czwartek, 9 listopada 2017

Coma - Metal Ballads vol. I (2017)


Mówi się, że z pewnych zespołów się wyrasta, a z pewnymi zostaje się na zawsze. Z tymi którymi zostajemy bywa jednak różnie: czasami jest to miłość na zawsze, a czasami tylko i wyłącznie sentyment, który każe sprawdzić co tym razem nagrali. Przyznaje się bez bicia - mam tak z Comą, choć nigdy nie należał do moich szczególnie ulubionych zespołów, słuchało się bo wszyscy słuchali, a nie można też zaprzeczyć, że jest to jeden z najważniejszych współczesnych polskich zespołów, a i jakiś sentyment mimo wszystko do niej mam. Poprzedniego albumu "2005 YU55" praktycznie nie ruszyłem, jeden odsłuch mi wystarczył i nie chciałem już doń wracać. Najnowszy, wydany w zaledwie rok po mocno eksperymentalnym poprzedniku, znów wodzi za nos tytułem, stylistyką i w założeniu ma łączyć nową i starą Comę...

Tytuł nowej płyty podobno jest ironią i ma odnosić się do popularnych składanek z najlepszymi hitami, a panowie z Comy wcale nie zamierzają wydawać kontynuacji. Materiał, który się na albumie wydanym w roku po poprzedniku jest jednak w pełni premierowy, choć co chwila puszczający oczka do wszystkich płyt łódzkiej formacji i solowej twórczości Piotra Roguckiego, a na dodatek szokuje niezwykłą prostotą liryczną. Zniknęły słowotoki, konstrukty i metafory. Zastąpiły je proste, choć niepozbawione refleksji i intrygujących określeń, teksty o jakie bym Roguckiego, zwłaszcza po koszmarze poprzedniej płyty, absolutnie nie posądzał. Niektórzy upatrują w tej kwestii wpływu Męskiego Grania, jak również wzięcia na klatę krytyki zawoalowanych form i gier słownych w jakich wokalista Comy się lubuje, a tych również na najnowszym nie brakuje.

Zaczynamy od naprawdę niezłego "Uspokój się" o charakterze zdecydowanie bliższym trzem pierwszym płytom, ale najbliżej chyba stylistyką do "Hipertrofii", zwłaszcza drugiej połowy tamtej płyty. Blisko tu też do popowych piosenek z lat 90, a najbardziej zaskakujący jest chyba finał, który zdaje się flirtować z gramatem* Białoszewskiego o imiesłowach "wchodząc", "wychodząc" i "co robiąc". Zaskakujący i bardzo wpadający w ucho numer drugi "Lajki" to z kolei nie tylko garść trafnych spostrzeżeń o portalach społecznościowych (a nawet obecnej polityki w naszym kraju), ale także prequel do utworu Dari Zawiałow "Na skróty" z albumu "A Kysz!"** (w obu teledyskach zrealizowanych do kawałków wystąpił Rogucki razem z Zawiałow). Skoczny, dyskotekowy bit i klimat rodem z lat 80 wymieszany ze stylistyką znaną z poprzedniej płyty wypada świeżo i porywająco. Rogucki również wyjątkowo postarał się tutaj jeśli chodzi o linie wokalne - nie ma tutaj okropnej teatralnej maniery, która w ostatnim czasie zdominowała jego ekspresję wokalną, a ponownie bliżej tutaj do wokali z "Hipertrofii" czy z "Czerwonego". Bardzo fajnie wypada utrzymany w podobnym klimacie "Widzę do tyłu", choć zdecydowanie lepszy jest od niego "Za słaby", który przypomina o początkach Comy i o drugiej solowej płycie Roguckiego na której znalazły się nowe wersje jego autorskich numerów, które napisał zanim dołączył do Comy.


Bardzo udany jest niespełna dwu i pół minutowy kawałek "Odwołane" mający w sobie ogromną dawkę zadziorności i punkowego charakteru, który może skojarzyć się z T.Love, zwłaszcza z pierwszych płyt formacji Muńka Staszczyka. Nawet tekst ponownie zdaje się odnosić do sytuacji politycznej w naszym kraju. Równie zaskakujący jest następujący po nim "Snajper", któremu najbliżej pod względem formy lirycznej do wieloznacznych konstrukcji znanych z początków łódzkiego zespołu. Mimo to pod względem muzycznym jest tutaj z kolei zdecydowanie wolniej, pochodowo i bliżej mu do poprzedniej płyty czy solowego albumu Roguckiego "Loki. Wizja dźwięku". Białoszewskim ponownie zapachniało mi w tytule następnego kawałka, który brzmi "Odniebnienie" będącym jakby przeciwieństwem wniebowstąpienia. Wracamy do nieco żywszego grania z wyraźną linią basu i gitarami przywodzącymi na myśl trochę brzmienie klawiszy, które w miarę rozwoju numeru ustępują rockowemu rozwinięciu. Nadmierna teatralność znana z solowego albumu Roguckiego "J.P Śliwa" i ostatniej płyty Comy znakomicie została tu przełamana mrugnięciem oka w stronę początków Comy. Dobre wrażenie robi wskakujący po nim kawałek "Cukiernicy", który znów zdaje się flirtować ze starym T.Love, muzyką gospel, funky a nawet reggae. Efekt? Świeży, skoczny numer który fantastycznie wpada w ucho. Po drobnych modyfikacjach mógłby się on swobodnie znaleźć choćby na takiej "Hipertrofii".

Fantastyczny jest prześmiewczy "Konfetti" w którym Rogucki znów pozwala sobie na mieszanie obecnej maniery z swoim dawnym ja krytykując świat celebrytów i tanich programów rozrywkowych królujących w telewizji. Przebojowy riff, skoczna perkusja i zdecydowanie imprezowy charakter numeru powinien się udzielić każdemu kto go usłyszy. Bardzo udany jest przedostatni na płycie "Za chwilę przestaniemy świecić", który znów zdaje się być wyrwany z drugiej połowy "Hipertrofii". Wyraźne są tutaj bowiem echa "Popołudni bezkarnie cytrynowych", ale również z mocnym przekazem historyczno-politycznym, a Rogucki już dawno nie brzmiał tak naturalnie i emocjonalnie. Kończą "Proste decyzje", kolejny udany rockowy kawałek flirtujący z kolei ze orientalizmami i utrzymany trochę w duchu Budki Suflera z okresu gdy za mikrofonem stała Urszula. Rogucki ponownie brzmi tutaj jak za dawnych lat, choć nie stroni od obecnej maniery, udanie łącząc jedną stylistykę z drugą.

Ocena: Ostatnia Kwadra
Nowej płyty Comy słucha się przyjemnie i bez poczucia przerażenia, które towarzyszyło mi przy poprzedniej. Mi zdecydowanie bardziej odpowiada ta rockowa strona Comy, a dodatkowo na korzyść zawartych na "Metal Ballads vol. I" przemawiają znacznie prostsze teksty, które z jednej strony są powrotem do pierwszych płyt, a z drugiej strony jeszcze mocniej stawiają na jasny przekaz, który w Comie nigdy nie był czytelny na pierwszy odsłuch. Ta płyta, podobnie jak "2005 YU55" zabawa formą, ale w znacznie przystępniejszej, energetycznej formule, świetnie łącząca starą Comę z obecną. Wreszcie, to takie przypomnienie, że panowie wciąż potrafią pisać chwytliwe kawałki. Nieźle wypada też dużo bardziej nowoczesna produkcja tych kawałków stojąca w opozycji do dość surowo brzmiących starszych, pierwszych płyt. Na tym albumie jest parę naprawdę udanych momentów, kilka numerów, które z pewnością wejdą do stałego repertuaru Comy, ale nie będzie on moim zdaniem należał do tych najbardziej pamiętanych, czy najczęściej słuchanych.


* dramat gramatyczny
** do obejrzenia tutaj

Coma wystąpi 11 listopada w gdańskim klubie B90, a naczelny, czyli niżej podpisany wybierze się w podróż sentymentalną i sprawdzi jak obecnie wypada łódzka formacja na żywo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz