czwartek, 26 września 2019

Wires & Lights - A Chasm Here and Now (2019)


Weterani z New Model Army nie tak dawno, bo 23 sierpnia roku dwóch tysięcy dziewięćsiłów, wydali piętnasty krążek w karierze zatytułowany "From Here". Tymczasem tydzień wcześniej wyszedł inny album, będący debiutem Justina Stephensa znanego z formacji Passion Play, który swoją nową grupę nazwał Wires & Lights i wyraźnie podąża śladami brytyjskiej legendy post-punka, a do tego z całkiem niezłym skutkiem...

Dobre wrażenie robią już fotografie Jen Black, bo począwszy od okładki doskonale wprowadzają one w melancholijną, dość ponurą, ale i oczyszczającą atmosferę tak charakterystyczną dla pory roku, jak i dla muzyki, którą Justin Stephens zawarł na swojej płycie. Oto na samej okładce widzimy człowieka, prawdopodobnie mężczyznę (zapewne samego Justina) stojącego na pomoście nad jakimś jeziorem lub stawkiem, wpatrującego się w bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Gałęzie pozbawione liści zdają się skłaniać ku niemu jakby chciały go objąć, albo gdzieś zabrać, niebo spowite w gęstych chmurach jakby tuż przed deszczem. W książeczce z kolei czeka jeszcze więcej zdjęć - zbliżeń na poskręcane konary, chmury i tego typu pejzaże. Na samej płycie zaś znalazło się dziesięć utworów o łącznym czasie pięćdziesięciu i pół minuty. Jak zatem przedstawiają się dźwięki, które na debiucie Wires & Lights Justin Stephens?

Zaczynamy od utworu "Drive" który brzmi tak jak byłby wyrwany z najlepszych lat NMA. Motoryczne riffy, dość szybka perkusja nadająca tempo i mnóstwo przestrzeni, także w wokalach. Podobnie jest też w świetnym "Swimming" z wyraźnym, surowym basem i unoszącym się głosem Justina. Zupełnie inny, bo dużo chłodniejszy i zdecydowanie wolniejszy jest "Anyone". Znakomicie wypada "24H" w którym ponownie wokalem kłaniają się klimaty NMA, ale za sprawą syntezatorów jest dużo mroczniej i dość ponuro. Tempo balansuje tutaj między szeptem, a nieco ostrzejszym i przestrzennym uderzeniem. Szybciej, ponownie z motorycznym riffem jest z kolei w "Sleepers", który bardzo fajnie wkręca się w głowę nie tylko klimatem, ale także melodią. Następny w kolejności jest utwór "Cuts" o nieco wolniejszym, bardziej przestrzennym tempie i ponownie wyraźnym surowym basem prowadzącym całość, wreszcie mocnym rozwinięciem na refren i świetnymi dodatkami perkusjonalii obok głównego bitu. Syntezatory i chłodne zimno falowe brzmienie wyraźnie zostają z kolei znów podkreślone w "Controller:Resistor", który w połowie przyspiesza i nabiera tempa. Z grungem skojarzyć się może riff prowadzący w kawałku "Dead to Us". Jednak niechaj nikogo ów nie zmyli, bo numer jest ponownie zdecydowanie wolniejszy, nastawiony na ból, smutek i ogromną ilość chłodu. Na przedostatniej pozycji znalazł się wytaczający się z ciszy "Electric", ponownie o zdecydowanie wolniejszym tempie i kolejnej porcji surowego basu prowadzącego całość, który świetnie uzupełnia się z perkusją, lekkim ambientowym tonem klawiszy i wreszcie żwawym rozwinięciem na refren. Ponownie też jako żywo przypomina się tutaj NMA, a zwłaszcza w części środkowej, która po krótkim wyciszeniu, nabrzmiewa do ostrzejszego finału zwieńczonego solówką gitary. Ostatni, "Going, Going, Gone" także ma wiele wspólnego z NMA i sposobem myślenia Sullivana... notabene także Justina. W nim całość niemal do samego końca jest rozpisana na wyciszonych, szumiących dźwiękach, a dopiero na koniec przyspieszamy do finalnych nieco post-rockowych brzmień. 

Ocena: Pierwsza Kwadra
Po "A Chasm Here And Now" nie należy oczekiwać miłych, cukierkowych, przebojowych piosenek i choć przebojowości tutaj bynajmniej nie brakuje, to Stephens stawia na smutek i chłód. Jest to bowiem płyta o zimnej aurze, przepełniona mgłą i strugami deszczu, ale jednocześnie bardzo sprawnie zrealizowana zarówno pd względem brzmienia czy samych dźwięków. Jedynym poważnym zarzutem może być fakt, że Stephens w moim odczuciu za bardzo połasił się na ściganie się z weteranami takiego grania, czyli właśnie New Model Army, a za mało przedstawił w tych nagraniach własnej, charakterystycznej tożsamości, która by go wyróżniła. Płytę oczywiście słucha się bardzo przyjemnie i chyba nawet lepiej niż najnowszej wspomnianej bardziej znanej grupy, ale nie jestem pewien czy potrzebna jest dzisiaj druga formacja, która grałaby do złudzenia podobnie, a i jestem też niemal pewien, że na podobnej motoryce i chłodzie można zrobić rzeczy piękne i całkowicie inne niż to, co jest nam już dobrze znane nie od dziś i nie od wczoraj. Może następnym razem?


Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz