niedziela, 6 lipca 2014

Kumka Olik - Yoko Eno (2014)


Czwarty album Kumki Olik ma znacznie bliżej do debiutanckiej "Jedynki" czy znakomitej "Podobno Nie Ma Już Francji" niż do "Nowego Końca Świata". Różni się jednak od wszystkich trzech razem wziętych podejściem. Nie tylko muzycznym, bardziej eksperymentalnym, ale także tym, że jest od poprzedników dojrzalszy.

Słychać, że chłopaki przyłożyli się do tego albumu już przy pierwszym, znakomitym singlowym i tytułowym utworze "Yoko Eno". Poprzednie trzy wychodziły rok po sobie, ten zaś tworzyli dokładnie trzy lata, szukając odpowiedniego brzmienia i szlifując utwory. Dzięki temu powstał album utrzymany w duchu późnego Lao Che, choć nadal mocno zakorzeniony w indie rockowych założeniach i w tym wypadku, w inspiracjach rodem z lat 60. Duch Lao Che słychać też w znacznie bardziej dopracowanych niż wcześniej polskich tekstach, które mają szansę stać się przebojami na długie lata. Weźmy taki właśnie utwór tytułowy: pierwszy odsłuch może trochę przypominać "Nie Zadzieraj Nosa" Czerwonych Gitar. Z kolei "Rozczarowany ołówek" wręcz brzmi, zwłaszcza w finałowej partii jak U2 z płyty "How To Dismantle An Atomic Bomb". Przyjrzyjmy się zatem, czy też raczej przysłuchajmy, nowej płycie Kumki Olik.

Napisałem wyżej, że tej płycie bliżej "Jedynce" i "Podobno nie ma już Francji" i rzeczywiście tak jest, przynajmniej pod względem stylistycznym i reinterpretacji popowej stylistyki, ale także pod względem wrażliwości. Na trzecim albumie gdzieś się bowiem zagubili, jakby próbowali mocniej "zgarażowić" swoje brzmienie, zbliżyć je bardziej do grania znanego z Arctic Monkeys, co w moim odczuciu nie udało się. Tutaj wracają do lżejszej formy, ale wciąż stawiającej na szeroko pojęty eksperyment. Utwory są lekkie, przyjemne, ale także bardzo energetyczne i przebojowe, mocno wpadające w ucho - podobnie jak miało to miejsce na dwóch pierwszych albumach, jednakże to najnowszy jest najbardziej udanym albumem Kumki. Jest dojrzalszy, nie tylko tekstowo (mimo dalszej zabawy formą), ale także i może przede wszystkim kompozycyjnie oraz brzmieniowo.

Płytę otwiera wspomniane już "Yoko Eno". Gitarowy riff jest tutaj rozpięty na delikatnej elektronice i łagodnej perkusji. Utwór brzmi trochę jakby nagrywał go właśnie Brian Eno, a sam numer jest niezwykle pozytywny, muszę to przyznać, że naprawdę mnie urzekł. Po nim zaczyna się "Pokój z widokiem na wojnę" który jest odrobinę mocniejszy, choć wcale nie szarżuje się tutaj szybkimi tempami, nie bombarduje ciężkimi dźwiękami. Nic z tych rzeczy na nowej płycie Kumki nie znajdziecie. Ten utwór jest także spokojny i bardzo pozytywny. Nie opowiada o wojnie jako takiej, a o wojnie płci i polowaniu na miłość. Świetne jest tutaj wykorzystanie folkowych elementów, zaskakuje odrobinę infantylny tekst. Elektroniczne rytmy pobrzmiewają w "Zaraz kończą się wakacje" przywodzących na myśl najnowszą płytę Rojka "Składam sie z samych powtórzeń" (nasza recenzja tutaj), co za tym idzie stare Myslovitz, a nawet amerykanów z The Decemberists. Mój drugi po singlowym i otwierającym płytę zdecydowany faworyt. Świetnie wypada także pachnący Myslovitzem i radiowym popem (tym dobrym) utwór "Po jednym" będący jakby komentarzem do sytuacji migracji i nowobogackich, a przynajmniej ja tak ten tekst odbieram.

Już nie nastoletni chłopcy z Kumki Olik
"Dziwię się" to numer piąty, w nim ponownie gitary łączą się z łagodną, ciepłą elektroniką. Fantastycznie wypada w nim także gościnny udział polskiego rapera Vienia, choć gdyby go nie było moim zdaniem utwór byłby jeszcze ciekawszy. Jako szósty pojawia "Różnimy się" w którym znakomicie wypada duet Mateusza Holaka z Olą Bilińską (śpiewa też w "Pokoju z widokiem na wojnę"). W tym utworze niemal w ogóle nie ma gitar, a całość jest rozpięta na elektronicznym, bardzo przyjemnym podkładzie. Znakomity jest też "(Pożycz mi) sto lat", w którym razem z Holakiem kapitalnie współgra głos Czesława Mozila. Niezwykle udany jest też pod względem instrumentalnym, całość bowiem jest zarysowana na lekkiej gitarowej przygrywce, delikatnych wykorzystaniach elektroniki i oszczędnej perkusji. Po niej następuje wspomniany już wcześniej "Zaczarowany ołówek" jako żywo wyjęty z U2. Wystarczy choćby posłuchać sposobu w jaki został nagrany wokal Mateusza Holaka, brzmi bowiem zupełnie tak jakby śpiewał go Bono. Ten utwór także jest moim faworytem, jest chyba nawet jeszcze lepszy niż numer tytułowy.

Jednak to jeszcze nie koniec, bo po nim następuje kawałek zatytułowany "Pozwól sobie na rewolucję", w którym ponownie elektronika miesza się z gitarowym graniem. Znów trochę pachnie Rojkiem i Myslovitzem, ale pomijając te skojarzenia warto zwrócić uwagę na niezłą partię basu w tle i ogólne trzeba przyznać bardzo łagodne rozwiązania muzyczne, które brzmią ciepło, skocznie i lekko zwariowanie, jak gdyby zostały napisane z myślą o jakimś filmie Wesa Andersona. Kolejny lirycznie może przywodzić na myśl Lao Che, aczkolwiek metaforyka nie jest jeszcze tak dopracowana i wysmakowana. "WCC", bo o nim mowa zaczyna się spokojnie, ale potem znów bardzo pozytywnie przyspiesza w dyskotekowym tonie. "W ciekawych czasach", bo to jest zapewne rozwinięcie tytułu, także należy do moich faworytów. To jeden z tych utworów które mogłyby być puszczone w radiu, gdyby tylko promowało się w nim młodych artystów. Pojawia się anwet przeszkadzajkowa partia saksofonu, którą nagrał Witold Niedziejko. Na koniec znów spowolniony, liryczny numer pod tytułem "Wizytówki z wakacji", w którym ponownie delikatna nowoczesna elektronika miesza się z gitarowym, alternatywnym graniem.

Kumka Olik dobrze zrobiła robiąc sobie dłuższą przerwę i dopieszczając ten album zarówno w formie wizualnej, jak i dźwiękowej. Płyta jest dojrzalsza, ale wciąż zachowująca charakterystykę dwóch pierwszych albumów i choć tak naprawdę nadal jest to młodzieńcze "plumkanie", to jest ono zrobione na wysokim poziomie. Kumka Olik wciąż jest jednym z najciekawszych, a przy tym najmniej docenionym zespołem alternatywnym w Polsce, w dodatku przecież złożonym z młodych, wciąż szukających swojej ścieżki artystycznego wyrazu, dojrzewających i nieprzeciętnie uzdolnionych chłopaków.

Takiego grania wciąż brakuje, nie tylko wakacyjną porą roku, czy w rozgłośniach radiowych czy też raczej szeroko pojętych mediach, ale także w świadomości młodych (nasto- i dwudziestokilkuletnich) ludzi, bo właśnie do nich w znacznej mierze "Yoko Ono" jest skierowane. Ogromnie jestem też ciekaw w jakim kierunku rozwinie się twórczość braci Holak z zespołem, bo to co zaprezentowali na swoim najnowszym albumie może w pełni doskonałe nadal nie jest, ale ma swój niezwykły i szczery urok i sądzę, że to właśnie jego największa, obok brzmienia, zaleta. Ocena: 8/10


O fantastycznym teledysku do utworu tytułowego oraz o całej oprawie albumu (i nie tylko) warto poczytać na blogu Mateusza Holaka Moje Okulary (klik!)

2 komentarze:

  1. Masz rację, widać tutaj, że chłopaki przemyśleli płytę. Przesłucham na pewno, z czystej ciekawości, niechaj mnie zachwyci ^^

    OdpowiedzUsuń