czwartek, 19 października 2017

Dog In The Snow - Consume Me (2017)


Czy mówiąc o postępującej degradacji społeczeństwa, niszczeniu natury, apokaliptycznych obrazach dymiących kominów pośród nocy, mijanych rancz obok których postawiono rzeźnię można jednocześnie pisać piosenki lekkie, przyjemne i utrzymane w ciepłym brzmieniu? Okazuje się, że tak, choć wbrew pozorom ze względu na tematykę wcale nie będzie tak przyjemnie jak może się wydawać. Helen Ganya Brown znana z zespołu Fear Of Men postanowiła o tym wszystkim opowiedzieć na swoim solowym materiale "Consume Me", który jest jednocześnie debiutem jej własnego zespołu Dog In The Snow...

Rewizjonistyczny charakter projektu Heleny narodził się podczas trasy koncertowej z Fear Of Men. Z jednej strony postanowiła nim podkreślić piękno świata, który widziała podczas wędrówki z zespołem, a z drugiej zauważyć, że pod pięknem kryje się postępująca apokalipsa, której sami jesteśmy sobie winni. Perspektywa dziecka konsumpcji i szaleńczego pędu, które często nie zauważa tego, co je otacza bo jest bardziej zabsorbowane przyswajaniem niepotrzebnych informacji, dając się im całkowicie pochłonąć. Moment spoglądania w lustro, ucieczki przed własną tożsamością, etnicznymi zobowiązaniami i oczekiwaniami, pamięci i odgrzebywania z niej magii o której coraz częściej zapominamy. To właśnie te idee i zamysły, jak można się dowiedzieć z długiej notki prasowej będącej raczej listem do słuchacza aniżeli krótkim tekstem o projekcie, przyświecały multiinstrumentalistce. Jak wypada zamysł od strony muzycznej?

Spokojny i bardzo płynący początek płyty to utwór "Sea" w której wokalistka na tle elektroniki pyta czy kiedykolwiek zobaczy jeszcze morze, by następnie płynnie przenieść się w przeszłość i spojrzeć na swoje dzieciństwo. "Child" jest również oparty na elektronice i pulsujących bitach, ale jednocześnie jest dużo żywszy i znacznie bardziej przebojowy. To także manifestacja kobiety, która nie chce mieć dziecka dopóki nie będzie czuła, że będzie ono bezpieczne w świecie na który przyjdzie. Po niej wskakuje "Blood" , który podobnie jak początek płyty jest spokojniejszy i bardziej liryczny, ale poprowadzony w dość mrocznych tonacjach. W kolejnym zatytułowanym "TV" zdaje się Brown podsumowywać truciznę jaką codziennie wsączają nam z ekranu. Znów jest dość mrocznie, ale i bardziej energiczniej, choć wcale nie epatuje się szybkim tempem czy bogatym instrumentarium.  Pierwszą połowę płyty kończy z kolei utwór "Face Me", który bynajmniej nie dotyczy znanego portalu społecznościowego. Ponownie osadzony na elektronice jako żywo wyrwanej gdzieś z lat 80, bo w takich brzmieniach przeważnie porusza się Brown na swojej płycie. Jest melancholijnie, lekko, ciepło, ale jednocześnie chłodno i minimalistycznie.


Po stanięciu twarzą w twarz przeglądamy się jeszcze w lustrze. "Mirror", bo taki nosi tytuł kolejny numer otwiera drugą połowę płyty. Wraca nieco żywsze brzmienie, mocne uderzenia elektronicznej perkusji (zapewne wygrywanej na jakimś padzie) i pulsująca elektronika w tle. Miłym zaskoczeniem w "Safety", który następuje po poprzednim jest użycie gitary akustycznej, choć szybka milknie ona pośród lekkiej, melancholijnej elektronice, która świetnie dopełnia znakomity głos Brown. W następnym sięga zaś po tematykę metafizyczną i zwraca uwagę na udział magii w naszym życiu. "Magic" ponownie jest żywszy i bardziej pulsujący, bodaj najcieplejszy i najradośniejszy na całej płycie. Po nim wskakuje utwór tytułowy gdzie ponownie wraz z elektroniką słychać gitarę, tym razem elektryczną i fajnie dopełniająca bit i głos wokalistki i kompozytorki całego albumu. Tu także ponownie pada pytanie z początku, ale tym razem w odniesieniu do konkretnej osoby. Finał to "I'm Still Here (Encore) gdzie elektronika ponownie wygrywa dość mroczne tony, który ma w sobie coś z kołysanki jakiej nie śpiewa się dzieciom przed snem.

Ocena: Ostatnia Kwadra
Debiut Dog In The Snow to płyta interesująca i zaskakująca, choć osobiście przeszkadzał mi zbyt duży minimalizm i fakt, że całość jest dość monotonna. Płyta nie należąc też do najdłuższych (niespełna trzydzieści pięć minut) zdecydowanie mi się dłużyła. Nie jest jednak tak, że to zła płyta, bo paradoksalnie ten minimalizm środków i monotonne brzmienie przemawia także na jego korzyść, bo wyróżnia się na tle dzisiejszego popu. Tu nie ma nadmiernego słodzenia, pod względem stylistycznym i tekstowym jest bowiem dość chłodno i gorzko. Na jesień jest to bowiem płyta wręcz idealna, choć nie jestem pewien czy byłbym w stanie słuchać jej na okrągło.




Recenzja przedpremierowa. Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR. Opis nowych ocen tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz