2021

Needlepoint - Walking Up That Valley (2021)


Scena kanterberyjska z Norwegii? To nie mogło się nie udać!

 

Needlepoint obraca się stylistycznie wokół rocka progresywnego z lat 70tych, wyjętego z takich legendarnych formacji jak Soft Machine, ELP czy Camel. Ta powstała z inicjatywy wokalisty i multiinstrumentalisty Bjørna Klakegga w 2010 formacja ma na swoim koncie pięć albumów - debiutancki " The Woods Are Not What They Seem" z 2010, " "Outside the Screen" z 2012, "Aimless Mary" z 2015 i "The Diary of Robert Reverie" z 2018 roku oraz najnowszy, który również ukazał się 29 stycznia. Skład uzupełniają basista Nikolai Hængsle, klawiszowiec David Wallumrød oraz perkusista Olaf Olsen. Miłe pierwsze wrażenie robi rysunkowa okładka na której mrówki niosą człowieka przypominając trochę sytuację, którą na pewno znacie z "Podróży Guliwera" Jonathana Swifta. Gdzie poniosą te mrówki słuchacza, który sięgnie po najnowszą płytę Needlepoint?

Otwierający album - pięciominutowy - "Rules Of A Mad Man" o lekkim psychodelicznym, ale i przebojowym zabarwieniu, a do tego kapitalnie bez zbędnych ozdobników wprowadza słuchacza w znakomity nastrój i atmosferę tamtych lat odtwarzanych przez Needlpoint. Dłuższy, prawie ośmiominutowy "I Offered You to the Moon" również ma w sobie coś z psychodelicznej atmosfery, ale nie brakuje tu swobodnego sięgania po jazzujące czy może nawet bluesujące formy rozpiętych między fantastycznymi perkusjonaliami, klawiszowymi pejzażami i znakomitych charakterystycznych dla tamtych czasów wyciszonych, wietrznych wokali i wreszcie masywnego instrumentalnego pasażu finałowego. Jakże sympatyczne są nieco ponad trzy minutowe "Web Of Worry" o folkowym, sielskim brzmieniu czy "So Far Away". Świetny jest także prawie cztero i pół minutowy "Where the Ocean Meets the Sky" o czarującej jazzującej atmosferze, znakomitym basie prowadzącym całą kompozycję, której nie powstydziliby się wymieniane wyżej zespoły. Fantastyczne jest tutaj również energetyczne, pulsujące rozbudowanie w środkowej części utworu, czy zaskakujące zakończenie, tuż przed tym jak ma się wrażenie, że zaraz poszaleją. 

 

Sielsko, folkowo ponownie jest w "Carry Me Away", ale i tu panowie zaskakują fenomenalnym jazzującym rozwinięciem instrumentalnym i przepięknym finałem zbudowanym wokół chóru. Folk uśmiecha się do słuchacza także w lirycznym, deszczowym przedostatnim na płycie utworze, zatytułowanym "Another Day", po czym otrzymujemy jedyną bardzo długą kompozycję, a mianowicie utwór tytułowy. Prawie jedenastominutowy numer to prawdziwy popis umiejętności muzyków i ich zamiłowania do brzmienia sceny kanterberyjskiej (przypomnę, że mamy do czynienia z Norwegami!). Usypiający, folkowy wstęp, rozwijający się leniwie, psychodelicznym i kołysząco. Panowie fenomenalnie przełamują się około czwartej minuty i rozbudowują atmosferę przestrzennym pasażem instrumentalnym - pulsacjami perkusji, partią klawiszy i wibrującym basem, wreszcie cudną partią fletu i następnie kapitalnym nabierającym tempa rozszalałym dialogiem między masywnym tłem, a gitarową solówką. Następnie płynnie przechodzą do leniwej części wokalnej i tylko szkoda, że kiedy znów wchodzi gitarowa solówka, a zespół zaczyna przyspieszać, całość się wycisza.

Na album złożyło się osiem kompozycji o łącznym czasie niecałych trzech kwadransów, które zabierają w złote czasy rocka progresywnego przesiąkniętego inspiracjami z jazzu, bluesa, folku oraz zakorzenionej głęboko w stylistyce Canterbury, którą Norwedzy odtwarzają po prostu fenomenalnie, nawet jeśli na dłuższą metę jest to zwykła konfekcja. Nie ma tutaj bowiem absolutnie niczego odkrywczego, własnego czy przesuwającego myślenie o takiej stylistyce, do tego stopnia, że nawet brzmienie jest jakby specjalnie przybrudzone, nienowoczesne i zwyczajnie staromodne, a jednocześnie wprost cudne. Jeśli przypomnimy sobie również norweską grupę Tusmørke, która również buduje swój muzyczny świat w identyczny sposób, nie powinno to nikogo dziwić, bo przecież się da, jednakże Needlepoint nie wypracowuje swojego własnego stylu, a bardzo zgrabnie, naprawdę bardzo zgrabnie zwyczajnie kopiuje to, co można usłyszeć na płytach wspomnianych inspiracji i nie tylko, jeśli zna się dobrze muzykę progresywną lat 70tych. Jest to bowiem płyta, która z całą pewnością spodoba się wszystkim zakochanym w latach 70tych, cudownych dźwiękach tamtego czasu i prawdziwego, szczerego grania, którego tutaj nie brakuje. 
 
Ocena: Pełnia

 
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz