piątek, 8 lutego 2019

Shuffle - #WontTheyFade? (2018)


Zostajemy we Francji i ponownie spotykamy się z lubiącymi rapowane nawijki muzykami, tym razem jednak w duchu przejściowego Archive czy tego, co było najlepsze w Linkin Park, P.O.D czy Limp Bizkit podlane ostrym sosem w stylu alternatywy i progresji nie obcej fanom Maynarda, zwłaszcza spod znaku Puscifer czy A Perfect Circle...

Najnowszy album jest drugim wydawnictwem grupy, która zadebiutowała w 2015 roku krążkiem "Upon the Hill". W swojej twórczości wyraźnie łączą wpływy hip-hopu, czy też raczej triphopu z muzyką elektroniczną, rockową a często nawet zdecydowanie metalową i stawiają na gęste, wielowarstwowe brzmienie. Co ciekawe, swego czasu nawet występowali przed samym Trickym. O "#WontTheyFade?" mówią, że jest intergalaktyktyczną podróżą pełną niespodzianek i zwrotów akcji, poprzez deszcz meteorów, supernowe i czarne dziury, które sprawiają, że słuchacz nie może się oderwać od tego co słyszy. Choć nie mogę się z tym zgodzić w pełni, to na pewno jest to muzyka zasługująca na uwagę, choć zdecydowanie nie odkrywcza. Ale po kolei. Na płytce znalazło się dziewięć numerów o łącznym czasie około pięćdziesięciu dwóch minut co na tego typu granie wcale nie jest czasem przesadzonym, a mimo to znajdą się na nim momenty lekkiego znużenia lub sprawdzania czy to już następny kawałek, czy wciąż ten sam.

Zaczynamy od bardzo ciekawego "Spoil the Ground" który wyłania się z ciszy gitarowym riffem i perkusją, by po chwili uderzyć ciężkim brzmieniem, nieźle skontrastowanym przy wejściu na wokal dusznym klawiszem w tle. Skojarzenia jakie przyszły mi do głowy przy tym numerze po kilku odsłuchach to grupa Vangough o której pisaliśmy już jakiś czas temu. Dodatkowo jednak pojawiają się też prawie rapowane nawijki, które będą miały znaczenie w kolejnych numerach. Po nim czas na "Switch to the otherside" w którym również witają nas ciężkie gitary i mocna perkusja, kontrastowana klawiszami, by następnie ustąpić brzmieniom typowym dla alt/nu metalowych czy też nawet rapcore'owych kapel za sprawą nawijek (które nie dominują, a są jedynie częścią utworów), co świetnie zostaje uzupełnione lżejszymi fragmentami od razu kojarzącymi się z Archive z okresu gdy zaczynali łączyć triphop z rockiem progresywnym. Na trzeciej pozycji znalazł się "Checkmate fool" który również nie rezygnuje z mocnego brzmienia, ostrych, ciętych gitar i solidnie osadzonej na riffach perkusji. Tu także panowie w intrygujący sposób żonglują stylistyką i mieszając lżejsze, łagodniejsze momenty z ciężkim, surowym graniem łączącym nawijki ze zwykłym wokalem. Naprawdę kapitalnie zaś brzmi numer czwarty, zatytułowany "Faded chalk lines", który znów kojarzyć się może trochę ze wspomnianym Vangough czy nawet A Perfect Circle i wżera się swoim brzmieniem i mocnym riffem w głowę. Panowie pozwalają sobie nawet na odrobinę niskiego stroju, który znakomicie urozmaica kawałek.

Po nim wpada "Oh, glop d'eternitat" który ponownie zaczyna się spokojnie, dość niepokojąco delikatną rzewną gitarą, po czym rozwija w klimat jakiego nie powstydziłoby się dawne, może nawet dzisiejsze Archive. To czysty triphop w warstwie muzycznej, szkoda tylko że będący jedynie instrumentalnym przerywnikiem, bo mógłby się on bardzo fajnie rozwinąć także wokalnie. "Paranoia of the soul" z początku kontynuuje eteryczność poprzednika, by szybko zmienić się w ciężki wyrwany niczym z P.O.D albo Limp Bizkit alt metalowy kawałek. Do tego cholernie dobry. Maynard zaś nie powstydziłby się takiego "Behind ur screen" (choć pewnie jeszcze by pogmatwał i pokręcił) w którym znakomicie łączy się dużo lżejsze brzmienie niż w pozostałych numerach z ostrzejszym kontrastem. Wokalnie może wydać się on najsłabszy, bo w całkowicie czystych partiach głos wokalisty jest wyraźnie niewprawny i trochę za bardzo drży. Przedostatni na płycie to z kolei "Wintertide" o najdelikatniejszym z wszystkich numerów brzmieniu, ponownie sięgającym po charakterystykę i styl wczesnego Archive. Świetnie by się łączył z tym instrumentalnym, bezpośrednio po poprzedzającym go wypada trochę blado i dziwnie, choć sam w sobie jest bardzo interesujący. Na zakończenie Shuffle wstawiło najdłuższy, bo ponad jedenastominutowy "virtualHero". Bodaj najlepszy z całej płyty, bo będący kwintesencją brzmienia Francuzów. Rozwijający się niepokojąco ostry, pulsujący wstęp wyraźnie zakorzeniony w estetyce triphopu podlanej prog metalowym, może nawet post-rockowym sosem. Co ciekawe w ramach tego numeru znalazły się właściwie dwie osobne kompozycje, bo chwilę po skończeniu się utworu mamy chwilę ciszy, po czym wchodzi jakby dalszy, instrumentalny ciąg będący fajnym rozwinięciem tego, co kiedyś lubił grać Archive połączone z ciężkim bardzo udanym rozbudowaniem - zwłaszcza w finałowej partii.

Ocena: Pierwsza Kwadra
Druga płyta Shuffle na pewno jest wydawnictwem zasługującym na uwagę, solidnie zrealizowanym brzmieniowo i posiadającym całkiem sporo do zaoferowania pod względem dźwięków. Nie jest to może granie specjalnie odkrywcze, ale łączenie ze sobą gatunków i stylistyk wokół obracają się panowie wypada intrygująco, przyciągająco i świeżo. Jestem przekonany, że znajdzie ona swoich zwolenników, choć wyraźnie też słychać na tym albumie, że Francuzi nie mają jeszcze sprecyzowanego kierunku swojej muzyki i brzmienia przez co miejscami całość może wydać się nierówna, wręcz chaotyczna. Mimo to, słucha się go naprawdę dobrze i warto poświęcić mu trochę czasu, by odkryć wszystkie niuanse i smaczki jakie w swojej muzyce ukryli panowie z Shuffle. Oni jako zespół, z całą pewnością zniknąć nie powinni, bo kolejnym wydawnictwem mogą dopiero pokazać czy mają na siebie pomysł, a tych bynajmniej im nie brakuje, czy potrafią je oszlifować i zaskoczyć, bo potencjał zdecydowanie w ich graniu jest.


Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz