środa, 11 marca 2015

White Heat - Kill Your Idols (2014)


Napisała: Milena "Lady Stoner" Barysz


"Kill Your Idols" - najnowszy album formacji White Heat prosto z Chicago. Jeszcze ciepły. Co prawda wydany pod koniec września 2014 roku, ale taśmy tak szybko nie stygną. Tak, dobrze przeczytaliście – TAŚMY. Z szybkiego researchu wnioskuję, że panowie wydali swój debiutancki album tylko na kasetach magnetofonowych!

Korzystam co prawda z uroków bandcampu, ale faktycznie, nawet tu brzmi jak z kasety. Z ciekawostek dodam jeszcze, że jestem chyba pierwszą osobą na świecie piszącą recenzję Kill Your Idols. Nie wiem, z jakich czeluści internetu naczelny ich wyciągną, ale… chwała mu za to. Taka dawka rock’n’rolla jest zawsze wskazana.

Zespół ten jest dla mnie ogromną zagadką. Nie napiszę w zasadzie nic o nich, ponieważ nic o nich nie wiem. Poza tym, że są z Chicago i że podobnie jak ja, lubili Elvisa. W "Kill Your Idols" najlepsze jest to, że kiedy dowiesz się, że ten album jest rock’n’roll’owy, w tym czasie do głowy przychodzi Ci Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Little Richard, Chuck Berry, w momencie, kiedy myślisz „ooo tak, rock and roll…”, odpalasz album i słyszysz właśnie ten rock’n’roll. Nawet brzmienie jest to samo. Tak samo niedoskonałe, idealnie przybrudzone, naturalnie garażowe. To jest wręcz zaskakujące. 

W pierwszym momencie po przesłuchaniu całego materiału pomyślałam, że może jest trochę za surowo, że dziwi mnie to nagminne stosowanie „brudu”, chęć powracania do korzenia – czasami przesadzona. Przez chwilę zechciałam usłyszeć te iście rock’n’rollowe rytmy z wygładzoną perkusją, wokalem i gitarami wyprowadzonymi delikatnie do przodu. Wszystko bardziej podkręcone, żeby miało kopa, większy power. Mogłoby wyjść naprawdę fajnie, z mocą i przyswajalne dla szerszego grona odbiorców. Mogłoby ale, po co? Warto przypomnieć sobie, czym inspirowali się panowie z White Heat. Cofnęłam się o kilka dekad wstecz. Potańczyłam z Elvisem i Chuckiem Berry, pobujałam się z Jerrym. Po powrocie do rock’n’rollowców z Chicago miałam wrażenie, że to goście od Elvisa. Bardzo dobre odzwierciedlenie tego, do czego nie jeden z nas tęskni. 

Co tu więcej opowiadać - Szanowne Panie, Szanowni Panowie zapraszam na prywatkę pod hasłem „KILL YOUR IDOLS”, chociaż nikogo nie będziemy zabijać, a raczej wskrzeszać. Jeżeli macie ochotę na podroż w czasie, Wasz najnowszy ulubiony album w starym zakurzonym brzmieniu znajdziecie na profilu bandcamp grupy White Heat albo kombinujcie i sprowadźcie sobie ze Stanów ich kasety. Czy warto? A czy pytając o rock’n’roll jest sens zadawać to pytanie? Zespół, w którego istnienie wątpiłam na długo zapadnie w mojej pamięci! Rock’n’roll żyje! Ocena: 9/10

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz