niedziela, 14 grudnia 2014

WW XVIII: Thy Catafalque (3) Microcosmos (2001)


Jesień chyli się ku nieuchronnemu końcowi, zaraz nadejdzie (a może już nadeszła?) zima. W poprzedniej odsłonie "Weekendu Węgierskiego" odwiedziliśmy "Październikowy Teatr" projektu Tamasa Katai Darklight. W osiemnastej i trzeciej o Thy Catafalque wracamy do zespołu macierzystego i najdłużej istniejącego - witamy w "Mikrokosmosie", drugim pełnym albumie Thy Catafalque...

Jednocześnie to pierwszy album, na którym pojawiają się anglojęzyczne utwory w całości lub częściowo oparte na poezji brytyjskich poetów, takich jak William Shakespeare, William Butler Yeats, Edgar Allan Poe czy niemieckiego filozofa Wilhelma Diltheya. Uwagę przykuwa też mroczna, jesienna okładka złożona z brudnych odcieni brązu, przebłysków różu czy rdzawej czerwieni. Zasuszona róża, małe okienko przez które widać drzwi, prawdopodobnie do zostawionego na poprzednim albumie Rajskiego Ogrodu, jakieś zapiski. W ten oto sposób Tamas Katai zaprasza nas w kolejną podróż po ludzkim wnętrzu, jego psychice i próbie zrozumienia świata, w tym wypadku zupełnie nowego, który sam musiał stworzyć sobie od podstaw i bez pomocy siły wyższej.

Na albumie znalazło się dziesięć kompozycji o łącznym czasie ponad siedemdziesięciu minut. Co ciekawe powstało tylko sto egzemplarzy tego albumu, więc do momentu gdy nie pojawi się jego re-edycja oryginalne egzemplarze z całą pewnością należą do rzadko spotykanych, ale bardzo interesujących, wręcz wartych uwagi pozycji. Otwiera ją "The Sileni and Sylvans and Fauns", który rozpoczyna się syntetycznym dźwiękiem orkiestry, a o chwili wchodzi pełne instrumentarium. Gitary i perkusja nie są tu nagrane najlepiej, to raczej typowy black metalowy jazgot, ale spomiędzy tych dźwięków wyziera melodia i ciekawe klawiszowe tło. Ogólnie pieśń leśnych stworów pośród których próbuje swoje nowe życie stworzyć wygnany z Raju człowiek to bardzo dobry utwór, w którym bardzo dużo się dzieje, gdyby tylko brzmienie w cięższych fragmentach było lepsze, słuchało by się tego znacznie lepiej. Jeszcze bardziej interesujący jest utwór drugi, ponad dziewięciominutowy "Mirkwood Sonnet"  do którego słowa zaczerpnięto z "Sonetu 104" Szekspira. Nasze uszy już przyzwyczajone do słabego brzmienia, wyłapują coraz więcej melodii, coraz więcej pięknych dźwięków spośród których powoli wyłania się późniejsza twórczość Tamasa. Ambientowe, klawiszowe tło nieco łagodzi ciężkość, która pięknie łączy się ze spokojnymi zwolnieniami.

Trzeci numer to mój absolutny faworyt oparty na przepięknym wierszu Yeatsa, "These Are The Clouds". Przytoczmy go:

Oto chmury upadłego słońca,
Majestat, zamykający jego płomień w oczach:
Słaba ręka leżała bezwładnie wobec tego co silna uczyniła,
Dopóki nie spadnie, zostanie wyniesiony wysoko
A niezgoda będzie trwać na wszelakiej zgodzie,
A wszystko w jednym wspólnym poziomie kłamstwa.
I dlatego, przyjacielu, jeśli tak był prowadzony twój wielki wyścig
Te rzeczy przyszły same, będzie ich jeszcze więcej
Czy już nacieszyłeś się swoją samotnością?
Mimo to, zostanie to wszystko dla wzdychających dzieci:
Oto chmury upadłego słońca,
Majestat, zamykający jego płomień w oczach.

Człowiek wygnany z Raju zdał sobie sprawę, że jest samotny i nie może swoim dzieciom zapewnić właściwej przyszłości. Grzech jaki popełnił będzie wieczny, tak dla niego jak i dla jego pierworodnych i następnych po nich. Po nim następuje równie intrygujący, oparty na szybkim riffingu i utrzymany w dusznej atmosferze "Paths Untrodden", czyli ścieżki, którymi nie powinno się podążać. Wygnani z raju próbują znaleźć nowe ścieżki poznania prawdy, samorealizacji, ale okazuje sie że pośród nich nie ma Boga. Mimo to na końcu, pojawia się cień nadziei, że być może z impasu jest jakieś wyjście, inna droga. W kolejnym "Deathless Souls Roam" wykorzystuje się grecki wiersz przetłumaczony na angielski przez Edgara Allana Poe. Ten także zaczyna się od blackowych temp, słychać nawet drobną poprawę dźwięku, jakby płyta była nagrywana na różnych sesjach. Tu także pięknie współgrają ze sobą orkiestrowo-klawiszowe tła i zwolnienia, które całości dodają niezwykłej głębi. Bohater liryczny wyraża swój niepokój, wzywa greckich bogów i wojowników by napełnili go siłą, by czyny wielkich wojowników nie zostały zapomniane przez nikogo. Następnie pojawia się instrumentalny "Fehérlófia" skręcający początkiem w celtyckie, może nawet słowiańskie przyśpiewki folkowe. Jednak po chwili znów pojawia się gitarowo-perkusyjna ściana dźwięku, dość melodyjna i szybka, ale niestety fatalnie nagłośniona. Pojedyncze dźwięki są mało wyraziste, ciężko je wyłapać, a szkoda bo sam utwór należy do jednych z najciekawszych na płycie. Po remasterze będzie to po prostu perełka.


Nieco ponad minutowe interludium "Micro to Macro" wprowadza zaś w monumentalny finał tego albumu. Dziwny to utwór, w elektronicznej otoczce i black metalowym brzmieniu pojawiają się taneczne rytmy będące niezamierzoną parodią "I en svat Kiste" Satyricona. Po nim pojawia się fantastyczny "Pantha Rei", który rozwija się powoli, rytmiczną perkusją i lekkim shoegaze'owym rozpędzeniem. Obok oryginalnego tekstu pojawia się tu cytat pism Wilhelma Dilthey. Pulsujący rytm, niepokojąca atmosfera  z całą pewnością zyska po remasterze, słuchając oryginalnego brzmienia trzeba sobie samemu wyobrażać jak powinno to brzmieć. Intensywnie, z wyraźnymi basami i gęstą partią elektroniki i klawiszy. Bohater liryczny zdaje sobie tutaj sprawę , że choć wszystko płynie, nieuchronnie zmierza do swojego końca i kresu. O czym świadczyć mogą dwie końcowe zwrotki:

Cegłą będę
w ścianie starego domu,
widzieć tylko będę, nie czując już nic
czas miniony podczas zimy
by tylko widzieć, nie czuć już nic

Jeszcze włosy na moim łonie
Ślady stóp pośród tych ruin
Ból tego świata
Przecinają ścieżkę do teraźniejszości
I wówczas zobaczyłem, że Ciebie już nie ma...

"Októberi kép" (dosłownie "Obraz października") to przedostatni oparty na smutnym klawiszu i delikatnej orkiestracji w tle krótki numer będący jakby kontynuacją końcówki poprzedniego utworu. Żal po odejściu ukochanej osoby i jednocześnie nadziej, że kiedyś znów będzie się razem. Na finał znany już "Desolatio" w nowej prawie szesnatominutowej wersji, znacznie różniącej się od pierwotnego zamysły Tamasa. Rozbudowany o nowe dźwięki, zyskał na głębi, mroku i niepokoju. Co ciekawe wciąż został w nim ambientowy korzeń. Dłuższa wersja jest nawet bardziej intrygująca niz ta z "Cor Cordium", a nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że to zupełnie nowy utwór pod tym samym tytułem. Na tle całej płyty wypada co najmniej dziwnie, bo choć znakomicie ją uzupełnia to wyraźnie od niej odstaje, kieruje bowiem coraz mocniej twórczość Thy Catafalque na późniejsze tory, gdzie nie tylko odejdzie się od black metalu, ale też znacznie bardziej przykuje się uwagę do brzmienia i atmosfery, która każdego słuchacza będzie zniewalać całym założeniem konstrukcyjnym. Ciekawe są też wnioski, które można wysnuć z tego utworu. Podmiot liryczny wyraźnie jest zagubiony, nie znalazł upragnionych odpowiedzi, stracił kogoś bliskiego, a jego wymarzony mikroksomos okazał się bezkresnym pustkowiem pośród wiecznej zimy. 

Smutna to konkluzja, ale znakomicie uzupełnia ona historię wygnanego z Raju człowieka, który faktycznie stracił cel w swoim życiu i długo będzie jeszcze zbierał się w sobie do pełnego zrozumienia i przystosowania nowego, niezrozumiałego świata. Podobnie jest trochę z tą płytą, która do najłatwiejszych nie należy, wyraźnie też rozłamuje się ona na dwie odrębne, choć ściśle ze sobą powiązane całości. Z jednej strony wciąż mamy black metal, a z drugiej poszukującą awangardę, która wkrótce zdominuje twórczość Tamasa. Wędrówka z mikrokosmosu do makrokosmosu naszej duszy z tą płytą nie będzie należała do najłatwiejszych, ale na pewno będzie ona niezwykle fascynująca. Ocena: 7/10


Fragmenty tekstów w tłumaczeniu własnym.

2 komentarze:

  1. Dobra recenzja! A gdyby ktoś szukał Catafalque to zapraszam do mojego sklepu - letmeroll.sstore.pl Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z przedmówcą - też mi się to bardzo dobrze czytało. :)
    Okładka - cudna! :)
    I bardzo mi się spodobał "Obraz października" - ja to jednak najbardziej lubię takie smęty :)))

    OdpowiedzUsuń