niedziela, 6 maja 2018

Charming Timur - So Far So Good (2018)


To nie jest płyta, której szukacie...

Zapewne tak jak ja nie wiecie kim jest fiński muzyk ukrywający się pod pseudonimem artystycznym Charming Timur. Dotychczas wydał  osiem płyt pełnometrażowych i trzy epki, a najnowsza jest składanką najlepszych numerów z jego płyt. Nie przepadam za składankami typu the best of, zwłaszcza gdy mam do czynienia z czymś czego nie znam lub czymś co mnie kompletnie nie rusza. Nie rusza w tym wypadku choćby z faktu, że na dzień dobry dostajemy coś czego z całym szacunkiem po prostu się nie da słuchać. Ale po kolei. Osiemnaście kawałków i niemal siedemdziesiąt cztery minuty, które przeleżały na swój moment od lutego, może nawet stycznia, choć to i nie długo. Niestety w takich wypadkach nie ma lekko i gdy przychodzi płyta to wypada o niej napisać, spróbować rozszerzyć swoje horyzonty nawet o te dźwięki, na które niekoniecznie mamy ochotę. To właśnie ten przypadek.

Brutalny początek czyli "You Are Next" stanowiący mieszankę gitarowego jazgotu, black metalowego ryczenia i industrialnych efektów z przewagą vocoderów, które wylewają się z głośników bełkotliwie, chaotycznie i odstręczająco. Nieco lepiej jest w numerze drugim "A Human Cell" który zaczyna się dość leniwie, a następnie przeradza w transowy, duszny doomowy kawałek z niezłą atmosferą zepsutą nienaturalnymi wokalami przefiltrowanymi przez wszystkie możliwe efekty żeby brońcie bogowie nie można było zrozumieć ani słowa. W "Dangerous To Self And Others" jest jeszcze klimatycznej, sama muzyka to industrialny jazgot pełen nie oczywistości oraz bezwzględnego sonicznego chaosu w który żeby wyłuskać strzępki dźwięku trzeba się wsłuchać, a tym wypadku to wsłuchiwanie po prostu boli.  Jedziemy dalej, gdzie będzie więcej miejsca na budowanie atmosfery i melodii, niepokoju i mroku z pogranicza nu metalu w klimatach Linkin Park i Mansonowskiego industrialu w bardzo amatorskim wykonaniu, choć o całkiem sprawnym brzmieniu całości. Myśli samobójcze? Ależ owszem - mowa ao numerze "(This Day Could Be) My Last". Nie lepiej pod tym względem jest w "Our Day Is Beatiful" w którym wkradają się fałsze tak koszmarne, że gdybym był Timurem to bym się tym zdecydowanie nie chwalił. 

Mansonowskie brzmienia, w nieco lepszym wydaniu niż wcześniej, wracają w całkiem niezłym "How To Be A Creepy Perv", a przynajmniej do momentu gdy chłopak wchodzi z wokalem pełnym fałszowania i niechlujstwa. Siódemka, czyli "Keep You Safe" to pseudo ballada stylizowana na najgorsze nu metalowe gówno jakiego w tym gatunku pełno po bokach i obok najbardziej znanych nawet w ich najgorszych momentach nawet nie leżało. Przeskakujemy dalej i od razu zaczyna być nieco lepiej. "Closer" całkiem fajnie się wkręca w uszy industrialnym szumem, gitarowym jazgotem i skrawkami melodyki. Słychać tutaj, że chłopak umie grać, kombinuje, fajnie buduje klimat, tylko całość jest po prostu nijaka, bezpłciowa i nieokreślona, zlewająca się w bezkształtną masę. Dziewiątka to "Ego Machine" w którym z tej masy zaczyna się wyłaniać solidne alternatywne granie,  w którym uśmiech wywołać może straszliwy, wywołujący ciarki na plecach wymuszony growl. Gdyby zostawić samą muzę można by to uznać za niedokończone demo Ihsahna, choć chyba byłoby to stwierdzenie krzywdzące dla samego zainteresowanego. Połowa za nami, więc lecimy dalej. "This Miracle" to ponownie ballada, choć o znacznie wyrazistszym brzmieniu i całkiem ciekawym pomyśle na całość. Nieco niepokojące elektroniczne wtręty nieźle łączą się z przesterowanym rozwinięciem, a czysty wokal (tym razem pozbawiony fałszów i przeróbek) z jednej strony kojarzyć się może trochę z Chesterem Benningtonem, a z drugiej z wokalem Matthew Tucka z Bullet For My Valentine. 

Brutalne brzmienie i mocniejsze granie wraca w kawałku "Falling Down" w którym spotyka się black metal z industrialem, a ten z mieszanką noise'u i shoegaze'u. Wyraźniejsze staje się tutaj kombinowanie z melodią, budowaniem napięcia i kondensacji agresji pełnej w tego typu muzie, z tą różnicą że o ile zazwyczaj agresywne dźwięki mogą nieźle zrelaksować, tutaj nie ma na to miejsca. Całość, choć niezła jest niestety trochę za długa i zmęczeni niemal się cieszymy na kolejny numer. Niezły "The Uplift" jest zdecydowanie przystępniejszy, o bardziej alternatywnym, łagodniejszym brzmieniem i spokojniejszym, czystym wokalem, w którym wracają fałsze. Udany jest zadziorny, trochę punkowy w duchu "Gone Blaze" z fajnym klawiszowo-gitarowym dialogiem w industrialnej stylistyce i agresywniejszym rozbudowaniem na growlowany wokal nieźle kontrastowany łagodnymi wstawkami (z fałszem, który chyba jest manierą chłopaka). Wytrwale lecimy dalej: "Cut You Open" też brzmi całkiem nieźle, może nieco zbyt potężnie i chaotycznie, ale coraz więcej tutaj melodii, kombinowania z brzmieniem czy to alternatywnym czy nu-metalowym, które w prześmieszny sposób zabijają fałsze w wokalach. Bliżej końca niż początku, czyli numer piętnasty noszący tytuł "Rampage Anthem" ponownie będący odpowiednikiem nu-metalowej, płaczliwej ballady ze sporą ilością ciekawych indsutrialnych rozbudowań, które niestety są zepsute przez wokale. Im dalej, tym wyraźnie słychać, że chłopak radzi sobie z instrumentami, ale talentu do śpiewania niestety nie ma. "Funeralblossoms" znalazł się na miejscu szesnastym i to chyba najdelikatniejszy fragment płyty, o zatrważająco lekkim brzmieniu, alternatywnych naleciałościach i nu-metalowych rozwinięciach w duchu Linkin Park. Byłby naprawdę dobry gdyby Timur nie męczył tutaj swojego gardła. Na miejscu przedostatnim znalazł się "The Best" który potrafi zaskoczyć naprawdę atrakcyjnym alternatywnym graniem wyjętym gdzieś z wczesnego Deftones czy Linkin Park skutecznie jednak zabijanym wokalem, który a jakże! nie dość, że mocno filtrowany przez efekty to jeszcze z charakterystycznymi fałszami. Wreszcie finał, czyli "Fly With Me" ponownie zabierający w balladowe płaczliwe rejony. Muzycznie jest ponownie całkiem nieźle - trochę elektroniki, Linkin Parkowe rozwinięcie i dużo niepotrzebnie przerobionego i fałszującego wokalu.

Ocena: Nów
Nie polubiliśmy się i nie polubimy. Uszy pulsują po tej płycie tak bardzo, że następnym racjonalnym krokiem jest puszczenie sobie płyt relaksacyjnych z cyklu "morze" albo "ptaszki w lesie". Nie jest to muzyka którą się połyka, która chce się nam podobać czy wywołać emocje. To, co znalazło się na kompilacji to tylko część pomysłów, skądinąd czasami całkiem niezłych, chłopaka kombinującego z brzmieniem, swoimi lękami i jak sądzę rozdartą, schizofreniczną naturą. Muzyka, która się tutaj bowiem znalazła jest rozdarta, schizofreniczna, balansująca między chaosem, a kruchą harmonią, którą można by przyrównać do motyla próbującego ze swojego krótkiego życia wycisnąć więcej niż będzie wstanie. Dla chłopaka na pewno jest to działanie terapeutyczne, oczyszczające, choć nie jestem pewien czy dla słuchaczy będzie to miało taki sam wpływ. Być może są śmiałkowie, którzy znają twórczość Timura na wyrywki i zjedli by mnie na śniadanie, ale nie będę ukrywał, że mnie ta płyta wymęczyła i nie sprawiła mi radości. To zdecydowanie nie są rurki z kremem. Poza tym: Może i jak dotychczas najlepsze, ale jak mówi przysłowie: nie dla wszystkich.



Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz