piątek, 31 lipca 2020

W NiewieLU Słowach: La Phaze, Abrams, iiah


Z nadrabianiem płyt od Creative Eclipse zbliżamy się do końca, a nowych paczek na razie nie widać. W tych W NiewieLU Słowach wybierzemy się do Francji gdzie spotkamy się między innymi ze znanym nam już z Dead Hippies Arnaudem Fournierem, jednak tym razem przy okazji płyty grupy La Phaze. Następnie przeniesiemy się do amerykańskiego Denver gdzie sprawdzimy najnowszą płytę formacji Abrams, a na koniec udamy się do Australii na wyprawę po planecie Ziemia wraz z iiah. Jak zwykle na naszych wilczych liniach lotniczych nie potrzebujecie rezerwacji miejsca, maseczek i nie musicie przestrzegać zasad social distancingu. Pamiętajcie jedynie o słuchawkach, dobrym nastroju i przygotujcie na ciekawą dawkę zróżnicowanej muzyki...

1. La Phaze - Pungle Roads (2002/2020)

La Phaze powstało jeszcze w ubiegłym wieku - to istotny fakt, o czym później - w 1999 roku z inicjatywy Damny Baluteau i Arnauda Fourniera. Gitarowo-elektroniczny projekt wydał swoją debiutancką epkę zatytułowaną  "Cushy Time" w 2000 roku, a dwa lata później ukazał się pełnometrażowy album "Pungle Roads". W następnym roku ukazał się album z remiksami debiutu "Punglistic Mixture", a w 2005 drugi pełnowymiarowy krążek "Fin de Cycle". W 2008 roku wyszedł z kolei "Miracle", a w 2011 roku "Psalms And Revolutions", po czym zespół postanowił się rozwiązać. Od 2018 roku panowie znów ze sobą współpracują, a najnowszy album "Visible(s) jest przewidziany na październik tego roku. Tymczasem "Pungle Roads" w maju ukazało się ponownie i jest to prawdziwa podróż w przeszłość, prosto do dyskotek lat 90tych, kiedy znaliśmy każdy numer, przy każdym można było skakać i się doskonale bawić, a muzyka tego typu potrafiła naprawdę zachwycać, a nie wprawiać w osłupienie i towarzyszące mu totalne zażenowanie.

Trzynaście kawałków jakie znalazły się na tym osiemnastoletnim już materiale to prawdziwa kopalna hitów łączących w sobie elektronikę, djskie popisy, funk, rocka, odrobinę jazzowych zabaw, hip-hop oraz gorące etniczne (latynoskie?) rytmy, co można w skrócie opisać jako drum'n'bass punk rock. Efekt jest niesamowity nawet dzisiaj. Na tej płycie jest niezwykle energetycznie, bardzo skocznie, zróżnicowanie i masywnie. To płyta która automatycznie kojarz się z pierwszym filmem z serii "Taxi", końcówką lat 90tych i czasem kiedy nawet dyskoteki na obozach i koloniach pulsowały do prawdziwych hiciorów i choć te tutaj zdecydowanie należą dla nas do tych raczej nie znanych, to w tamtych czasach musiały robić furorę, a na pewno by ją zrobiły. Pełno tutaj smakowitych efektów dźwiękowych, mocnych riffów, nawet nawiązań do sceny nu-metalowej/rapcore (choć w rejony metalu panowie nie wykraczają) bo wprawne ucho wyłapie wyraźne mruganie oczkiem do Beastie Boys, do wczesnego trip hopu w duchu  Massive Attack (choć utwory nie są tak mocno rozbudowane) czy wreszcie rozwiązań rodem z Fatboy Slim. Zanim ukaże się nowy album warto sprawdzić sobie ich debiut i kolejne wydawnictwa, by na chwilę przenieść się w czasy kiedy wszystko było łatwiejsze i fajniejsze. Ocena: Pełnia



2. Abrams - Modern Ways

Witamy w Denver skąd pochodzi formacja Abrams założona jako trio w 2013 roku (obecnie występują jako kwartet). Debiutancka epka pojawiła się w 2014 roku, a pierwszy pełnometrażowy album "Lust. Love. Loss" w 2015. Dwa lata później ukazał się drugi album "Morning", a najnowszy trzeci pełny krążek miał swoją premierę 22 maja tego roku. Niestety o samej zawartości i filozofii grupy z notatki prasowej dowiedzieć się nie sposób, pozostaje więc zanurkowanie w ich mieszankę staromodnego heavy rocka ze współczesną alternatywą.

Na trwającym niecałe trzy kwadranse albumie znalazło się miejsce dla dziesięciu numerów. Zaczynamy od rozpędzonego i surowego utworu tytułowego z wżerającym się w głowę riffem i nieco grunge'owym brzmieniem. Znakomita robota. Nieco tylko lżejszy, bardziej pochodowy choć oparty na równie mocnym riffie jest równie udany utwór drugi "Poison Bullets". W "Joshua Tree" pojawiają się z kolei bardziej alternatywne, wręcz radiowe zagrywki, choć panowie nie rezygnują z ostrego riffowania i grunge'owych naleciałości. Po nim wpada "That Part Of Me" w którym znów jest ciężko i bardziej surowo, nieco stonerowo, ale zarazem wciąż bardzo blisko grunge'u. Zaraźliwe. Kolejny, kończący pierwszą połowę płyty, "Find a Way" o wręcz metalowym charakterze również niesamowicie wchodzi w głowę. W szóstym, zatytułowanym "My War"czyli zadziornej półballadzie nieznacznie zwalniamy, choć ponownie nie brakuje ciągot w kierunku grunge'owych czy stonerowch brzmień. W "Silver Lake" nie wracamy do cięższego grania, bo choć ostrzejszych riffów nie brakuje, to ponownie jest nieco spokojniej, a wprawne ucho wręcz wychwyci silną inspirację... grupą Mastodon i stylistyce wypracowanej na ostatnich albumach. Następny jest numer pod tytułem "Silence", ale niechaj Was nie zmyli. Wracamy do soczystego i surowego zarazem ostrego gitarowego grania. W przedostatnim "Pale Moonlight" panowie ponownie zwalniają, stawiając na klimat i rozbudowywanie do instrumentalnego, nieco progresywnego finału z soczystą gitarową solówką. Kończymy numerem "Marionette", ponownie nieco spokojniejszym, ale z fajnym klimatem i mocnymi grunge'owymi w duchu ostrzejszymi wejściami.

Abrams na swojej trzeciej płycie nie odkrywa niczego nowego, choć trzeba przyznać, że jest to album bardzo solidny i zdecydowanie wyróżniający się w swojej stylistyce. Zapatrzenie w grunge i lata 90te jest tutaj również bardzo widoczne i słyszalne, ale zdecydowanie należy odbierać to jako plus, bo płyty słucha się naprawdę przyjemnie. Powiedziałbym nawet, że na bezrybiu podobnego grania jest to coś co warto posłuchać i szczególnie dobrze pobawić się przy smakowitych, ostrzejszych kawałkach, które jeszcze lepiej wypadną na koncertach. Ocena: Pełnia



3. iiah - Terra

Ostatni przystanek w tym WNSie to Australia. Kinematyczni post-rockowcy o nazwie iiah powstała w 2013 roku i ma na swoim koncie trzy krążki - debiutancką epkę z 2015 zatytułowaną po prostu "Iiah" oraz dwa albumy pełnometrażowe, "Distances" z 2017 roku oraz najnowszy, którego premierę planowano na marzec tego roku, ale z powodu pandemii została ona opóźniona do maja, a zespół obecnie przygotowuje się do trasy koncertowej, w którą zamierza wyruszyć tak szybko jak będzie to tylko możliwe. "Terra" ma za zadanie przetransportować słuchacza w alternatywne plany egzystencji i eksplorować jasne oraz ciemne strony muzyki i ludzkiego doświadczenia. Sprawdźmy jak Australijczykom się to udaje.

Zaczynamy od utworu zatytułowanego "From Nothing" wyłaniającego się z ciszy klawiszowym tonem o wyraźnie przestrzennym, ambientowym i kinematycznym charakterze w którym zostajemy do samego końca trwania tegoż. W "Eclipse" zaczynamy w tym samym miejscu, w którym urywa się poprzednik i pozostajemy w sunących, ambientowych przestrzeniach rodem z soundtracku do "Interstellara". Po chwili jednak dołączają do nich delikatne, rzewne dźwięki gitary i równie delikatna perkusja, ale już w połowie utworu znacząco przyspieszamy i robi się zdecydowanie ostrzej. "Aphelion", czyli utwór trzeci to nowe otwarcie, które rozpoczyna sunący, ale i dość melodyjny gitarowy pasaż. Nie brakuje typowych dla post-rocka shoegaze'owych zagrywek i kolejnej porcji wyciszeń w ambientowe dźwięki i marszowych rozwinięć. Intrygująco wypada tutaj wietrznie potraktowany wokal i żeńskie dodatki w chórkach. Na czwartej pozycji znalazł się "Sleep" i tu również czekają na nas dźwięki niczym z "Interstellara" lub innych muzycznych eksploracji Hansa Zimmera. Nieco ciekawszy, bo brudniejszy i mroczniejszy jest kolejny, zatytułowany "20,9%". Z początku z przestrzeni wyłania się duszna, ciemna soniczna plama, która następnie zgrabnie zostaje pociągnięta w gitarowo-perkusyjny pasaż z dodatkiem mrocznych klawiszy. Nieco później kawałek łagodnieje i przechodzi w spokojne, rzewne rozwinięcie, by następnie znów przyspieszyć, ponownie wyciszyć się do niemal ambientowych zwolnień, znów narosnąć i wyciszyć. Typowe. "Luminescence", czyli numer szósty na płycie to ponownie lekki, rzewny pasaż w którym dominuje spokój i ten rodzaj emocji, który w post-rocku jest oklepany do znudzenia i nie rusza mnie już kompletnie. Nieźle wypada w nim nieco szybszy i bardziej energetyczny finał, ale to niestety za mało. Początek przedostatniego, zatytułowanego "Displacement" oparty na rzewnym pianinowym wstępie może wydać się dziwnie znajomy. Utwór ponownie jest spokojny, powolny i liryczny, o wyraźnie eterycznym charakterze. Szkoda tylko, że wokal w tym numerze jest kompletnie niezrozumiały poprzez użycie podbić i ech, co zapewne miało uwydatnić tę eteryczność i przestrzeń, ale nie do końca wyszło. Tu także na finał panowie przyspieszają i grają dość ostro, ale po zbyt długim i spokojnym wstępie na pianinie nie robi należytego wrażenia. Finałowa "Lambda" całkiem przyjemnie otwiera perkusja i gitarowy spokojny początek. Ponownie powolnie budują nastrój, stawiając na liryzm i rzewność, stopniowo przyspieszając do niezłych odrobinę progresywnych momentów rodem z Pink Floyd, rozbudowanego (czytaj: zbyt długiego) sunącego wyciszenia i wreszcie powrotu do tych mocniejszych, progresywnych pociągnięć i wieńcząc elektronicznym ambientowym szumem.

Nie zrozumcie mnie źle, to jest dobra płyta, ale próżno szukać na niej ciekawych rozwiązań, odkryć związanych z kinematycznością i przestrzenią, czegoś nowego w skostniałych normach post-rocka. Australijczycy nie tworzą tutaj unikalnego klimatu, który wyróżniałby ich na tle wielu podobnych zespołów - nie są jak Japończycy z Mono cz We Lost The Sea, gdzie post-rock mimo wszystko stara się być oryginalny, stawiać na emocje które ruszają, na formy które potrafią wzbudzić zachwyt, wreszcie na jakąś soniczną podróż i opowieść z nią związaną. Na "Terra" jest pod tym względem bardzo zachowawczo i dość nudno, choć na pewno nie można odmówić muzykom płynności czy niezłego kombinowania. Jest to jednakże album, który może lecieć w przestrzeni i właściwie nie zwróci się na niego szczególnej uwagi, a próbując się w niego porządnie wsłuchać może zwyczajnie słuchacza uśpić, choć samo brzmienie i konstrukcja kompozycji jest całkiem przyjemna i to mimo swojej ogólnej monotoności. Powiedziałbym nawet, że jest to krążek dla fanatyków post-rocka, także tego mieszającego się z ambientem, ale dla kogoś kto szuka intrygujących dźwięków już niekoniecznie. Ocena: Pierwsza Kwadra


Płyty przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz