wtorek, 16 grudnia 2014

Portland Rum Riot - 53 Minuty Do Wschodu (2014)


Kolejny klon Comy w formule dwóch pierwszych płyt? Można tak powiedzieć, choć Warszawiacy mają na siebie własny pomysł. Brzmienie czy okładka może przywodzić na myśl "Pierwsze Wyjście z mroku", ale to tylko pozory. Podobać się od samego początku, ale jeszcze przed włączeniem płyty, może tytuł i interesująca fotografia gałki ocznej, przypominającej planetę wyłaniającą się z bezkresnego kosmosu. Czy Portland Rum Riot jest jednym z odkryć tego roku?

Portland Rum Riot to młody zespół, który powstał dwa lata temu. Nazwę zaczerpnął od rumowych zamieszek w Portland (The Portland Rum Riot), które miały miejsce 2 czerwca 1855 roku w Portland, w stanie Maine. Do krótkich, ale niezwykle brutalnych rozruchów doszło po tym, jak ówczesne władze stanowe wprowadziły przepisy zabraniające sprzedaży i produkcji alkoholu - jak czytamy na ich facebooku. Nie bawili się w żadne epki i single, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo, w tym roku wydali debiutancki pełnometrażowy, w dodatku bardzo interesujący krążek. Na początku zasugerowałem, ze to taki klon Comy i nie trudno się z tym nie zgodzić gdyż zarówno brzmieniem i przebojowością przywodzą na myśl starszego, łódzkiego "kolegę". Podobne wrażenie można odnieść słuchając bardzo interesujących tekstów czy znakomitego wokalu Adama Kozłowskiego, który miejscami przypomina barwą wczesnego Piotra Roguckiego. Jednakże, podkreślmy to: to tylko pozory, PRR wyraźnie ma własny styl i nie próbuje nikogo naśladować.

Na płycie znalazło się dziesięć utworów, na tylniej okładce rozpisanych na kształt dziesięciu planet układu słonecznego w którego centrum znajduje się planeta-oko. Co prawda nasz układ słoneczny posiada tylko osiem planet  (a nie jak dotychczas sądzono dziewięć), ale nie czepiajmy się szczegółów astronomicznych. Każdy z nich jest zadziorny, mocny i odpowiednio wkręca się w głowę. Nawet tytuł płyty znalazł odzwierciedlenie w długości (różnica polega na dodatkowych trzydziestu ośmiu sekundach) i w odniesieniu do całości materiału. Rzeczywiście, nie sposób odnieść wrażenia, że na polskiej scenie muzycznej pojawił się zespół, który ma szansę sporo namieszać w nadchodzącym roku i kolejnych latach.

Słychać to już doskonale w mocnym, rozpędzonym utworze otwierającym, zatytułowanym "Amalgamat". Na uwagę zasługuje nie tylko drapieżne brzmienie, ale także świetny zadziorny wokal Adama Kozłowskiego. Po nim wskakuje równie intrygujący i przebojowy "Kim jestem", choć utrzymany w odrobinę wolniejszych tempach, może nawet delikatnie stonerowych. Bardzo dobrze wypada też "Uwalniam się" w którym ciekawie zostały wyważone ostre i lekkie brzmienia (tu niektóre zagrywki przypominają nieco muzyczne początki Comy, ale to w żadnym wypadku nie będzie wrzuta). Znakomity są też takie utwory jak mroczny "Twój krzyż na moją drogę" czy wolne, lekko transowe "Kwiaty" (nie brakuje w nich jednakże szybszych fragmentów). Tak się przedstawia pierwsza piątka na tym wydawnictwie.

Często się mówi, że w drugiej połowie płyty znajdują się już tylko wypełniacze, że liczy się pierwsze wrażenie i to co najlepsze trafia właśnie na początek. W przypadku PRR jest inaczej, bo również na drugiej połowie płyty znalazły się znakomite numery. "Pozdrowienia z Portland" rozwijają się powoli, ale na tyle soczyście, że już po chwili kiwamy się w rytm. Siódmym numerem jest melodyjny i bodaj najlżejszy na tym albumie "Przecięty". Bardzo dobrze wypada też "Nie sam", w którym wpierw usypia się naszą czujność, a następnie potężne uderza ciężkim riffem i perkusją. Gdy usłyszałem go po raz pierwszy, trochę skojarzył mi się z "Daleką drogą do domu" Comy z drugiego albumu, ale skojarzenie było tylko pozorne. Przedostatnim jest "Detonacja" i także on nie wypada źle. Udał się nawet kończący płytę numer "Ciemna strona melanżu", który choć pozostawia uczucie niedosytu, to nie powoduje znużenia. Ta płyta to kopalnia przebojów i ogromnie mnie cieszy, że wciąż powstają w naszym kraju, które tworzą tak energetyczną polskojęzyczną muzykę.

Portland Rum Riot zadebiutował mocnym materiałem, który nie powinien przejść bez echa, choć niestety najlepsze rzeczy w naszym kraju nie zostaną nawet uraczone spojrzeniem; licze na to, że tak się nie stanie w przypadku tego zespołu. Nie mam wątpliwości, że to jeden z najciekawszych debiutów mijającego już roku. Stylistyczna mieszanka, polskie teksty, które nie silą się na tanie metafory, ale mają coś do przekazania. Wszystko to sprawia, że całości słucha się bardzo przyjemnie i bez zastanowienia po skończeniu płyty włącza się ją ponownie, mimo że tak naprawdę nie ma tu nic odkrywczego.. Oby tylko nie przyszło im do głowy zacząć pisać tekstów po angielsku, bo stracą to, co ich wyróżnia - własną tożsamość. Ocena: 9/10

2 komentarze:

  1. No tak, ale nasz układ ma w centrum Słońce a nie gałke oczną, więc mogli sobie dac tyle planet krążących woków oka ile chcieli. ;)
    Pewnie jednak teksty po angielsku zaczną tez pisać. albo jeszcze gorzej - KTOŚ im zacznie pisac.

    OdpowiedzUsuń