czwartek, 5 marca 2015

WNS LIII: Stömb, In From The Cold, The Voynich Code

Różności stylistyczne świetnie zgrywają się z abstrakcyjnymi obrazami...
W pięćdziesiątym trzecim WNSie, przyjrzymy się kolejnym tegorocznym debiutom, ale tym razem bardziej poskaczemy po gatunkach. Francuski Stömb oraz portugalski The Voynich Code będą reprezentować współczesny metal progresywny, djent oraz deathcore, serbski In From The Cold mieszankę stoner i sludge metalu. Który zn ich bardziej Was zainteresuje? Zaczynamy!

1.  Stömb - The Grey

Na swojej stronie facebook Francuzi wymieniają jako inspiracje nie tylko kilka najważniejszych dla nurtu djent zespołów takich jak Meshuggah, Animal As Leaders czy TesseracT, ale również grupę Tool, która jak wiadomo wciąż nagrywa następcę "10 000 Days". Te inspiracje widać już w znakomitej okładce debiutanckiego albumu, który podkreśla także gęstą atmosferę jaka towarzyszy tej płycie. Zanim przyjrzymy się samej muzyce, przytoczmy to, co sami o sobie mówią muzycy: Czy słyszysz dźwięk jaki wydaje świat? To krótkotrwałe echo, które powoli dobiega z nicości... Czy dostrzegasz coś pod spowijającą ją zasłoną? Jej przytłaczającą obecność, która spowija naszą rzeczywistość. Następnie... gdy wszystko ma zniknąć, a świat zaczyna milknąć... Wszystko odbije się właśnie w niej... szarości...

Otwiera niemal dziewięciominutowy bardzo dobry "The Complex", w którym wyraźnie odbijają się echa Toola, do którego dodatkowo dorzucono ciekawą elektronikę. Jednak już po chwili całość przyspiesza. Od początku słychać, że Francuzi przede wszystkim stawiają na gęstą, niepokojąca atmosferę bliską post-metalowej ekspresji, którą umiejętnie łączą z progresywnym oraz djentowym szlifem. Ponadto, buduje się ją samą muzyką, tu bowiem niemal nie ma słów, bo zespół stawia na instrumentalne granie, choć od czasu do czasu przemykają słowa jak gdyby od niechcenia wyrzucane z jakiegoś radiowego odbiornika. Następujący po nim "Rise From Nothing" jest jeszcze ciekawszy, krótszy i rozpoczynający się od mocnej galopady djentowego riffu łączonego z delikatną elektroniką. Równie ciekawy jest kolejny, dłuższy i bardziej rozbudowany "Veins Of Asphalt". Początek może przywodzić na myśl Sunn O))), ale już po chwili wchodzi cięższe gitarowo-perkusyjne rozpędzenie bliskie nawet ekspresji innych Francuzów, a mianowicie grupy Gojira. Znakomity jest także "Corrosion Juncture" z hipnotyzującym początkiem przywodzącym na myśl motyw przewodni z "Doktora Who", który fantastycznie łączy się z ciężkim, djentowym riffem. O każdym z utworów można by pisać w superlatywach, ale tak naprawdę nie ma takiej potrzeby, jest to bowiem album, który najlepiej jest poznać samemu - w całości i odkrywając jego warstwy i smaczki samodzielnie.

"The Grey" to bardzo dobry i silnie rekomendowany debiut zespołu obok, którego ciężko przejść obojętnie. Muzyka zaprezentowana przez Francuzów jest wyważona, choć nie brakuje w nich ostrych fragmentów, intrygujących rozwiązań i flirtowania nie tylko z djentem, ale także nastawionym na przestrzeń post-metalowym graniem oraz bardzo ciekawego brzmienia poszczególnych instrumentów i warstw. Jest to granie nowoczesne i niezwykle świeże. Nie mam też żadnych wątpliwości, że to jedna z najciekawszych płyt roku pięknistego, który dopiero niedawno rozkręcił się na dobre. Liczę na to, że drugi album Stömb będzie równie udany i że panowie nie zdecydują się na dodawanie wokalów, bo w tym wypadku są one po prostu zbędne. Ocena: 9/10


Albumu można w całości posłuchać na bandcamp oraz spotify zespołu.

2. In From The Cold - Filth Bible

Z Francji przenosimy się do Serbii, skąd pochodzi In From The Cold. Grupa istnieje od 2007 roku, ale swój debiutancki album wydała dopiero w tym roku. Wcześniej wydali kilka epek i pojawili się na kilku kompilacjach oraz występowali z takimi zespołami jak Karma To Burn, The Ocean, Crowbar czy Cathedral. Wachlarz inspiracji czterech Serbów jest dość spory, choć sami utrzymują, że grają połączenie stoner, doom i sludge metalu. To również widać na okładce "Filth Bible" przedstawiającą kompozycję roślinno-zwierzęcą. Zgniłe liście, żołędzie, węże, koty i nietoperze w namalowane w brązowo-żółtawej kolorystyce układają się na niej w swoisty herb, będącym (jedyną pozytywną) wizytówką tego krążka. 

Na nią złożyło się dziewięć numerów o średnim czasie czterech/pięciu minut co przy preferowanych przez kwartet gatunkach oznacza sporą intensyfikację dźwięków. Otwiera ją najdłuższy, bo trwający sześć i pół minuty utwór "Firewater Ritual", w którym od początku jest gęsto (choć inaczej niż w Stömb), ale i odrobinę garażowo. Wolne, duszne tempo i ciężkie gitary mogą wydać się znajome, ale przecież w stonerowo-doomowym graniu raczej nie ma co szukać oryginalności. Od pierwszego numeru bolączką wydać się może dość nieciekawy wokal, który nie dość, że ledwo słyszalny to z koszmarnym akcentem. W podobnym tempie utrzymany jest "How far Is The Sun", jednak i tu nie należy się spodziewać fajerwerków. Nieco szybciej jest w "I'll Die My Way" gdzie panowie zbliżają się trochę do grania w rodzaju Kvelertak, ale efekt znów psuje nieciekawy wokal i w ogóle tak naprawdę byłaby do obraza dla Norwegów. Zaskoczeniem może być nieco bardziej rock'n'rollowy "Sista Bottle, Brotha Bong", który pod względem instrumentalnym nieco wyróżnia się z całości, ale zbyt wytłumione brzmienie nie pozwala na pełne cieszenie się energią jaka płynie z kawałka i dźwiękami proponowanymi przez IFTC. Serbowie są także wielbicielami Lovecrafta i dają temu wyraz w dwóch kolejnych utworach - "The Shadow" oraz " Cthulhu Fhtagn". Niestety i te utwory nie są dobre, bo znów cały efekt psuje brzmienie. Pozostałe numery pozostawmy już najbardziej wytrwałym.

Brzmienie na tym albumie jest bardzo nierówne, nawet nie selektywne, ale bardzo surowe, garażowe, dające wrażenie, że to bardziej zbiór lekko podrasowanych demówek, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę długi okres czasu powstawania tej płyty, o którym wspominają w notce biograficznej na swoim facebooku. Nie jest to granie ciekawe ani pod względem instrumentalnym, ani właśnie brzmieniowym, bo do zespołów, które wymieniają jako swoje inspiracje bardzo daleko. Czemu więc pisze o tej płycie? Zaintrygowała mnie okładka, poza tym ile w życiu słyszy się zespołów z Serbii? Warto ją posłuchać poglądowo, ale szczerze mówiąc nie wiem czy "Filth Bible" przysporzy tej grupie wielu fanów. Ocena: 5/10


Album można w całości posłuchać na Spotify zespołu.

3. The Voynich Code - Ignotum

Pochodzą z Lizbony, lubią koty z rasy Sfinks i grają djent i deathcore. Debiutowali w 2014 roku singlem "Anthitesis", a ich najnowsze wydawnictwo będące epką swoją premierę miało swoją premierę w styczniu roku bieżącego. Zacznijmy jednak od nazwy zespołu, która nawiązuje do Manuskryptu Wojnicza, księgi zapisanej do dziś niezałamanym kodem, które weszła w posiadanie antykwariusza Michała Wojnicza, znanego także jako Wilfred Voynich. Od jego nazwiska manuskrypt i kod zyskał nazwę, która fascynuje i nie wątpliwie pasuje do nowoczesnej, ciężkiej odmiany metalu jaką postanowiło parać się pięciu Portugalczyków.

Debiutancki, ale niestety dość krótki, album zawiera sześć utworów, w tym także "Anthisesis", który zresztą go otwiera. Spójrzmy jednak wpierw na okładkę: kot pokryty tatuażami, kodem Wojnicza wpatruje się w nas wyczekującym niepokojącym wzrokiem, a wokół niego płonie świat. Trzeba przyznać, że robi to wrażenie. Podobnie zresztą, jak wspomniany już dwukrotnie, "Antithesis". Wyłaniający się groźnie z przestrzeni, jak gdyby ujawniano nam tajemnicę księgi. Ciężki, melodyjny riff i charakterystyczny deathcore'owy growl, elektroniczno-klawiszowe wstawki przypominające cymbałki wygrywające orientalny dodatek i do tego świetne szybkie tempo. Nie zwalniamy w znakomitym "Amunet, The Decider", który jest jakby przedłużeniem poprzedniego. Kolejny "The Others" przywodzi trochę na myśl dwie pierwsze płyty Periphery, choć i w nich słychać orientalną wstawkę. Można odnieść wrażenie, że całość jest do siebie bardzo podobna, ale w moim odczuciu to tylko złudzenie, bo słucha się tego bardzo przyjemnie. Trwający nieco ponad półtorej minuty przerywnik "MS408" jest typowym interludium, które w filmowy sposób wprowadza do finału płytki, czyli przedostatniego "Decoding Of Life". Kolejna porcja bardzo szybkiego i melodyjnego grania, gdzie ciężki riff miesza się z orientalnym szlifem z tła. Na zakończenie pojawia się "Acta Sancti". Ten, podobnie jak pierwszy utwór wyłania i rozwija się powoli, niepokojąco. Znów jest ciężki, techniczny i melodyjny riff i solidna porcja growli, szybkich temp i oryginalnych, również orkiestrowych, rozwiązań w tle.

Jestem pewien, że fani Veil Of Maya, Born Of Osiris, After The Burial czy Within The Ruins na pewno nie będą zawiedzeni. Ta epka to nie tylko znakomity debiut zapowiadający zespół, który może stać się poważną konkurencją dla wymienionych, ale także przykład bardzo przemyślanego, ciężkiego technicznego grania. Warto sprawdzić The Voynich Code i trzymać za nich kciuki, bo to kawał porządnego grania, które wżera się w głowę na długo i nie pozwala o sobie zapomnieć. Mam jednak nadzieję, że na kolejnym wydawnictwie urozmaicą swoje granie i wokale, bo co sprawdza się w krótkim metrażu w dłuższym będzie bardzo nużące. Ocena: 5/5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz