środa, 20 lutego 2013

Syntezis - The Burial of the Sun (2013)


Mieszanki stylistyczne bywają złudne. Albo wychodzą mocne i wżerają się w mózgownicę, albo wywołują mieszane uczucia. Zwłaszcza wtedy, gdy tak naprawdę nie wywołują jakiegoś głębszego zaangażowania w muzykę i zainteresowania. Także wtedy gdy powiela się w niej to, co słyszało się setki, a nawet tysiące razy w lepszym i świeższym wykonaniu. Debiutancki album Syntezis ze Stargardu Szczecińskiego choć wcale nie jest zły, jest właśnie taki i pozostawia trochę do życzenia. Ale przejdźmy do rzeczy...


I tym razem trzeba powiedzieć kilka słów o samym zespole. Powstał pod koniec 2007 roku w Stargardzie Szczecińskm i przeszedł kilka roszad w składzie, które zakończyły się ostatecznie jesienią 2011 roku. Wtedy też zaczęli realizować materiał na debiutancki album, na który ostatecznie wybrali dziesięć numerów i zarejestrowali je w maju roku następnego w Monroe Sound Studio, tym samym, w którym swój debiutancki materiał zrealizował Influence, jak również z którym współpracowali Tomasz "Orion" Wróblewski z Behemotha (z Vesanią) czy Dariusz "Daray" Brzozowski (z Masachistem). Inspirują się Lamb Of God, Machine Head, DevilDriver, Slayerem i Megadethem, jak również ciągle  nieodżałowaną Panterą. W liście wyjaśniają też swoją nazwę (która według mnie i nie zamierzam się z tym kryć: jest słaba), a mianowicie: Syntezis to połączenie angielskiego słowa synthesis i polskiego synteza. Oznacza to, że nie boimy się mieszać różnych podgatunków metalu i pozostawać przy tym spójni i naturalni. Nie jesteśmy zespołem wykonującym metal progresywny, ale mamy progresywne podejście do metalu. Bierzemy to, co najlepsze z różnych stylów metalu i staramy się najlepiej by brzmiało to oryginalnie i było identyfikowane właśnie z nami. Obecny skład zespołu to wokalista Maciej Cieplichewicz i gitarzysta Mateusz Delęga ( w zespole od początku), gitarzysta Jakub Szwaja (od 2009) oraz basista Bartosz Staniszewski i perkusista Łukasz Klimaszewski (obaj od 2011 roku).

Wkładamy płytę do odtwarzacza i przy pierwszym numerze jakiegoś zawodu nie ma, ale jak już napisałem we wstępie jest pozostawione trochę do życzenia, ale o tym na końcu, bo tyczy się to bardziej całości niż pojedynczych utworów. Pierwszy numer to "The Last Rising". Rozwija się od mocniejszych uderzeń do konkretnego melodyjnego łojenia, a wszystko na progresywnym szlifie i każdy numer jest takim sosem polany, choć sami muzycy się zażegnują, że z progresywnym graniem nie mają za wiele wspólnego. W podobnym stylu utrzymany jest numer kolejny, czyli "Critical".
Bardziej doomowy klimat ma "Refusing Redemption", czyli numer trzeci. I byłby świetny gdyby nie słaby growlowany wokal. Od czwartego numeru zaczyna się najciekawsza część płyty: "Embrace the Extinction" (troszkę jakby się wczesna Sepultura kłaniała, ta z "Arise" i "Chaos A.D"), następujący po nim "In this Hour" oraz "Flames of Wrath" to muzycznie i tekstowo jedne z najciekawszych kawałków, wszystko jednak psuje wokal, który jest mocno nie zrozumiały jeśli nie patrzeć w tekst. Mam z nim ten sam problem, który mam z Machine Head: uwielbiam ich granie, wokalu nie jestem w stanie ścierpieć zupełnie. Brakuje czystych partii, brakuje growlu który by się łączył z muzą, ja słyszałem tylko niepotrzebny szum i bełkot. A naprawdę ciekawe teksty mocno na tym tracą. Niestety. Zlewa się to w papkę jaką wydaje masa podobnych zespołów, czysty wokal według mnie by sprawił, że Syntezis podskoczył by oczko wyżej. Siódmy numer "Revelations" nie przynosi nic nowego, ciągle to samo, na jedno kopyto, że tak powiem. Dobrze wypada ósmy i dziewiąty, w którym kolejne bardzo ciekawe teksty są zepsute przez wokal. Jako ostatni, dziesiąty, na płycie pojawia się numer tytułowy. Najdłuższy na płycie, paradoksalnie ma najkrótszy tekst, ale jest też najmocniej rozbudowany (te lekko orientalne dźwięki wyszły naprawdę dobrze i wypowiedziany na końcu tekst wyszedł najlepiej ze wszystkich wokalnych fragmentów).

                                     Ciekawy koncept z wężem, reszta grafiki nie wypada już tak ciekawie.                               Wydrukowane na zwykłych kartkach teksty zamiast znajdować się w książeczce, też dość mocno nolens volens obniżają ocenę.

Słuchając tego albumu miałem mieszane odczucia. Muzycznie, mimo, że wszystkie numery brzmiały dość jednakowo, słuchało mi się całości bardzo przyjemnie. Całość jest zagrana solidnie i dobrze nagłośniona, a jednak trochę i do brzmienia się przyczepić. Perkusja za bardzo wysunięta na przód, a gitary za mocno spłaszczone, solówki, a tych wszak nie brakuje, nie miały w sobie czegoś więcej, jakiegoś flowu. Denerwuje mnie podejście takich studiów nagrań, które nagrywają znane na całym świecie polskie zespoły pokroju Behemoth czy Masachist tak, że ciary przechodzą po plecach, że czuć światową robotę, a zespołu pokroju Syntezis czy Influence traktuje się po macoszemu, nagrywając ten materiał po łebkach. Nawet zagraniczne małe zespoły, o których prawie nikt nie słyszał wydają często lepsze brzmieniowo albumy. Nie wyciągając z niego czegoś więcej niż samą rejestracje kawałków. Ta niecała godzina choć mija szybko trochę się też dłuży, wyciął bym jeszcze ze dwa numery i skrócił tym samym album do czterdziestu minut z kawałkiem. I jeszcze, wspomniana nazwa, nie jest najlepsza. Można skonstruować tyle świetnych zbitek słownych, albo znaleźć masę niewykorzystanych słów, a nawet nazwać się po prostu Synteza, po co bowiem wymyślać twory, które wywołują drwiący uśmieszek? Kończąc, to dobry album i ciekawy debiut, ale sporo w nim jeszcze brakuje, by pokusić się o mocną ocenę czy o pełne zadowolenie. Liczę, że kolejny album będzie od tego jeszcze ciekawszy i przede wszystkim, że znajdą się na nim czyste wokale, będą bardziej pasować bowiem do całości. Przydałoby się też lepsze logo, może by pociągnąć koncept z wężem?

Ocena: 7/10


1 komentarz: