wtorek, 9 listopada 2021

Gallileous - Fosforos (2021)


Dawno, dawno temu kiedy pisałem dla portalu WAFP We Are From Poland, miałem przyjemność recenzować album "Necrocosmos". Od tamtego czasu w grupie Gallileous wiele się zmieniło, a od czasu kiedy dołączyła do nich wokalistka unikałem tej grupy jako ognia, bo coś mi przestało pasować i układać się w spójną całość. Nieco dla mnie niespodziewanie, najnowsza propozycja formacji z Wodzisławia Śląskiego, pojawia się na rynku z moim patronatem medialnym na okładce. Jak wypada "Fosforos" i dlaczego nadal nie lubię żeńskiego wokalu w Gallileous?

 

Zanim zacznę narzekać, muszę zwrócić uwagę na świetną grafikę okładkową opartą o obraz Stanisława Wyspiańskiego "Jutrzenka, Phosphoros, Hesperos, Helios", która naprawdę fajnie łączy się zarówno z muzyką obracającą się wokół doomowych brzmień, jak i semikonceptem płyty o różnych potworach czyhających w mroku. Podobnie jak świat na obrazie Wyspiańskiego, świat potworów i demonów, także w tym wypadku tych wewnętrznych, wydaje się być niezwykle fascynujący i pociągający. Równie interesujące jest także stylistyka brzmienia płyty, które choć czerpie garściami z estetyki doomowej, to bliżej ma do art rocka, wymieszanego z hard rockiem i domieszką rocka psychodelicznego. Powolna, dość duszna atmosfera intrygująco łączy się ze sterylną, czystą i dość ciepłą barwą dźwięków, co szczególnie słychać w melodyjnych gitarach Tomasza Stońskiego i perkusji Michała Szendzielorza. 

Zaczynamy od ociężałego "Golema", który kroczy majestatycznie, powolnie, ale zarazem trochę wesołym krokiem (świetne melodyjne gitary Stońskiego i znakomite tempo nadawane przez Szendzelorza oraz basistę Pawła Cebulę), a przy tym z nieco orientalnym sznytem. Na drugiej pozycji znalazł się utwór "The Groke", czyli kompozycja o Buce z "Muminków" Tove Jansson. W tym numerze jest szybciej, bardziej hard rockowo, może nawet trochę stonerowo. Skoczny rytm i melodia wkręca się w głowę, a duszna, doomowa atmosfera dodaje odrobinę chłodu, który kojarzy się z nadchodzącą przerażającą, ale też bardzo smutną postacią. Powolniej, a przy tym nieco balladowo robi się w "Frankensteinie" z fantastycznymi klawiszami i moogiem nagranymi gościnnie przez Wojciecha Bajera. Podobnie też, jak w przypadku "The Groke", bije z niego ogromny smutek i ból, co w tym wypadku interesująco podkreśliła też swoim wokalem Anna Pawlus. Znakomicie wypada też tutaj hard rockowe rozpędzenie z instrumentalnym pasażem i gitarową solówką. Utwór ten jest także nieco progresywny w swojej konstrukcji, bo zaraz po wspomnianej gitarowej solówce, swój czas dostaje także Bajer, by efektownie pobawić się klawiszami w dusznym perkusyjno-basowym kroczącym wyciszeniu oraz w zakończeniu. 


Utwór czwarty to kawałek tytułowy, jeden z dwóch z polskim tekstem na tym albumie. Pozostajemy w dusznych, kroczących tempach, choć same gitary grają ponownie w stylistyce bliższej hard rockowi i ponownie z nieco orientalnym sznytem. Interesujący jest tutaj także nieco zbyt przeciągnięty wokal Anny Pawlus, która przywodzi trochę na myśl wokale znane z niektórych wczesnych utworów Budki Suflera z dwóch pierwszych albumów. Duszny, doomowy i majestatyczny jest także "An Invisible Man", którego tempo przypomina nieco tykanie zegara. Kontrastem jest w nim ponownie melodyjna solówka, która intrygująco wypada na dusznym, powolnym, a przy tym bardzo sterylnym tle. Na szóstej pozycji czeka nas spotkanie z "Bakeneko", japońskim kotem-duchem, zmieniającym swoją postać. W nim także jest powolnie, ale jeszcze mocniej podkreślono w niej melodykę i dano nieco więcej miejsca na perkusjonalia, a nawet na saksofon nagrany gościnnie przez Agnieszkę Nawrat, który dodaje więcej kolorytu i egzotyki do atmosfery utworu. 

Trochę odstając od tematyki związanej z potworami na następnej pozycji pojawia się "La La Land", który tytułem nawiązuje do nagrodzonego kilkoma Oscarami i Złotymi Globami filmu z 2016 roku. Jeśli jednak uznać, że jest to taniec leśnych driad albo pląsających pośród chmur aniołów lub bóstw to jest to ciekawa zabawa stylem boogie woogie. Szybsza, bardziej przebojowa formuła sprawdza się doskonale po kilku powolnych i dusznych numerach, a zarazem ma w sobie coś z psychodeli preferowanej przez choćby takie Jess and the Ancient Ones. W przedostatnim utworze stajemy oko w oko z Bazyliszkiem. Wracamy do dusznych, powolnych, kroczących klimatów i ciekawie budowanej atmosfery. Interesująco wypada w nim także wokal Pawlus, która lubi przeciągać frazy i śpiewa bardziej soulowo, aniżeli rockowo, co ciekawie łączy się z muzyką, choć niekoniecznie pasuje do muzyki w sposób idealny. Dziewiątą, a zarazem ostatnią propozycją jest drugi polskojęzyczny numer, zatytułowany "Ja Monster", który znów tekstowo zapachnieć może wczesną Budką Suflera, a nawet poezjami Norwida, Micińskiego czy twórczością samego Wyspiańskiego. Ponownie też jest ostrzej, bardziej przebojowo, a przy tym odrobinę szybciej i trochę szkoda, że takich żywszych kawałków nie ma na płycie więcej.


Pod względem instrumentalnym, brzmieniowym, melodyjnym i budowania atmosfery jest na "Fosforos" bardzo porządnie. Nie przeszkadza nawet dość czyste, sterylne brzmienie, które trochę kłóci się ze stylistyką doomową czy rocka psychodelicznego, bo czasami można odnieść wrażenie, że brakuje w kompozycjach zawartych na albumie nieco więcej życia, czy zwyczajnie mocniejszego uderzenia. Album utrzymany jest też w dość monotonnym, równym tempie, co na dłuższą metę może trochę nudzić, ale z całą pewnością nie można odmówić Stońskiemu, Cebuli i Szendzielorzowi umiejętności i sprawności, także w kwestii przechodzenia między klimatami. Nieco inną sprawą jest wokal Anny Pawlus, która dysponuje dość głębokim głosem, ciekawie bawi się stylistyką jazzową i soulową (!), która nieco może nie pasować do stylistyki doomowej czy psychodelicznej, ale jednocześnie śpiewa manierycznie i bez wyrazu, a momentami wręcz zbyt monotonnie i sztywno. jakby bała się dać więcej siebie i nadać więcej ciała i życia swoim skądinąd ciekawym tekstom. Z całą pewnością jest to dobra płyta, jednakże odnoszę wrażenie, że nieco zbył wygładzona i trochę pozbawiona energii, która przecież powinna także bić z nawet najbardziej smutnych, dusznych kawałków. Nie mogę powiedzieć, że jestem zawiedziony, bo dla samej warstwy instrumentalnej z całą pewnością będę do niego wracał, ale jednocześnie nadal nie jestem podekscytowany trochę nijakim i nie wykorzystanym głosem wokalistki. 

Ocena: Pierwsza Kwadra

Album został objęty naszym patronatem medialnym i można go zakupić na stronie Prog Metal Rock Promotion (tutaj). Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Prog Metal Rock Promotion.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz