Kolejka do wejścia uformowała się już co najmniej na godzinę przed otwarciem Uchowych bram, a sam klub szybko i szczelnie zapełnił się publicznością, która cierpliwie czekała aż Riverside wyjdzie na scenę. Tłum szczelnie wypełnił cały parkiet klubu, balkon i schody nań prowadzące - co pokazuje skalę wyprzedanego wieczoru i zainteresowania jakim cieszy się zasłużenie zresztą Riverside Na kilka minut przed godziną 20 z głośników popłynął ambientowy pasaż "Wasteland Soundscape", a chwilę po 20 panowie wyszli na scenę. Set siłą rzeczy zdominowały utwory z najnowszej płyty studyjnej grupy, czyli "Wasteland" i tak na samym początku można było usłyszeć "The Night Before", "Acid Rain" oraz "Vale Of Tears". Następnie panowie pozwolili sobie na przerywnik pod postacią fragmentu "Escalator Shrine" z albumu "Shrine Of New Generations Slaves", by płynnie przejść do kolejnego z "Wasteland" czyli utworu "Lament". Po nim nie zabrakło fragmentu z "Saturate Me" z płyty "Love, Fear And The Time Machine", a mianowicie pierwszej połowy utworu, który z kolei przeszedł w "Out Of Myself" z debiutu Riverside pod tym samym tytułem, po którym zabrzmiał "Second Life Syndrome" z drugiego krążka. Kolejnym utworem, który panowie zagrali był "Left Out" z "Anno Domini High Definition", który zaskakująco dobrze połączył się z "Guardian Angel" z "Wasteland", po którym panowie znów cofnęli się do wcześniejszej twórczości, a mianowicie do "Lost (Why Should I Be Frightened By a Hat?) oraz "#Addicted" z "LFATM". Po nich wrócili do "ADHD" i zagrali rozszerzoną wersję "Egoist Hedonist", który równie kapitalnie łączył się z zagranym na koniec utworem "Wasteland" z ostatniego albumu grupy. Oczywiście, wyszli na bis i zagrali jeszcze "The Depth Of Self-Delusion" z "SONGS", "02 Panic Room" z "Rapid Eye Movement" oraz na samo zakończenie, rozbudowaną wersję "River Down Below" również pochodzącego z "Wasteland".
Przekrojowy, ale też bardzo kameralny (nie tylko ze względu na mniejsze gabaryty klubu, bo przypomnijmy że w ostatnim czasie Riverside głównie grało w dużych salach koncertowych) z całą pewnością był bardzo intensywny i pełen emocji dla wszystkich, którzy przyszli zobaczyć Riverside w Gdyni, a przy tym przepięknym początkiem tegorocznej jesieni. Niektórzy podobno byli na wszystkich występach w ramach trasy, ale też byli i tacy którzy widzieli tę grupę po raz pierwszy. Dla mnie z kolei był to czwarty koncert Riverside i chyba najlepszy na jakim byłem. Brak supportów i nieco ponad dwugodzinny set pokazał, że grupa jest w znakomitej formie, pełen energii i chęci na dalsze kontynuowanie zespołu, który wyraźnie odrodził się po nadal nie tak dawnych wydarzeniach w ich szeregach. To grupa, która ciągle zaskakuje i nie przestaje fascynować swoją muzyką, podejściem do fanów i profesjonalizmem. Nie ulega też wątpliwości, że dla wszystkich zebranych w Uchu była to także swoista podróż wehikułem czasu, może nie trzydzieści lat wstecz, ale do czasów kiedy dopiero zaczynało się chodzenie na koncerty i kiedy poznawało się zespoły przede wszystkim na żywo, a nie przez portale streamingowe. Wreszcie, Riverside to grupa, która z każdym koncertem podoba się jeszcze bardziej i bezpośrednio po nim, mimo pełnego zadowolenia, pojawia się smutna refleksja, że to już koniec - a przynajmniej do następnego.
Wszystkie zdjęcia własne. Kopiowanie bez zgody zabronione.
Więcej zdjęć na naszym facebooku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz