sobota, 9 maja 2020

Klamka - Tribute to Chris Cornell (2020)

Napisała: Karolina Andrzejewska (The Superunknown)

Pomysłodawczynię projektu Klamka poznałam przypadkiem, dokładnie miesiąc przed trzecią rocznicą śmierci Chrisa Cornella – jednego z najważniejszych artystów w moim życiu. Tak naprawdę nie do końca wierzę w takie zbiegi okoliczności więc traktuję ten fakt jak swego rodzaju przeznaczenie. Zresztą wypadki potoczyły się dla mnie w tym kontekście zupełnie nieprzewidywalnie i naprawdę szybko. Na tamtym etapie wiedziałam już, że 18 maja Klamka wydaje płytę zatytułowaną „Tribute to Chris Cornell” i obejrzałam filmik promocyjny, w którym usłyszałam obszerny fragment „Murderer of Blue Skies” – utworu oryginalnie pochodzącego z ostatniego krążka Cornella. Nie powiem, przeżyłam zaskoczenie zupełnie inną aranżacją tej kompozycji i głębokim damskim głosem, który ją wyśpiewywał. Zaintrygowana wymieniłam kilka wiadomości z wokalistką i dostałam od niej przedpremierowo do przesłuchania wszystkie utwory z, jak się okazało, znakomitej płyty. Właściwie na tym stwierdzeniu mogłabym zakończyć recenzję ale byłoby to niezwykle dla tego materiału muzycznego krzywdzące. Należy mu się bowiem odpowiednia porcja zachwytu.


Szkoda, że premiera płyty „Tribute to Chris Cornell” zbiega się w czasie z trudną i dziwną sytuacją, w której znalazł się świat, odwracającą, siłą rzeczy, nieco naszą uwagę od spraw ulotnych i nienamacalnych. Ale może właśnie dlatego, z całego serca polecam Wam posłuchać „Tribute” właśnie teraz, szczególnie w chwilach zwątpienia czy psychicznego zmęczenia. Ta subtelna muzyka ukoi Wasze rozedrgane serca i wyciszy natłok kłębiących się w głowie myśli. Zachwyci Was przy tym z pewnością brakiem efekciarstwa, niezwykłym profesjonalizmem i doskonałym brzmieniem. „Tribute” jest albumem nagranym i wyprodukowanym przez pasjonatów muzyki, bez udziału wytwórni płytowej, za to w całości sfinansowanym własnym sumptem. To materiał będący dowodem na to, że marzenie zawsze znajdzie swój sposób na bycie spełnionym, a puzzle kosmicznej układanki dają się czasem radę ułożyć w idealny obraz w odpowiednim momencie.

Jakub Grzywacz - perkusista

Płyta jest po prostu świetna. Spójna, podporządkowana wyraźnej myśli przewodniej o tym, aby interpretacjami odbiec jak najdalej od oryginałów, z efektownie wplecionymi elektronicznymi motywami i specyficznym vibe’em kojarzącym mi się z ciepłem i spokojem. Szczególnie dzięki uzyskanym tu muzycznym barwom oraz wspaniałemu wokalowi Małgosi. Jej głos ma w sobie coś miodowego ale równocześnie jest nośnikiem odpowiedniej porcji smutku niezbędnej do tego, aby kompozycje autorstwa Chrisa Cornella brzmiały w jej wydaniu wiarygodnie. Słychać zresztą doskonale, że zostały one przepuszczone przez filtr doświadczeń wokalistki, jej wrażliwości i emocji.

Dawid Broszczakowski - klawisze, produkcja, aranżacja

Opis, który przeczytaliście może nieco dziwić. Piszę bowiem o spokoju i wyciszeniu podczas gdy na „Tribute to Chris Cornell” składają się przecież nie tylko słynące z subtelności kompozycje reprezentujące solowe dokonania Chrisa Cornella ale również utwory pochodzące z repertuaru Audioslave i Soundgarden. Klamka dokonała jednak rzeczy wybornej aranżując tę muzykę w zupełnie nieoczekiwany sposób i uzyskując tym samym efekt absolutnej świeżości. Owszem, nikt tu nie porywa się na jazzujące interpretacje „Rusty Cage” czy „Ty Cobb”. To mogłoby zabrzmieć kuriozalnie lub groteskowo. Kompozycje dobrano według określonego klucza i jeśli ktoś jest fanem twórczości Chrisa Cornella, z łatwością ów klucz rozgryzie.

Marcin Grabowski - bas

Najbardziej poruszającym utworem z płyty jest dla mnie „Be Yourself”, podany tu, tak, jak ja sama rozumiem jego sens. Z lekką nutą rezygnacji, bez fajerwerków, za to z przepięknym towarzyszącym wyśpiewywanym słowom smutnym fortepianem. Niespodziewany, a zarazem oryginalny jest pomysł na dodanie hipnotyzującej elektroniki do mojego ukochanego „All Night Thing” (utworu z repertuaru Temple of the Dog) i saksofonu w „Nearly Forgot My Broken Heart”. W obu przypadkach, choć ryzykowne, zabiegi te okazały się być bardzo korzystne i zapadające w pamięć. 

Piotr "Mendry" Mędrzak - gitara, chórki, aranżacja, sample miksy

Bujające, dynamiczne „Dead Wishes” kojarzy się natomiast z jazdą długą, prostą jak blat stołu autostradą gdzieś na amerykańskim wybrzeżu. Za to „Like a Stone” doskonale oddaje zaklęty w tej  kompozycji klimat oczekiwania na nieuniknione. A zaraz potem „Fell on Black Days” z nieco „połamanym” metrum, zdecydowanie krótsze i być może mniej dramatyczne od oryginału za to, z konkretnego powodu, wybrzmiewające w uszach słuchacza długo po skończeniu się płyty. Moim zdaniem to znamienne i świadczące o dużym wyczuciu twórców, że akurat tę, a nie inną kompozycję wybrano jako wieńczącą albumu. Najmniej do całości pasuje mi „Doesn’t Remind Me”, ale może to dlatego, że ja w ogóle nie przepadam za tym utworem. Wolałabym żeby Gosia swym pięknym, aksamitnym głosem zaczarowała na przykład „Boot Camp” lub „Rowing”. A w „Doesn’t Remind Me” uzyskano nieco łobuzerski efekt, choć być może jest on zamierzony i właśnie tak chciano sparafrazować ten kawałek.

Małgorzata Kujawska - Zemła - wokal

Ze względu na moje uwielbienie dla Chrisa Cornella pomysł na stworzenie płyty będącej hołdem dla jego twórczości zawsze uznam za trafiony. Jednak w przypadku albumu „Tribute to Chris Cornell” w żadnym wypadku nie można mówić o sztampowym odśpiewaniu przez wokalistkę kilku jej ulubionych utworów zmarłego mistrza. Muzycy, dzięki którym urzeczywistniło się pewne nieśmiałe marzenie to artyści z krwi i kości a do tego ludzie obdarzeni talentem i umiejętnością przekazywania uczuć przy pomocy dźwięków. Dla mnie w muzyce liczą się jedynie takie kombinacje. 

Myślę, że płytę „Tribute to Chris Cornell” docenią także nie-fani Cornella i fakt ten, według mnie, stanowi o jej dodatkowej wartości. Każda ze znajdujących się tu kompozycji mogłaby z powodzeniem stać się przebojem. Ale nie w tym zdewaluowanym i aktualnie obowiązującym tego słowa znaczeniu tylko naprawdę.


Zdjęcia: Tomasz Możdżeń

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz