czwartek, 5 września 2019

Sofy Major - Total Dump (2019)


Pamiętajcie drogie dzieci, że bita śmietana nie służy do golenia twarzy...

Witamy we Francji skąd pochodzi grupa Sofy Major. Istnieje od ponad dekady i być może mam pośród moich czytelników osoby, które kojarzą ją nieco bardziej niż ja. Najnowszy pełnometrażowy krążek ukazał się w styczniu tego roku, choć dopiero teraz znalazłem chwilę, by do niego dotrzeć i posłuchać. Na "Total Dump" panowie żonglują stylistyką i inspiracjami, bo mnóstwo tutaj hardcore'owego punka, alternatywnych brzmień i gęstej wręcz sludge'owej atmosfery. Z notatki prasowej nie wynika za wiele, ale można się dowiedzieć, że nie obyło się bez problemów, kłopotów personalnych i światowych, wybojów, podbojów i przebojów, bo przecież gówno się zdarza. Na szczęście efekt końcowy zdecydowanie nie jest gówniany.

Dobre wrażenie robi już ewidentnie ironiczna okładka przedstawiająca dolną część twarzy mężczyzny umorusanego na pierwszy rzut oka pianką do golenia, choć z kolejnych zdjęć z książeczki dowiadujemy się, że to jest bita śmietana, a ktoś wsadził mu głowę w ciasto obłożone właśnie nią, wymazał i zrobił z niego debila. Zupełnie jak na starych komediach splastickowych, gdzie żarty z tortem były na porządku dziennym. Proste liternictwo, ramka utrzymana w jasnej żółci doskonale uzupełnia się zz szarym tłem i zdjęciem utrzymanym w podobnej kolorystyce z dodatkiem oczywistej bieli śmietany i brązie muszki. Ta sama kolorystyka i stylistyka dominuje także w książeczce z tekstami poszczególnych - jedenastu - numerów, traktujących o problemach, nihilizmie, życiowych perturbacjach i nieudanych próbach przywrócenia równowagi.

Niespełna czterdziestominutowy album został z kolei podzielony na strony, tak jak ma to miejsce na wydaniu winylowym, co także zaznaczono na wydaniu cd. Strona A składa się więc z sześciu kawałków, a strona B z pięciu. Zaczynamy naturalnie od początku, gdzie panowie witają nas utworem tytułowym. Od początku jest ostro, soczyście i głośno, a stylistycznie panowie niemalże sięgają po stonerowe klimaty, które zostały wymieszane punkową wściekłością i podlane alternatywnym sosem. Śmiga bardzo ładnie trzeba przyznać. Po nim czas na "Giant Crush Crash" o bardziej punkowej strukturze ujawniającej się nieco bardziej chaotycznym riffowaniem, szybszą perkusją i wypluwanym do mikrofonu wokalem, choć nie brakuje tutaj cięższego zwolnienia nadającego całości bardzo gęstego klimatu czy agresywnego przyspieszenia. Tak się moi drodzy wylewa frustrację! Szybki przeskok do "Cream It", którego nie powstydziłby się sam Corey Taylor w swoim Stone Sour. Surowy, mocny bas górujący nad resztą instrumentów. Lekkie, gitarowe tło i mocniejsze podszyte punkiem przyspieszenie. Bardzo mocnym strzałem jest też kawałek zatytułowany - notabene - "Strike" gdzie panowie ponownie żonglują stylistyką. Mnóstwo tutaj klimatu surowego punka podlanego alternatywnym, bardzo melodyjnym sosem i gęstymi stonerowo-sludge'owymi zagrywkami, które po prostu muszą wpadać w ucho. Surowy bas to także podstawa kolejnego utworu, czyli "The Jerk". Tu panowie nieco zwalniają, choć nadal jest bardzo surowo i głośno, co w tym graniu nie powinno nikogo dziwić, a zarazem odpowiednio chaotycznie. Na koniec tak zwanej pierwszej strony wpada zaś "Shiny Happy Asshole" to kolejne konkretne uderzenie zakorzenione w punkowo-noise'owej zadziorności, które zostało podkręcone gęstym, wręcz sludge'owym brzmieniem.


Na kolejnej pozycji czas na spotkanie z "Franky Butthole" i jego głową. Tu ponownie jest nieco wolniej, a zarazem ciężko. Można by rzec, że niemal utrzymany w duchu poczciwej Nirvany i późniejszych przesunięć w obrębie stylu grunge'u. Znakomicie wypada "Tumor-o-rama", pojawiający się następnie i wracający do bardziej chaotycznej, punkowej estetyki, która znów wprowadza zadziorność i noise'ową melodykę. Barwnych postaci nigdy za wiele, wiec panowie przedstawiają nas kolejnej, a mianowicie "Kerosene Mike". Tu znów jest surowo, gęsto i zdecydowanie wolniej, a to sprawia, że kawałka słucha się naprawdę kapitalnie. Przedostatni na płycie nosi tytuł "Panamarama" i ponownie sięga po rozpędzone punkowe rejestry ujawniające się szybkim riffem, takąż perkusją i chaotycznym, prawie niezrozumiałym wokalem wpisanym w rytmikę kawałka. Na zakończenie z kolei fundują kawałek pod tytułem "The Longest Yard", gdzie znów bas ma najważniejszą rolę. Gitary jednakże nie dają za wygraną i dopełniają go równie surowym riffem. Do kompletu wolne, duszne tempo i mnóstwo alternatywnego dżemu, przeciskającego się ze zmiażdżonego naszymi głowami ciasta.

Ocena: Pełnia
Panowie z Sofy Major nie owijają w bawełnę, tylko walą prosto z mostu. A właściwie, to dla każdego słuchacza, który sięgnie po ich krążek, przygotowali torcik i przywalają nim prosto w twarz. Jest ostro, zadziornie, surowo i melodyjnie. To trio nie bawi się w ozdobniki, nie rozciąga kawałków, ani nie sięga po retro. Mieszają co prawda kilka gatunków w zgrabną całość, ale nie próbują nikogo oszukać modami na stylizacje, tylko po prostu w atrakcyjny sposób wylewają swoją frustrację. Nie dodają do swojego grania zbędnej elektroniki czy frustrujących hałasów, nie stawiają na awangardowe rozwiązania, ani teatralność. Te niespełna czterdzieści minut to bowiem jazda bez trzymanki, której może nie usłyszycie w radiu, a już na pewno nie polskim, ale jeśli po nią sięgniecie, to na pewno nie będziecie zawiedzeni.


Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz