niedziela, 19 sierpnia 2018

Barreleye - Insidious Siren EP (2018)


Kosmiczne rusałki, syreny, wieloryby, węgorze, rekiny oraz ogromne meduzy czyli niemiecki Barreleye w czterostrzałowym natarciu...

Od czasu wydania debiutanckiego "Urged to Fall" zespół przeszedł zmiany, także brzmieniowe, które słychać już na samym początku płyty, ale także w składzie, który stał się jeszcze bardziej międzynarodowy niż miało to miejsce dotychczas. Najnowsza epka jest debiutem studyjnym dla nowego wokalisty, z którym grupa intensywnie koncertowała już wzeszłym roku, a także stanowi przedsmak tego, co według pochodzącego z polski basisty Szymona Leśniewskiego zamierzają nagrać na drugim pełnometrażowym albumie. Tu znalazło się miejsce na cztery powiązane ze sobą numery, w tym trzy częściową tytułową suitę. Zanim jednak sprawdzimy jak zmieniło się brzmienie grupy i jak wypadają nowe numery należy się rzut oka na grafiki, które podobnie jak poprzednio zwracają uwagę i igrają ze skojarzeniami słuchacza.

Dwoista natura na okładce przyciąga uwagę - po prawej groźna trupia rusałka w powłóczystej białej sukni w otoczeniu macek i dwóch widmowych, niebieskawych węgorzy które świetnie prezentowały się już na koszulkach zespołu. Po prawej druga twarz rusałki - jeszcze bardziej upiorna, z innym skrzydłem i jakby nadgniłą suknią, skąpana w czerni i szarościach i otoczona planetami i konstelacjami. Idealna symetria i dobrze wyśrodkowane liternictwo nie kłóci się z obrazem, który dodatkowo został wstawiony w staromodną, kunsztownie zdobioną ramę. Z tyłu pudełeczka zbliżenie na powierzchnię planety albo jednego z księżyców. Na niebie suną mgławice, obracają się inne planety, gwiazdy i ciała niebieskie i przede wszystkim dwa ogromne kosmiczne wieloryby. Uwagę przyciąga kotwica z zerwanym łańcuchem wbita w różową skałę wspomnianej planety lub księżyca. A to nie koniec! Po rozłożeniu opakowania i wyjęciu płyty z plastikowej wytłoczki oczom ukazuje się kolejny obraz. Niebieskoskóra syrena pośród ogromnych świecących na jaskrawo ciemnych meduz wyciąga dłoń do mężczyzny w czerwonej koszuli, który usilnie próbuje do niej dopłynąć, ale dzielą go od niej milimetry. Jego nogi pochłania rekin, a tego zaś już połyka - bo zawsze znajdzie się większa ryba - czerwonawo-fioletowy morski potwór morski, choć być może to jeden z tych wielkich węgorzy będących symbolem Barreleye'a? Równie ciekawa jest oprawa rozkładanego plakatu wsuniętego w kartonową kopertkę, prezentującą ponownie niebieskoskórą syrenę oraz różne esy i floresy układające się w twarze, macki i inne kształty na które nałożono liryki oraz noty redakcyjne wraz ze składem grupy i utrzymanymi w zbliżonej niebieskawo-szarawej kolorystyce zdjęcie całego zespołu. Potrafi to zrobić wrażenie.

Jeszcze większe robi zawartość płytki, bo w porównaniu do poprzednika wydawnictwa od razu słychać, że jest to właściwie inna grupa, która postawiła na brzmienie, melodyjność i jednocześnie uwydatniła swoistą surowość debiutanckiego albumu. Zaczynamy od atonalnego wejścia gitary w "Cosmic Downfall", które szybko rozkręca się surowym basem i szybką perkusją w mocny i wżerający się w głowę kawał bardzo porządnego grania z ewidentnie progresywnymi naleciałościami. Jest soczyście i klimatycznie, surowo i potężnie, a przy tym bardzo nowocześnie. Po nim czas na tytułową suitę, którą rozdzielono na trzy numery. Zaczynamy więc od "Overcome" który z początku zmienia atmosferę usypiając czujność mrocznym zwolnieniem, które rozwija się powoli i oplata słuchacza, by stopniowo zacząć przyspieszać aż do kapitalnego uderzenia pełnego wściekłości i groove'u, a przy tym z ogromną dawką melodyjności i surowego basu, który naprawdę robi tutaj razem z gitarami bardzo dobrą robotę. Następnie płynny przeskok do części drugiej, czyli "The Tyrant is Dead" która kontynuuje poprzedni numer, ale od razu wżera się melodyjnym i surowym rozwinięciem i świetnym wrzaskliwym wokalem Davida Nelbanda, bliskim growlu ale jednocześnie w niego nie wchodzącym. Nie brakuje tutaj też przypominających nieco niemiecką Obscurę technicznych zagrywek w środkowym fragmencie i atonalnej solówki. Na koniec "... Long Live the Tyrant", który także wpada bezpośrednio po ostatnim dźwięku poprzedniej części i kontynuuje historię z grafik. Ciężki, czadowy wjazd i panowie zaczynają jazdę bez trzymanki, czy też raczej pływanie bez kół ratunkowych. Jest ostro i surowo, a zarazem melodyjnie i mrocznie, a wszystko utrzymane jest w szybkim marszowym, poszarpanym, jakby nerwowym tempie z nieco lżejszym zakończeniem, które skojarzyło mi się z warszawskim Thesis.

Ocena: Pełnia
Krótko i soczyście - tak można by podsumować całą epkę. Osobiście bym się nie obraził gdyby było na niej jeszcze miejsce na dwa, trzy kolejne numery o podobnym ładunku i na równie solidnym poziomie, a zwłaszcza gdyby dać w którymś więcej miejsca instrumentalistom gdyż kawałki Barreleye są szczelnie wypełnione wokalem, co w zasadzie nie jest wadą, ale wymaga sporego zaangażowania słuchacza by w pełni docenić zarówno wokal, jak i warstwy brzmieniowe i kompozycyjne. "Insidious Siren" nie prezentuje w swoich gatunkach niczego nowego, a granie jakie prezentują panowie jest dopracowane, mocne i nie przekombinowane, choć obok brzmieniowej przestrzeni mogłoby się znaleźć trochę miejsca na więcej szaleństwa i rozbudowanych form do których wyraźnie ich ciągnie. Jeśli ten materiał jest faktycznie przedsmakiem do nowej płyty, to liczę na równie wielki skok jakościowy jaki dokonał się tutaj.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz