sobota, 11 maja 2013

State Urge - White Rock Experience (2013)


Po dwóch epkach, "Underground Heart" oraz "What's next?" nadszedł czas na pełnometrażowy album. Gdyński State Urge zrealizował go 18 marca, ale do mnie dotarł dopiero teraz. State Urge tymczasem intensywnie koncertowało w kraju promując swoje najnowsze wydawnictwo. Czas na spektakl: kurtyna!


Jednoaktówka chłopaków to osiem numerów zebranych w czasie około czterdziestu dziewięciu minut. Zaledwie cztery to zupełnie nowe, premierowe kompozycje, znalazło się na niej bowiem miejsce dla czterech utworów doskonale znanych z wcześniejszych krótszych płyt SU. Mowa o nieco zmodyfikowanym "Preface" z pierwszej epki, oraz trzy, które znalazły się na "What's next?". Teraz, gdy już wiemy co wyłania się z telewizyjnego śniegu i zasiadamy na scenie teatru, czy też raczej filharmonii i widzimy widmową postać, która staje się dziewczyną ubraną jedynie w kusą (!) koszulę nocną za nim nawet włoży się płytę można mieć pewność, że ma się do czynienia z płytą i zespołem, ze wszech miar wyjątkowym.

Scena pierwsza, to instrumentalny "Third Wave of Decadence", utwór którego tytuł przywiódł mi na myśl Riverside. Sam utwór rozwija się powoli jest nie tylko świetnym wstępem do całej płyty, jest także świetnym kawałkiem, niezwykłym pod względem nie tylko samej swojej konstrukcji, wydawać by się mogło, że oklepanej do bólu, ale także emocji i uczuć, zawartych w dźwiękach. Po nim, następuje scena druga, którą już znamy, czyli "Preface". Nie różni się on znacząco od oryginału, ale na pewno zdobył jeszcze lepsze brzmienie, jak również słychać w nim, że wokal Marcina Cieślika jest pełniejszy, dojrzalszy. Bardzo dobry utwór, w odświeżonej wersji ponownie robi mocne wrażenie. Zazwyczaj tak nie jest, nie klaszcze się pomiędzy kolejnymi utworami, ale mimo to, już tu należą się wielkie brawa.

Scena trzecia, to "Time Rush", który z kolei, jak wiemy, znalazł się na zeszłorocznej epce chłopaków. Nowa wersja jeszcze mocniej kojarzy się z muzyką Yanna Tiersena, jest odrobinę mocniejsza i także lepsza od oryginału. Sceną czwartą, jest drugi zupełnie nowy utwór, zatytułowany "Long For You". Delikatne, akustyczne gitary, drobne dźwięki klawiszy i liryczny wokal Cieślika... ballada, niby nic specjalnego, ale dawno nie słyszałem tak przejmującej, niesamowitej ballady. A nad nią unosi się duch Pink Floyd, podkreślmy: unosi. State Urge nie jest Pink Floydem, ale z całą pewnością, i chyba nie przesadzę, gdy to napiszę, równać z legendarną grupą. Jeszcze w finale zaskakują elektronicznie zmodyfikowaną perkusją, co nadaje całości bardzo nowoczesny i jeszcze ciekawszy efekt. W scenie piątej leniwie rozkręca się znany już na pewno doskonale (a na pewno tym, którzy śledzą chłopaków od samego początku) "Illusion". I znów chce się bić brawo, że znany już utwór ponownie wywołuje dreszcze na plecach. Po prostu wypada kosmicznie!

W scenie szóstej przechodzimy do trzeciego zupełnie nowego kawałka. "Tumbling Down" otwiera melodia gitary, która wydać się może dziwnie znajoma, ale tylko z początku, po chwili brzmi już nieco inaczej. Ten utwór także jest spokojny, liryczny, unoszący się leniwie w powietrzu, deszczowy (zresztą deszcz słychać w tle). I wtedy po trzech minutach wchodzi perkusja i ostrzejszy riff gitary, solówka i powrót do wyciszonego początku. Gdyby Pink Floyd istniał i nagrywał płyty dalej, mógłby tak brzmieć któryś z ich kawałków, tymczasem mi przypomina także dość mocno klimatem tegoroczną płytę Riverside, zresztą także bardzo udaną. W scenie siódmej dostajemy czwartą nowość, czyli "Gaze". Ten także zaczyna się spokojnie, lirycznie i łagodnie. Gdy pojawia się hammondowy wjazd klawiszy, delikatnie przyspiesza, nie epatuje się w nim jednak szybkim graniem, bo całość utrzymana jest w wolnych, mglistych tempach, jak w spowite w niej krzesełka z książeczki. Pachnieć może ten utwór Deep Purple, tym starym, najlepiej i najmocniej zapamiętanym, a i sądzę, że obecny skład Mark VIII też by się go nie powstydziłby.Szkoda tylko, że w pasażowym, klawiszowym fragmencie zastosowano metodę "fade to black"... bardzo psuje to efekt końcowy, a naprawdę utwór jest ciekawy i mógłby spokojnie trwać dłużej. 
W finałowej scenie ósmej, podobnie jak na drugiej epce, pojawia się "All I Need", który najbardziej zapadł mi z niej w pamięć. Nadal jest to utwór porywający i hipnotyzujący swoim pięknem, lirycznością i świetnymi pomysłami zawartymi w strukturze melodycznej.Fantastycznie też wieńczy on, podobnie jak epkę, tę pełną płytę.

Najnowszy, pełnometrażowy debiut State Urge ma także kapitalną oprawę graficzną książeczki. Fenomenalne wrażenie robi stroniczka cztery/pięć z tekstami do numeru piątego i szóstego z widmową postacią dziewczyny zwróconą tyłem do nas, a przodem do pustej widowni teatru, bardzo dobre jest też zdjęcie, ze wspomnianymi już krzesełkami spowitymi kłębami dymu, na stronie kolejnej, czy rozmazana postać dziewczyny na stronie z tekstem do "All I Need". Jest to album dojrzały przede wszystkim brzmieniowo, dopracowany w najdrobniejszym szczególe i elemencie klimatu, budowania dramatyzmu, spektaklu jaki słyszymy, a i być może widzimy oczami wyobraźni.
Można by polemizować z umieszczeniem na płycie zaledwie czterech nieznanych kompozycji i czterech już znanych i odświeżonych, ale nie ma to sensu. Pasują do siebie, łączą w spójną i konkretną całość. Chłopaki ze State Urge podążają we właściwym kierunku, rozwijają się i dojrzewają razem ze swoją muzyką. Muzyką, która może nie stanie się klasyką, ale z całą pewnością jest wielka i poruszająca. Muzyką, którą naprawdę warto się zainteresować. Ocena: 9,5/10

* Pół punkta ucinam za "fade to black" w utworze "Gaze". Chłopaki! Nie róbcie tego swojej muzyce! Wyciszenia jako takie tak, wyciszenia sztuczne, psujące świetne fragmenty instrumentalne nie. Nie muszę Wam tego przypominać, ale pozwólcie swojej muzyce płynąć! :)


Fragment koncertu z Teatru na Plaży w Sopocie z dnia 13 kwietnia 2013, podczas którego odbyła się oficjalna premiera albumu "White Rock Experience". Tym razem zamiast utworu studyjnego, których na próżno na razie szukać na youtubie, ponownie "Illusion", jednak w wersji na żywo. Przy okazji: świetna jakość nagrania.

1 komentarz: