Napisał: Łukasz "Babirs" Babski
Black Label Society występował w Polsce nie jeden raz i zawsze były to
wydarzenia, które na długo zapadały w pamięci fanom ciężkiego grania.
11 marca grupa zawitała do gdańskiego B90 w ramach tegorocznej trasy
potwierdzając swoją formę oraz siłę na scenie dając świetny występ.
Na trasie zespół miał być wspierany przez dwie grupy: Black Tusk i Crobot. Jednak w ostatniej chwili występ tego pierwszego został odwołany
przez wypadek wokalisty, czego skutkiem był godzinny występ zespołu Crobot.
Podchodziłem do nich jak do jeża, ale zupełnie niepotrzebnie. Zespół świetnie
rozgrzał publiczność przed występem gwiazdy wieczoru. Swoją energią i hard rockowym
brzmieniem porwali publiczność, która nie szczędziła oklasków. Sami wykonawcy
wyśmienicie się bawili, a charyzmatyczny Brandon Yeagley miotał się po scenie i
nie dawał publiczności odpocząć. Słychać po nich inspiracje takimi klasykami
jak Rage Against The Machine, Queens of the Stone Age czy Audioslave. Dla mnie
bomba, czysta energia i kapitalne wykonanie. Na drugi album czekam z
niecierpliwościom, a do odsłuchania pierwszego LP „Something Supernatural” bez dwóch zdań zachęcam.
Po zejściu supportu ze sceny zaczęło się wielkie oczekiwanie
na BLS i powiem szczerze, że warto było czekać przeszło godzinę na Zakka i
spółkę. Kiedy syreny zaczęły wyć na alarm, a wielka kurtyna opadła,
wiadomo było że będzie to święto heavy metalu. Zakk górował na podeście nad
zebraną pod sceną publicznością, a potężne dźwięki bombardowały słuchaczy.
Nagłośnienie spisało się na medal, a industrialny charakter B90 genialnie pasował jako tło dla tego występu. Oprawa wizualna idealnie wkomponowywała
się w kolejne kompozycje grane przez BLS, a te zostały dobrane kapitalnie.
Oprócz kilku kompozycji z ostatniej płyty „Catacombs of the black Vatican”
publiczność dostała takie klasyki jak "Bleed
for me", "In this river", "Suicide Messiah" czy "Stillborn". Do setlisty nie można się przyczepić, cały koncert i
oprawa muzyczna stała na najwyższym poziomie. Nie ma co się dziwić, mamy
przecież do czynienia z zespołem jednego z najlepszych heavy metalowych
gitarzystów na świecie. I powiem Wam szczerze, że był to koncert właśnie tego
jednego człowieka - Zakka Wylde’a, który jako jedyny nie schodził w ogóle ze
sceny nawet na moment. Grał nie tylko na gitarze (czy to jedno, czy
wielogryfowej), ale i na klawiszach. Raczył publikę swoimi mięsistymi solówkami
i przede wszystkim widać było, że jest w swoim żywiole.
Po tym wieczorze nie dziwię się, że koncerty tego zespołu
zapełniają kluby po brzegi (B90 było pełne). Była moc, wielkie show, czachy i krzyż na statywie i co najważniejsze heavy metal w najlepszym wydaniu. Kto nie zna,
niech nadrobi zaległości. Kto zna, ale nie widział na żywo niech przekona się
na własnej skórze. Wielkie brawa dla całego zespołu, który dał z siebie
wszystko. Nie zmienia to jednak faktu, że bez Zakk’a Wylde’a - Black Label
Society po prostu by nie istniało.
Naszą recenzję "Something Supernatural" grupy Crobot możecie przeczytać pod tym linkiem. [przyp. naczelny]
Naszą recenzję "Something Supernatural" grupy Crobot możecie przeczytać pod tym linkiem. [przyp. naczelny]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz