środa, 18 marca 2015

R8/107: Devin Townsend Project, Periphery, Shining (16.03.2015, Stodoła, Warszawa)


Facet, który żadnego stylu się nie boi. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych zespołów w nurcie djent. Skandynawowie uprawiający coś będące połączeniem black metalu z jazzem. Wszystko to podczas jednego koncertu w warszawskiej Stodole, na który tym razem wybrałem się osobiście.

Kilka minut przed 20 swój koncert rozpoczął skandynawski Shining, jednakże nie ten szwedzki, a norweski. Ci panowie w niezwykle intrygujący sposób łączą w swojej muzyce wpływy black metalu z jazz rockiem w stylistyce King Crimson czy Weather Report. Można by sądzić, że te oba gatunki kompletnie się wzajemnie wykluczają i nic bardziej mylnego, bo świetnie się uzupełniają. Ciężkie, przestrzenne riffy wyjęte z black metalu i growle z dodatkiem saksofonu oraz silne nawiązywanie w budowaniu kompozycji do wspomnianych  (jak choćby w tytule "Goretex Weather Report" z płyty "In The Kingdom Of Kitsch You Will Be A Monster" czy coverze "21st Century Schizoid Man" King Crimson z albumu "In The Court..."). Tych dwóch numerów akurat tym razem panowie nie grali, a szkoda, bo ich wersja King Crimson jest bardzo udana i świetnie sprawdza się na żywo (co można usłyszeć na płycie "Live Blackjazz"). Set tej grupy był krótki, bo raptem trzydziestominutowy, ale mimo to intensywny. Zagrali "The Madness of the Damage Done", "Fisheye", "Healter Skelter" z płyty "Blackjazz" oraz "The One Inside", "My Dying Bride" i "I won't Forget" z "One One One". Pod względem brzmienia mogło być co prawda lepiej, bo partie gitary "szumiały" bardziej niż na płytach przez co melodię wyłapać było czasami ciężko, wokal miejscami był słabo słyszalny, a saksofon spokojnie mógł być mocniej podkręcony jakimś dodatkowym mikrofonem, ale nie mogę powiedzieć, że był to zły koncert, wręcz przeciwnie.

Lupus i Mark Holcomb z Periphery
Jako drudzy, kilka minut przed 21 na scenę wkroczyli z kolei panowie z Periphery, zespół który w Polsce przez wielu był mocno wyczekiwany, zwłaszcza że w wyniku splotu okoliczności nie zagrali oni gdy supportowali Dream Theater. Tym razem się udało. W ramach promocji dwu płytowego "Juggernauta" należało się spodziewać, że set będzie złożony głównie z utworów z "Alphy" i "Omegi" i tak też się stało. Nie zabrakło więc "Psychosphere", "The Scourge", "22 Faces" i "Alphy" jak również "The Bad Thing" i "Graveless". Ponadto zagrali też dwa numery z poprzednich płyt, a mianowicie "Make Total Destroy" z "Periphery II: This Time It's Personal" oraz "Icarus Lives" z debiutanckiego krążka, który zabrzmiał na przywitanie. Periphery także dało znakomity, mocny koncert, który świetnie rozgrzał i wprowadził do finalnego występu wieczora, czyli Devin Townsend Project. Tu także nie obyło się jednak z problemami brzmieniowymi, bowiem wokalisty Spencera Sotelo przez jakiś czas prawie nie było słychać, ale mniej więcej w połowie odrobinę ten rażący błąd poprawiono. Na żywo, podobnie jak Shining, jest to grupa żywioł, która daje z siebie wszystko. Zaledwie cztrdziestominutowy występ, a zatem nieco dłuższy od  poprzedzających ich występ blackjazzowych Norwegów, pokazał jednak, że jest to zespół bardzo dobry i sprawny technicznie, który zdecydowanie trzeba znać i na żywo wypada zobaczyć. Periphery zapowiada swój powrót do naszego kraju już jesienią, więc istnieje spora szansa, że ci którzy nie zdołali wybrać się na koncert nadrobią tę zaległość jeszcze w tym roku.

Lupus z Davem Youngiem z Devin Townsend Project

Kilka minut przed 22 zaczął się występ Devin Townsend Project. Multiinstrumentalista (na koncercie grający tylko na gitarze i śpiewający) w ciągu około dziewięćdziesięciu minut zaprezentował się przekrojowo z nieznaczną (!) reprezentacją zeszłorocznego dwu płytowego "Z2" (na który złożył się album "Sky Blue" oraz "Dark Matters" - będący kontynuacją bardzo dobrego "Ziltoid The Omniscent" wydanego z kolei w serii sygnowanej samym nazwiskiem muzyka). Na samym początku zabrzmiał "Truth" z albumu "Infinity" by następnie przejść w "Fallout" z "Z2: Sky Blue". Zaraz po nim pojawił się "Namaste" z "Physicist", "Night" z "Ocean Machine: Biomech" oraz "Storm" z płyty ""Accelerated Evolution" (wydanej jako The Devin Townsend Band). Następnie skok w hiperprzestrzeń z utworem pod tytułem "Hyperdrive" z pierwszej części "Ziltoida", po którym nastąpił "Rejoice" ze "Sky Blue" oraz znakomity "Addicted" z płyty pod tym samym tytułem. Wraz z fantastycznym (i moim ulubionym) "March of Poozers" z "Dark Matters" byłem już oczarowany i niemal wdeptany w ziemię. A to jeszcze nie był koniec. Zaraz potem zabrzmiał "A New Reign" (ponownie z albumu "Sky Blue") oraz "Lucky Animals" z płyty "Epicloud", po którym pojawił się utwór "Life" z "Ocean Machine: Biomech". Wyciszenie i uspokojenie przyszło wraz z końcówką kiedy Townsend najpierw zagrał dedykowany żonie "Christeen" z płyty "Infinity", a następnie "Ih - Ah!" z "Addicted" podczas którego został na scenie całkowicie sam. Koncert Townsenda zwieńczył zaś "Kingdom" z albumu "Physicist".

Lupus i Devin Townsend
Devin Townsend dał bardzo dobry i mocny brzmieniowo występ, podczas którego nie zabrakło znakomitych numerów i świetnie dobranej do muzyki oprawy graficznej (których jakość co prawda pozostawiała wiele do życzenia z racji słabych ekranów, ale często robiła i tak ogromne wrażenie, zwłaszcza w "March of Poozers"). Fantastyczny był też kontakt Townsenda z publicznością czego dowodem może być choćby wciągnięcie na scenę małoletniego fana, z którym odegrał krótką scenkę z "Ziltoida" pacynką kosmity, którą ten chwilę wcześniej musiał dostać od rodziców. Dopisało brzmienie i atmosfera, która udzielała się wszystkim, zarówno tym którzy twórczość Devina znają od deski do deski i kochają, jak i tym, którzy znają go średnio i nie przepadają (mam tu na myśli siebie), ale i tak niektóre utwory lubią puścić w zapętleniu. Zabrakło jedynie jakiegokolwiek numeru jego pierwszego projektu jakim był Strapping Young Lad, ale Townsend nie wraca już do tego grania. Nie było też żadnych bisów, mimo że zebrani się tego domagali. Nie zmienia to jednak faktu, że był to bardzo intensywny i ciekawy występ, a jak podkreślił Est z Dark Factory (którego wreszcie miałem okazję spotkać osobiście i chwilę pogadać)* trafiłem na bodaj jego najlepszy występ z tych kilku, które dotychczas zagrał w naszym kraju.

Wszystkie trzy zespoły wypadły znakomicie, a ja bawiłem się równie udanie. Warszawska Stodoła była pełna i jak sądzę nie tylko dla mnie nie był to stracony czas. Z całą pewnością wszystkie grupy wrócą do nas jeszcze nie raz, także z dłuższymi setami. Cóż jeszcze? Najwytrwalsi doczekali się zdjęć i autografów z muzykami z każdego zespołu, a zwłaszcza Townsenda, który choć spieszył się już na odjeżdżający do Berlina trasowy autokar, z uśmiechem i ogromną życzliwością przystanął i również dał, oprócz wspomnień z koncertu, pamiątkę w postaci podpisu i zdjęcia ze sobą. Wspaniały muzyk i wspaniały człowiek. Na ogromny plus muszę też zapisać nocną komunikację w Warszawie, Trójmiasto bowiem wiele mogło by się od tamtejszego ZTM nauczyć jak organizować dojazdy pod względem ilości, czasu i rozkładu.

* Oprócz Esta było mi miło również poznać Stanleya z FKRBZM, z którym razem z moim kumplem Jarkiem spędziliśmy czas w stolicy i poszliśmy na piwo. Rezultaty spotkania ze Stanleyem poznacie wkrótce! Stay Unleash!

Więcej zdjęć na naszym profilu FB. Zapraszamy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz