wtorek, 24 października 2017

LUminiscencje: Dream Theater - Images And Words (1992)


Drugi album bogów progresywnego metalu powstawał długo, głównie ze względu na poszukiwania nowego wokalisty, który miał zastąpić Charliego Dominici i wznieść muzykę zespołu na zupełnie inny poziom. Stanowiący coś w rodzaju drugiego debiutu album okazał się przełomowy nie tylko dla Dream Theater, ale także dla gatunku, którego amerykański zespół stał się najbardziej rozpoznawalnym reprezentantem. Ten świętujący w tym roku swoje dwudziestopięciolecie krążek to oczywiście "Images And Words', który do dziś zachwyca swoim brzmieniem i fantastycznymi numerami. W tych "LUminiscencjach", a zarazem drugich poświęconym Dream Theater przyjrzymy się co sprawia, że "Obrazki i Słowa" wciąż potrafią zachwycać...

Po odejściu Dominiciego z Dream Theater w zespole tworzonym przez gitarzystę Johna Petrucciego, basistę Johna Myunga, perkusistę Mike'a Portnoya i klawiszowca Kevina Moore'a zapał do wspólnego grania wcale nie opadł. Mimo braku możliwości promowania debiutanckiego albumu "When Dream And Day Unite" wydanego trzy lata wcześniej panowie szlifowali nie tylko swój charakterystyczny styl i technikę, ale także kompozycje, które miały się znaleźć na następcy wspomnianego. W tym samym czasie trwały przesłuchiwania wokalistów*. Szukano kogoś o wysokim głosie i dobrej technice, kogoś kto będzie pasował do osobowości pozostałych członków zespołu i jednocześnie razem z muzyką wzniesie grupę na nowy poziom. Jednym z wokalistów był Kevin James LaBrie, który w roku 1989 roku zadebiutował w grupie Winter Rose grającej glam metal. Co ciekawe, w tym samym zespole grał również Richard Chycki, późniejszy producent muzyczny, również płyt Dream Theater. LaBrie wysławszy w styczniu 1991 roku płytę zatytułowaną po prostu "Winter Rose" do chłopaków ze swojego przyszłego zespołu nie wiedział, że spodoba się on na tyle, że jeszcze przed próbą właściwie będzie miał zapewnione miejsce. Po próbie z całym zespołem, byli już pewni, że znaleźli właściwego człowieka i zatrudnili go od razu podpisując z nim kontrakt na siedem wydawnictw. Tym samym, aby uniknąć pomyłek z klawiszowcem Kevin James LaBrie stał się po prostu Jamesem. W ciągu kilku miesięcy grupa zabrała się nie tylko za finalizowanie nagrań do drugiego albumu i zarazem pierwszego z LaBriem na wokalu, a także do pierwszych koncertów już z nowym głosem przy mikrofonie.

Zanim jednak przejdziemy do zawartości muzycznej i brzmieniowej, warto przyjrzeć się okładce, która ozdobiła "Images And Words". Można bowiem znaleźć na niej niemal wszystkie charakterystyczne elementy związane z późniejszymi okładkami płyt Dream Theater. Po raz drugi pojawiło się na niej Majesty Logo, które tym razem zostało umieszczone na ramie łóżka z której zwisa czerwona draperia. Tuż nad nim majaczy niebieskie niebo co z kolei znakomicie kontrastuje z nocą znajdującą się za jednym z okien pokoju w którym przegląda się księżyc w pełni. Drugim ważnym elementem na okładce jest serducho w cierniowej koronie, które później znajdzie się jeszcze na koncertówkach "Images And Words Live In Tokyo", "Live At Marquee" oraz "Live Scenes From New York" (zamienionej na jabłko). Uwagę przykuwa także mała dziewczynka ściskająca w dłoniach małe lusterko jakby sugerując przejście do następnego albumu. Nie należy może do najładniejszych, ale na pewno stanowi ogromny postęp w stosunku do okropnej grafiki jaka znalazła się na "When Dream And Day Unite".

Zmianę jaka nastąpiła w brzmieniu zespołu słychać z kolei doskonale już w otwierającym płytę ponad ośmiominutowy "Pull Me Under", bodaj najbardziej znanym numerze Dream Theater, niegdyś jednym z najczęściej puszczanym numerem w MTV. Niepozorny akustyczny wstęp, który po chwili rozkręca się wpadającym w ucho ostrzejszym riffem, ale przede wszystkim zwraca uwagę znakomitą potężną, a zarazem bardzo miękką grą Portnoya. Całość nabiera jeszcze mocniejszego tempa gdy dołącza do nich wokal LaBriego. Do tego dochodzi świetne klawiszowe tło Moore'a, które niesie utwór lekko w przestrzeni. Po nagłym i zamierzonym urwaniu na końcu tegoż wchodzi o połowę krótszy "Another Day", który zaskakuje jeszcze większą zwiewnością i lekkością niż poprzednik. Nie dość, że jest to ballada to doskonale prezentuje możliwości wokalne LaBriego, który pokazuje tutaj zarówno swoją liryczną stronę, jak i to, że potrafi zaśpiewać wyżej. Fantastycznie utwór balansuje również partia saksofonu sopranowego, który gościnnie nagrał Jay Beckenstein. Jednym z najlepszych utworów drugiej płyty Dream Theater nieodmiennie pozostaje do dziś ponad ośmiominutowy "Take the Time", który wchodzi jako trzeci wietrznym klawiszem i nerwowym gitarowym riffem, by po chwili fantastycznie eksplodować. Gdzieś jeszcze słychać tutaj echa poprzedniej epoki, ale ostrzejsze i współczesne brzmienie jednoznacznie też podkreśliło, że Dream Theater właśnie stworzyło coś nowego i przełamało rock progresywny metalowym ciężarem. Znakomitą robotę wykonał tutaj także LaBrie, którego partie do dziś są absolutnie fenomenalne i ilekroć je słyszę, to po plecach przechodzą mi ciarki.

You're fighting the weight of the world,
but no one can save you this time.
Close your eyes, you can find all you need in your mind

Walczysz z ciężarem całego świata,
lecz tym razem nikt Cię nie uratuje,
Zamknij oczy, wszystko co potrzebujesz znajdziesz w swoim umyśle

Wtóruje mu ponownie krótszy, bo trwający pięć i pół minuty bardzo dobry "Surrounded", które otwiera klawiszowa partia Moore'a skontrastowana z lekkim spokojnym głosem LaBriego. Po chwili dołącza cały zespół znakomicie znajdując balans między ciężarem, a przebojową lekkością, która na następnym albumie zostanie zastąpiona mrokiem i znacznie brudniejszym brzmieniem. Na koniec czeka nas jeszcze klamra pod postacią powrotu do początkowego dialogu klawiszy Moore'a z wokalem LaBriego. Ogromne wrażenie do dzisiaj na mnie robi prawie dziesięciominutowy "Metropolis Pt. I A Miracle and the Sleeper", który nigdy nie miał mieć kontynuacji, a samo dodanie "Part I" do tytułu miało być jedynie żartem. Czas jednak pokazał, że był to początek późniejszej, epickiej historii, którą ostatecznie Dream Theater wydało osiem lat później z debiutującym na stanowisku klawiszowca Teatru Marzeń Jordanem Rudessem**. Co ciekawe, utwór ten był też najstarszym kawałkiem jaki znalazł się na płycie, bo zespół napisał go już w 1989 roku i planował go nawet nagrać z Dominicim, ale ostatecznie zrezygnowano z tego pomysłu. Kapitalny i mroczny rozwijający się wstęp doskonale jest tutaj balansowany ostrym gitarowym riffem, tajemniczym niepokornie unoszącym się w tle klawiszem i odrobinę plemiennym brzmieniem perkusji przywodzącym na myśl szaleńczy taniec, ten sam który w drugiej części znajdzie swoje rozwinięcie. Fantastycznie tutaj słychać jak zespół rozwinął się pod względem kompozycyjnym i technicznym, całość bowiem wręcz kipi od świetnych pomysłów, rozwinięć i kontrastów, ponownie zgrabnie balansując między poprzednią płytą, a zwiastunem tego co pojawi się na późniejszej o dwa lata "Awake".


Równie udany jest trwający siedem minut "Under A Glass Moon", który zachwyca świetnym gitarowym klawiszem, a następnie fantastycznie się rozwija do bardzo śmiałego szybkiego i ostrego pasażu instrumentalnego. Pod względem konstrukcji jest to także utwór który mógłby się znaleźć na którejś z płyt Rush czy nawet Fates Warning u których LaBrie gościnnie wystąpił na wydanej w tym samym czasie płycie "Parallels". Po nim wskakuje trwająca zaledwie dwie i pół minuty miniaturka "Wait for Sleep", która czaruje ciepłym klawiszem i ponownie spokojnym głosem LaBriego. Stanowi ona też świetny kontrapunkt między fenomenalnym finałem albumu, a poprzednimi rozbudowanymi i cięższymi numerami. Niemal dwunastominutowy "Learning to Live" to jedna z absolutnych pereł na "Images And Words" w pełni pokazująca kierunek w jakim podąży Dream Theater. Epicki instrumentalny pasaż na początek, mroczniejsze zwolnienie na wokal a potem postępujące rozbudowywanie obu momentów. Do tego fantastyczny, emocjonujący wokal LaBriego, który zaczyna delikatnie, a im dalej tym bardziej pokazuje swoją bardziej zadziorną naturę, śmiało wchodząc w wywołujące ciarki na plecach wysokie rejestry.

I'm begging you from the bottom of my heart,
to show me understanding.

Błagam Cię z głębi mego serca,
okaż mi swe zrozumienie.

W chwili, gdy wybrzmiewa "Learning to Live" po prostu chce się więcej i ilekroć go słucham nie ma opcji, by go nie włączyć ponownie. Paradoksalnie, w chwili gdy poznawałem Dream Theater zaczynając od późniejszego o niemal dekadę "Systematic Chaos" drugi album z początku wcale mi się nie podobał, ale im dłużej się w niego wsłuchiwałem i wgryzałem, tym bardziej odkrywało się jego niesamowity klimat i drzemiący w tym graniu ogromny potencjał i czysty geniusz. To płyta, która do dziś zachwyca znakomitym czystym brzmieniem, zdradzającym jednak ciągoty do bardziej surowego i zdecydowanie szybszego grania, a zarazem nie będącym pozornym chaosem jaki charakteryzował jeszcze debiutancki album. "Images And Words" to bodaj jedyny tak wyważony pod względem brzmienia krążek Dream Theater dla którego faktycznym debiutem okazał się właśnie ten pierwszy z Jamesem LaBriem przy mikrofonie. To album znacznie dojrzalszy od debiutu, absolutnie porywający i zachwycający nośnością, a przy tym bodaj największą przystępnością dla laików, z którą później bywało różnie, bo zespół zaczął się rozwijać i coraz bardziej komplikować swój styl. Wreszcie, to jeden z tych albumów, które się kocha lub nienawidzi - dla mnie zawsze będzie jednym z tych najważniejszych. Tym, który przypieczętował razem z późniejszym "Awake" moją miłość do Dream Theater i tym, który rozpoczął moją kolekcję oryginałów. Nie mam też wątpliwości, że gdy stuknie mu kolejne dwadzieścia pięć lat to wciąż będzie jednym z najwspanialszych albumów nie tylko w dyskografii Dream Theater, ale także w historii muzyki, nie tylko progresywnej.

* Do historii poszukiwań wokalisty Dream Theater wrócimy przy okazji "Images And Words Demos 1989 - 1991".

** Do historii powstania "Metropolis II" wrócimy nie tylko przy okazji tej płyty, ale także przy okazji "Falling to Infinity Demos 1996-1997".

Fragmenty tekstów w tłumaczeniu własnym. Recenzja powstała w ramach współpracy z polskim fanklubem Dream Theater - Dream Theater Polska.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz