sobota, 3 stycznia 2015

State Urge - Confrontation (2015)


Konfrontacja - taki tytuł nosi drugi pełnometrażowy album gdynian ze State Urge. Tytuł znamienny i szczególny nie tylko dla chłopaków, ale także dla wielbicieli ich twórczości. Może to być konfrontacja z życiem, o którym opowiadają na swojej najnowszej płycie, jak również konfrontacja z samym sobą - z wypracowaną stylistyką i szeroko pojętym rozwojem zespołu, którego ewolucję można było obserwować z wydawnictwa na wydawnictwo. Wreszcie, jako konfrontację z syndromem drugiej płyty. Czy ta niezbyt lubiana przypadłość dopadła State Urge? Sprawdźmy!


Konfrontacja I: Oprawa graficzna

Już przyglądając się kolejnym okładkom wydawnictw State Urge zaobserwować można konsekwentną ewolucję i zmierzanie do własnej, indywidualnej tożsamości, nie tylko muzycznej, ale i estetycznej. Na pierwszej epce były to linie z kardiografu - rodziło się życie, na "What's Next" śnieg z telewizora zwiastował nadejście czegoś nowego, na debiutanckim pełnometrażowym ujawniał teatralną scenę i widmową postać, która zapraszała w podwoje swojego życia, sztuki i pasji, by ukazać Pink Floydowe nawiązania na okładce singla "Before the Dawn" i wreszcie płynnie przejść w niezwykłą sesję fotograficzną przygotowaną przez Adriana Chudka (całość tutaj). Chłopaki zostali na nich przedstawieni w wielu sytuacjach, a każda z nich może odnosić się do jednej konfrontacji (lub wielu z nich) z dowolnego utworu.

Widać to doskonale na grafice, która posłużyła za okładkę. Krystian Papiernik skacze w morską, sopocką toń. Konfrontacja z naturą, wyrażenie skrywanej radości, a może... próba konfrontacji z myślą samobójczą... Wspomnieć należy, że sesja powstała pod koniec zeszłego roku, krótko przed wydaniem płyty, czyli pod koniec jesieni i początku zimy. Za każdym z nich kryje się jakaś opowieść, historia i zamysł artystyczny. Wszystkie są genialne, ale niektóre wywołują złożone skojarzenia. Spójrzcie na inne zdjęcie, przedstawiające Michała Tarkowskiego. Wielkie, hipnotyzujące oczy... od razu skojarzyło mi się z nadchodzącym filmem Tima Burtona o artystce Margaret Keane, która specjalizowała się w malowaniu takich postaci. Niezamierzona (a może właśnie zamierzona?) intertekstualność. Albo to, przedstawiające chłopaków na fragmencie molo (?). Sylwetki, symetria, wieczność kontra nicość, horyzont, konfrontacja morza z niebem...

Wiele ze zdjęć z sesji podobno, nie znalazło się na wydawnictwie, ale dla nich będzie stanowić niezwykłą pamiątkę. Dla nas, którzy sięgniemy po "Confrontation" także. Wspomnienie utalentowanych, młodych chłopaków, niezwykłej pasji i przyjaźni. Ogromne brawa dla fotografa i muzyków.


Konfrontacja II: Zawartość muzyczno-tekstowa

Płyta składa się z ośmiu utworów, siedem z nich to premierowe kompozycje, a pośród nich znany już "Before the Dawn", który jak zdradził nam Marcin Bocheński w zamierzeniu miał być utworem osobnym i stąd znalazł się na singlu, ale kompletując całość zaczął idealnie pasować i dopełniać koncept i choćby z tego powodu znalazł się na albumie. Dobrze się stało, bo to piękny utwór. Poza tym wreszcie możemy się cieszyć zupełnie nową muzyką gdyńskiego kwartetu. Muzyką oczarowującą, zabierającą w podróż jeszcze dalszą i głębszą niż na poprzednich płytach State Urge, a przede wszystkim jeszcze ciekawszą, dojrzalszą oraz coraz silniej nacechowaną własną tożsamością, stylistyką i ekspresją, której są świadomi i konsekwentnie ją tworzą.

O nowej płycie sami mówią następująco: album koncepcyjny mówiący o trudzie podejmowania ważnych, życiowych decyzji. To historia człowieka, który zmaga się z samym sobą próbując rozwikłać wewnętrzne dylematy, co jednak nieuchronnie prowadzi do otwartej konfrontacji zarówno z otoczeniem, jaki i ze swoją osobowością. Czy uda mu się odnaleźć równowagę między oczekiwaniami a rzeczywistością, czy podda się pokusie ucieczki przed odpowiedzialnością? W końcu z każdej, nawet przegranej, walki można powstać jeszcze silniejszym. 

Płytę otwiera utwór tytułowy, który od samego początku jest zupełnie inny od tego, do czego przyzwyczaili nas chłopacy. Miękkie brzmienie, ciekawe, ostre riffy i znakomite, bardzo melodyjne klawisze, a do tego bardzo dobry wokal Cieślika też nie przypominający tego co było wcześniej. Płynne przejście do rozpędzonego "Revivala", w którym klawiszowe pulsacje przepięknie, ogniście łączą się z riffami oraz... jazzową lekkością, którą wpleciono pomiędzy. Kiedyś słuchając SU wyłapywało się smaczki z Floydów, a teraz się nie da. Bo jeśli smaczki z innych, to bliżej do rodzimego Riverside. Fantastyczny utwór. Gdy opadają już emocje finałowego rozpędzenia wchodzą delikatne, wietrzne dźwięki "Liquid Disease". Usypianie czujności! Rozwinięcie jest konkretne, powolne, ale niepokojące: ostre riffy cudownie łączą się tu z dźwiękami klawiszy i lekką, ale jednocześnie odpowiednio szybką perkusją. Po chwili znów zachwycają zgrabnym zwolnieniem i instrumentalnym pasażem, które znów przecudnie się rozpędza, aż do spektakularnego finału. Ogień!

Ambientowe, zimne wejście w "Cold As a Lie" i delikatny wokal Cieślika w tonacjach przypominających te znane już z poprzednich płyt. Delikatne rozwinięcie, które nawet w swoich najcięższych fragmentach (a ten wszak jest jednym z najlżejszych na płycie) pozostaje lekkie, na przemian ciepłe i zimne wyszło chłopakom fenomenalnie. Ostatnie dźwięki przechodzą w organowe tony niczym z jakiegoś filmu... "Midnight Mistress". Rozwinięcie, pulsujące, przemyślane i rozbudowane tak, by wszystko układało się w idealnej harmonii. Nie da się tego słuchać na raz i z zamierzeniem zapomnienia - należy słuchać po wielokroć, a każdą warstwę chłonąć. Ten również jest w swojej formie lekki, ale tak niezwykły i rozedrgany, że absolutnie nie da się powiedzieć, że jest to spokojny i łatwy w odbiorze (a przecież bardzo przyjemny) numer. Jest też przepiękna solówka na rozpędzającym się tle i kolejny zwalający z nóg finał. Brawa!

Po wybrzmieniu końcowej partii klawiszy wchodzi akustyczna gitara i spokojny, wietrzny wokal Cieślika - "New Season". To drugi najlżejszy utwór na tym krążku, cudnie rozwijający się do bujających fragmentów, choć tekstowo jest to utwór niezwykle smutny i przejmujący, a przy tym bardzo szczery. Po nim następuje singlowy "Before the Dawn", który już w zeszłym roku bardzo przypadł mi do gustu i zwiastował nieco inny kierunek, odświeżenie brzmienia i formuły SU. Kapitalnie łączy się z całością, świeci bardzo jasno i mocno. Paradoksalnie, to właśnie w nim słychać najsilniej jeszcze Pink Floydowe inspiracje chłopaków, od których coraz wyraźniej uciekają, wypracowując swój własny, charakterystyczny styl. Nawet mimo tego faktu, wypada ów absolutnie fantastycznie, pięknie i szczerze. Na koniec i finał ponad dziesięciominutowa wisienka - "More".  Na początek klawisz wyrwany poniekąd z Archive i głos Cieślika, a im dalej tym perfekcyjniej. Bohater liryczny poniósł porażkę, ale z podniesioną głową nie zważając na przeciwności zamierza iść dalej, silniejszy i mocniejszy. To również taki utwór manifest - wspomnianej przyjaźni i konsekwentnego rozwoju - Now nothing could break us down/Now nothing could bring us down - śpiewa Cieślik. Piękne, prawdziwe i szczere. Jakże fenomenalnie wypada pulsująca i płynąca rozwinięta część tegoż, która w pewnym momencie znów delikatnie zwalnia, by po chwili znów eksplodować emocjami, ekspresjami i barwami wszystkich sukcesów i porażek w różnych konfiguracjach, od tych spokojniejszych, przez psychodeliczne, aż na szybkich kończąc.

Konfrontacja III: Trud podsumowania

Jeszcze się nowy rok na dobre nie zaczął, a tymczasem już jest absolutny faworyt i album roku. Dojrzały, przemyślany, dopracowany i fenomenalny. Od pierwszych dźwięków pierwszego koncertu na którym ich usłyszałem, od pierwszego numeru epki "Undeground Heart", czyli "Preface" było słychać, że jest to grupa, która ma na siebie pomysł, która dojrzewa. Poszukuje, ale robi to w sposób świadomy i konsekwentny. Udowadniają, że nawet w skostniałej formule art rocka i rocka progresywnego wciąż można grać dźwięki przejmujące, piękne i wcale nieskomplikowane w kompozycyjnym zamierzeniu, a wciąż mieniące się rozwiązaniami.

Gdy Redaktor Kaczkowski już w 2010 roku zachwycał się tym zespołem, a ja wówczas jeszcze go nie znałem i nawet w najśmielszych snach nie myślałem, że będę pisał i dzielił się zamiłowaniem do muzyki, zdecydowanie było coś na rzeczy. I nadal jest. Od czterech lat dzielę ten sam zachwyt, cieszę się każdym dźwiękiem SU, obserwuję i przede wszystkim słyszę ich rozwój i jestem dumny. Dumny z ich przebytej drogi, z tego, że obdarowują nas takimi dźwiękami. Nie kolejną próbą odgrywania tego co było, ale odświeżania w najpiękniejszy z możliwych sposobów, skłaniającym do przemyśleń i pełnego wewnętrznego odczuwania.

Wreszcie: syndrom drugiej płyty nie dotyczy SU. Konfrontacja zakończyła się pomyślnie i oby nadal potrafili czarować tak jak dotychczas, jak na tej płycie. Jak mawiał Korowiow w "Mistrzu i Małgorzacie" Bułhakowa: Messer jest zachwycony! I myślę, że nie tylko on! Owacje na stojąco? Zdecydowanie! Życzenia otuchy i odwagi? Już nie wystarczą - przede wszystkim wytrwania, dalszego rozwoju i konsekwencji. Ocena: 10/10 !


Cała płyta do odsłuchu na Spotify zespołu, ale zachęcamy do fizycznego egzemplarza. Warto!

3 komentarze:

  1. Chłopaki sie pięknie rozwijają, nie ma co do tego wątpliwości. Trzeba sie zainteresowac zdobyciem własnego egzemplarza płyty :)
    Świetna recenzja, tak przy okazji. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Płyta rewelacyjna. Od 24 grudnia nie wyciągałem jej jeszcze z odtwarzacza, co u mnie się nie zdarza często aby tak długo odsłuchiwać tę samą płytę. Kawał wspaniałej roboty wykonali chłopaki ze STATE URGE. Jestem zafascynowany ich muzyką

    OdpowiedzUsuń