sobota, 28 marca 2015

Svartsot - Vaeldet (2015)


Duńczycy ze Svartsot, którzy w tym roku świętują dziesięciolecie swojego istnienia swój czwarty album studyjny wydali pod koniec lutego. Nie jest to jednakże szeroko kojarzony folk metalowy zespół, choć niewątpliwie godny uwagi. Najnowszy ma również bardzo ciekawą okładkę kojarzącą się nieco z tymi znanymi z węgierskiej Dalriady - początek wiosny, ciemny las i leżąca pośród kwiatów martwa kobieta jakby była złożona w ofierze żądnym krwi pogańskim bogom...

Nadzwyczaj spokojne intro "Midsommer" szybko zamienia się w ostrą i skoczną pieśń na cześć lata, na które my musimy jeszcze poczekać. W stosunku do wcześniejszych płyt słyszalne jest złagodzenie brzmienia i większa przystępność dla słuchacza, ale bynajmniej nie zmieniło to charakterystycznego stylu tej grupy. Ostre gitary niesamowicie pięknie łączą się tutaj z instrumentarium folkowym takim jak flety, akordeony czy kobzy. Jeszcze spokojniejszy jest znakomity "Unterkonen", w którym co prawda nie brakuje ostrych riffów, składa się głównie z bujającego i bardzo melodyjnego tła. Tu także są wyraźne nawiązania do letniego przesilenia, a także ziół, martwych żon lub kochanek i wciąż an nowo odradzającej się i umierającej przyrody. Trzecim numerem jest "Kilden - I Marker og i Lunde" w którym jest już znacznie szybciej, przy tej samej dawce melodii i skocznej folkwoej atmosfery. Pieśń o wiośnie i zapewne o znanych nam z "Wiedźmina" południcach, pólnocnicach i innych polnych rusałkach zwodzących młodzieńców na pola pełne pachnących kwiatów. Jednocześnie tekst jest wezwaniem do rozpoczęcia nowego cyklu życia, zbierania świeżych plonów i siewu. Bezpośrednio też odnosi się on do okładki tej płyty.

"Allerkæresten min" czyli numer czwarty, w nim znów jest odrobinę wolniej, ale mimo to nadal bardzo skocznie. Tu ponownie porusza się tematykę odrodzenia życia i powracania z martwych, ale za sprawą wierzeń i cudownej wody. Kolejny "Moder Hyld" jest jednak ciekawszy, liryczne zwolnienie daje poczucie opowieści snutej przy ognisku. "Straszna matka", jak można by przetłumaczyć tytuł utworu, to pieśń o wiośnie, ale personifikuje się ją jako nie tyle kapłankę przyrody, ile tą, która decyduje o losie ludzi. Mroczna, ale bardzo ciekawa to wizja, choć na sam koniec wyraźnie daje się też strudzonemu wędrowcowi przez życie nadzieję:

Hej, hej matka najmilsza
w swym miłosierdziu i łasce uśmiecha się do mnie
Hej, hej matko najmilsza
niech twoje światło uzdrowienia zaświeci także mi
Hej, hej matka najmilsza
w swym miłosierdziu i łasce uśmiecha się do mnie
Hej, hej matko najmilsza...

Następnie pojawia się "Markedstid", w którym znów jest szybciej, ale nadal bardzo skocznie, a nawet nieco bardziej pijacko, niż we wcześniejszych. I nic dziwnego, bo tym razem faktycznie znajdujemy się w karczmie, leje się piwo, wino, miód pitny i inne zacne trunki. Przednia zabawa z wiejskimi dziewkami i piciem na umór, a nawet nieco mroczniejszym, bardzo dobrym wręcz black metalowym rozwinięciem. W przedostatnim, zatytułowanym "I Mørkets Skær", co można tłumaczyć jako "W ciemnym kącie" zwalniamy, ponownie jest bardziej lirycznie i tanecznie. W tym instrumentalnym utworze nadal możemy znajdować się w karczmie i w pijackim szale tańczyć w jednej z kilku izb lub wesołym krokiem przemierzać okoliczne pola i lasy, jednocześnie nie zapominając, że pośród nich podobnie jak na płycie "Velua" Heidevolk trzeba uważać na leśne demony, które czają się pośród cieni i czekają by nieostrożnego wędrowca zwieść na manowce. Finałowy i bodaj najciekawszy na tej płycie "Ved Vældets Vande" wraca do cięższego, szybszego grania, choć i tu nie brakuje skocznego tła. Powraca tutaj temat zaślubin i nowego życia, a sama opowieść tyczy się młodzieńca na kobiercu, kobiety-anioła, miłosnych igraszek oraz zbrodni. Tu bowiem również bezpośrednio odsyła się do okładki krążka.

Nie jest to najlepsza płyta Duńczyków, jej potężną wadą jest bowiem jednowymiarowa struktura i monotonność, ale koncept początku życia został tutaj zaprezentowany w bardzo ciekawy sposób. Narodziny tegoż w przyrodzie i pośród zwykłych śmiertelników, odrodzenie wartości i jednoczesne ciążenie grzechu, otaczającego nas zła, rozpusty i zbrodni. Przypomina mi to trochę równie intrygujące koncepty węgierskiego Thy Catafalque, co sprawia że jest to bardzo intrygujący materiał. Całość jest też bardzo dobrze zrealizowana, słucha się jej przyjemnie, mimo że niewiele tutaj nowości, a folkowe elementy są zaledwie dodatkiem do dość topornego grania, które wielu może zniechęcić. Wielbiciele takich brzmień i Ci, którzy Svartsota już znają powinni być zadowoleni, a inni powinni dać szansę, a zwłaszcza Ci, którzy na własną rękę zgłębią intrygującą treść i opowieść zawartą na tym albumie. Ocena: 7/10 

 

Fragment utworu "Moder Hyld" w tłumaczeniu własnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz