Nieoczekiwana śmierć Petera Steela, wokalisty i lidera Type-O-Negative zapewne dla wielu była ciosem. Świadomość, że niektóre zespoły już nigdy nie nagrają płyty, już nigdy nie zagrają koncertu z powodu śmierci jednego z członków i w dodatku członka niezwykle ważnego i stanowiącego filar grupy jest straszna. Ale na szczęście pozostają nagrania.
Któż nie zna (wstyd dla tych, którzy nie znają tej płyty) genialnej i wzorcowej dla metalu gotyckiego „Bloody Kisses”? Wydawać by się mogło, że równie magicznej płyty już się nie da nagrać. Wydawać by się mogło, że rozwiązane Type-O-Negative to już przeszłość. I w zasadzie tak jest. Czy też raczej tak było. Niedawno wydana debiutancka płyta grupy A Pale Horse Named Death dorównuje kultowemu poprzednikowi i dosłownie wgniata w fotel.
Wspomniałem o T-O-N nie bez powodu. Były perkusista tegoż, grający na gitarze i śpiewający Sal Abruscato i gitarzysta Matt Brown z zespołu Seventh Void postanowili założyć projekt łączący w sobie doom, stoner i gothic metal. Chemia, która się między nami zawiązała jest raczej niespotykana w dzisiejszym światku muzycznym. – mówi Abruscato. – Jesteśmy morderczą, złą i mroczną stroną samych Beatlesów – Lennona i Macartney’a. I coś w tym jest… Do dwu osobowego projektu dołączyli następujący muzycy (uczestniczący podczas nagrań i występujących w czasie koncertów):
Bobby Hampel (Biohazard) na gitarze, John Kelly (T-O-N, Seventh Void) na perkusji oraz Eric Morgan. W czasie nagrań uczestniczył też saksofonista Ulrich Krieger, grający przeważnie u Lou Reeda (tego samego, który ma wydać płytę z Metallicą).
Cóż, przyjrzyjmy się i przysłuchajmy tej niezwykłej płycie:
Okładka: na ciemnym, szarym tle widzimy koński szkielet taplający się w bajorku, nad nim zataczające szerokie kręgi kruki, wrony i sępy… prostymi, czytelnymi literkami u góry nazwa zespołu, a u dołu nazwa płyty. Nic dodać nic ująć – już czuć duszny, mroczny klimat kompozycji zawartych na płycie. Zachęceni, a jestem przekonany, że większość zaciekawi już sama właśnie okładka stworzona przez Sama Shearona (Rob Zombie, Fear Factory, Craddle Of Filth), włączmy płytę…
Utwór tytułowy, który otwiera płytę to nic innego jak introdukcja. Przez głowę cwałuje sapiący koń, który zatrzymawszy się złowrogo rży, niemal widzimy jak podnosi się i kopytami wali nas między oczy. Płynne przejście do perkusyjnego wejścia kawałka „As Black As My Heart” i na to dochodzą riffy gitar – jedne płynące unoszące się w przestrzeni, drugie mroczne i ciemne. Wolne pochodowe, stonerowe tempo i doomowe pasaże, wietrzny niski wokal, przywodzący na myśl Hetfielda z okresu eksperymentów na płytach „Load” i „Re-Load”. Numer trzy: „To Die In Your Arms” zaczyna się od uderzenia gitar i perkusji. Przestrzeń i mrok. Stonerowy klimat… wszędzie ta pustynia, gorąc i szkielety ofiar… cudowna, chłodna ballada przywodząca na myśl grafiki i malarstwo Beksińskiego i twórczość Leśmiana? A czemu nie… Cztery: „Heroin Train” – pędząca stoner metalowa kompozycja, melodyjna i przebojowa, a jednocześnie nadal dość wolna. Pachnie Black Sabbath, Ozzym albo Black Label Society? Tak!!! Pięć: „Devil In The Closet” – wyłaniający się mroczny ton gitar, ciężki, ale wolny riff. Znów ten płynący mroczny stoner, duch Black Sabbath, coś z Metallici ze wspomnianego okresu – majstersztyk.
Szósteczka: „Cracks In The Walls” – mroczna, pozytywkowa melodia akustycznej gitary i ostre wejście kolejnych gitar i perkusji, zwolnienie, smutny i duszny klimat. Czy nie pachnie ten kawałek Rolling Stonesami i utworem „Paint It Black”? Absolutna rewelacja!!!
Trwająca dwie minuty z sekundami miniaturka „Bad Dream” to numer siedem. Wiatr, krzyki kolejnych spoconych ze strachu osób wyrywanych z niespokojnego snu, deszcz, drownująca gitara i odbijająca się perka, wycie wilkołaka… - ukłon w stronę Type-O-Negative i „Bloody Kisses”? Na pewno. XIII Stoleti? Tak!!!!
Osiem: „Bath In My Blood (Schizoprenia In Me” to pędząca stonerowa miniaturka (dwie i pół minuty). Przywodząca mi na myśl trochę twórczość grupy Dope… podobna ciężka, budowa riffów i wokalizy…
„Pill Head”, czyli numer dziewięć to kolejna dawka wolnych ostrych gitar i pędzącej przestrzennej perkusji, stonerowych wokali. Klimat „Bloody Kisses” nadal się udziela, choć całość jest nieco inaczej nagrana, bardziej nowocześnie i jeszcze bardziej mrocznie.
W numerze dziesiątym („Meet The Wolf”) wychodzimy na spotkanie wilkołakowi… - mroczne wejście gitar, wolne uderzenie kolejnych strun i perki, na karku słyszymy dyszenie bestii, skradanie w ciemnym lesie. Wolny, stonerowy wokal… znów skojarzenia z Type-O-Negative, XIII Stoleti, może nawet Black Label Society… rewelacja zwieńczona wyciem wilkołaka…
Jedenastka to spotkanie z seryjnym mordercą w utworze zatytułowanym po prostu „Serial Killer”. Kolejna dawka brudnego i pędzącego stoneru. Zakk Wylde na pewno by się takiego kawałka nie powstydziłby w swojej dyskografii. W połowie utworu zwolnienie, lekkie drownujące gitary i dźwięk kopania grobu dla ofiary, skrzeki wygłodniałych ptaków… aż ciary przechodzą po plecach. Przejście do przedostatniego utworu noszącego tytuł „When Crows Descend Upon You”. Bardziej melodyjnie, delikatny klawisz na całości, wokale znów jak z „Load” i „Re – Load” Metallici, a po trosze jak z Type – O – Negative, lekko punkujące (!) czy też raczej stonerowe przyspieszenie… kolejny absolutny majstersztyk.
Ostatni (trzynasty) jest trwający prawie osiem minut epicki „Die Alone”. Rozpoczynający się od wynurzającej się gitary, uderzeń basu i zaczynamy płynąć z wolną perkusją i takimż mocnym riffem. Po raz kolejny kłaniają się brzmienia z „Bloody Kisses” – ten wietrzny klawisz w tle i niesamowita solówka saksofonu (!). Stonerowy wolny wokal. Duszny, ciemny i pesymistyczny klimat utworu wieńczy całość. Prawie godzinna płyta (około 54 minuty) przelatuje jak z bicza trzasnął, nie pozostaje nic innego jak włączyć ją jeszcze raz, a potem jeszcze raz, i jeszcze raz… bez końca…
Tak!!! Jest to płyta absolutnie fantastyczna i pozostawiająca w osłupieniu na długo. Płyta magiczna i cudowna. Tak naprawdę to kolejna niesamowita płyta Type – O – Negative, a przynajmniej w pewnym sensie. Jest duszna, dużo bardziej wietrzna i przestrzenna, brudniejsza. Jest to niezwykła podróż przez najciemniejsze zakamarki naszej duszy, przez koszmary nocne, dewiacje i najobrzydliwsze ludzkie zachowania – a przy tym jakże piękna.
Już teraz z niecierpliwością oczekuję drugiej płyty APHND, a wszystkich wielbicieli takiego ciemnego, dusznego grania, fanów T-O-N i XIII Stoleti, a także wszystkich zainteresowanych gorąco zachęcam do zapoznania się z tym albumem. Osłupienie i porażenie zakończone krwawą miazgą w fotelu gwarantowane. Jak dla mnie jest to najlepsza i najbardziej nieoczekiwana płyta tego roku i obawiam się, że żadna już nie będzie w stanie przebić tego wydawnictwa. 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz