poniedziałek, 30 marca 2015

WW XX: Thy Catafalque (5): Tamás Kátai - Erika Szobája (2005)


Między trzecim, a czwartym albumem studyjnym Thy Catafalque, na który trzeba było czekać pięć lat Tamas Katai wydał dwie płyty z innymi projektami. Jeden z nich wydał pod własnym nazwiskiem i ponownie oddał się w nim fascynacji ambientem, a drugi okazał się być jedynym pełnym albumem grupy Gire grającej eksperymentalny, ekstremalny metal. W dwudziestym Weekendzie Węgierskim, a piątym poświęconym jego twórczości przysłuchamy się i odwiedzimy "Pokój Eriki".

Na płycie znalazło się dziewięć kompozycji o łącznym czasie pięćdziesięciu sześciu minut, a Tamasa wsparła wokalistka Krisztina Tóth (na co dzień będąca perkusistką) oraz tercet smyczkowy: skrzypaczka Anita Bíró (z którą współpracował przy "Tűnő idő tárlat", a później przy jedynym pełnym albumie Gire oraz przy następnej płycie Thy Catafalque "Róka hasa rádió"), skrzypaczka Gabriella Setényiné Ráczoraz wiolonczelistka Andrea Derdák (którą następnie zaprosi do nagrania "Róka hasa rádió"). Jak można się spodziewać, już po samej okładce wiadomo, że ponownie nie będziemy mieli do czynienia z muzyką łatwą. Wiatr rozwiewający firanki w oknie Eriki, widok na pole i jakaś dziwna świadomość, że być może nasza bohaterka jest martwa albo duchem błąkającym się po swoim dawnym mieszkaniu, a my będziemy jej gośćmi, gdy ona będzie snuć smutną opowieść o swoim życiu.

Otwiera najdłuższa kompozycja na płycie "Télvíz", bo trwająca trzynaście minut opowieść, która zaczyna się zimą. Przejmujący kobiecy głos prowadzi narrację o nadejściu zimy, przemijającym czasie i Śmierci, która obserwowana z okna odziana w białe rękawy pojawia się na drodze, a następnie przez cały wieczór powoli zbliża się do domu. Jakże przejmująco brzmią słowa, które po chwili przejmuje głos męski: Przekroczyła próg, a ja stałam w oknie i widziałam w nim swoją twarz, jak przemijają dane mi lata, jak Śmierć wyciąga po mnie swą zimną dłoń. Warstwa muzyczna jest równie intrygująca, bo rozpięta na dźwiękach wolnych, smutnych, chłodnych i lekkich. Podobnie jak na poprzedniej płycie Thy Catafalque pojawiają się tykania zegara, ale najpiękniej brzmi przejmująca fortepianowa fuga, która powoli rozwija się do mrożących krew w żyłach szybszych, bardziej nerwowych uderzeń, by po chwili ustąpić miejsca odgłosom wichury i finalnemu wyciszeniu, jakimś krzykom jak gdyby na pożegnanie. Znacznie krótszy, bo trwający niecałe cztery minuty  "Zölderdő" ("Zielony las") niespodziewanie zaczyna się od ptasich trelów, a następnie dość wesoło się rozwija gitarowo-smyczkowym pasażem.

Trzeci zatytułowany "Reinor kertje" ("Ogród Renoira") jest utworem instrumentalnym i przypomina trochę muzykę z "Amelii", znów jest melodyjnie i miejscami wesoło, ale poszczególne dźwięki wyraźnie wskazują na upływ czasu. Tytułowy ogród być może umiera wraz z naszą bohaterką, lub co także jest możliwe, już na okoliczność kolejnej wiosny rozkwita nowym barwnym życiem. W nim odbywać się też może ostatni taniec duszy Eriki, która zaraz na zawsze odejdzie ze swojego domu. Po nim szumem winyla i jakąś fortepianową melodią jak gdyby odgrywanej przez stary adapter zaczyna się "Esőben szaladtál". Zapewne nasza bohaterka puściła sobie którąś ze swoich ulubionych płyt, by po raz ostatni usłyszeć melodię, która przypomina jej o utraconej młodości i miłości do swojego chłopaka, który zapewne wyruszył na którąś z wojen, by już nigdy do niej nie wrócić. Być może to właśnie jego wciąż Erika wypatruje w oknie, aż po swój nieunikniony kres, gdy Śmierć zapuka do jej drzwi w pierwszym utworze. Smutne, ale i piękne zarazem.

Numer piąty zatytułowany "Ázik az út" ("Mokra ścieżka") jest przedłużeniem poprzedneigo, w którym na samym końcu słychać deszcz. Niezwykle wypada rozwinięcie brzmiące z kolei jak ze starego japońskiego filmu. Erika zapewne właśnie zostawiła swój dom za sobą i z małą walizeczką przemierza rozmokniętą od deszczu ścieżkę. Spójrzmy na słowa, które możemy tutaj usłyszeć:

Rozmokniętą ścieżką odchodzę stąd,
Odziana w jesienne barwy. które drzewiej sobie kupiłam
Rozmokniętą ścieżką odchodzę stąd,
Wchodzę głęboko w ciemny las.

O moje biedne dziecię, kiedyś znów się spotkamy,
Na rozmokniętej drodze
A stare listy również przesiąkną tym deszczem
O moje biedne dziecię, kiedyś znów się spotkamy, 
A gdy już ten dzień nadejdzie, położę się w ziemi razem z Tobą

W kolejnym ktoś wyraźnie próbuje się dodzwonić do opuszczonego przez Erikę mieszkania. "Sűrű völgyek takaród" czyli "Cienkie zasłony" oparte jest na rytmicznym dźwięku odrzuconego połączenia i nasilającej się przejmującej partii pianina. Gdy następuje wyciszenie z oddali słychać turkot pociągu i co ciekawe śpiew waleni. Płynne przejście w smutny "Őszhozó". Tu znów wraca się do ostatnich spojrzeń, wspomnień i gorzkich rozrachunków z dotychczasowym życiem, o czym dobitnie świadczy tekst utworu. Erika, lub jej dusza, wyraźnie tęskni za tym co już utraciła, co do niej nie wróci. W przedostatnim, noszącym tytuł "Mécsvilág" ponownie znajdujemy się w mieszkaniu Eriki. Wróciła do niego ze swoim utraconym kochankiem i mimo, że nie są już obecni na tym świecie ciałem, tulą się do siebie i cieszą się swoim szczęściem. A może Erika przypomina sobie swoje ostatnie spotkanie z ukochanym, zanim ten opuści dom na zawsze, zostawiając ją na długie lata samotnego życia? Oba warianty jak sądzę są bardzo prawdopodobne. 

W ostatnim noszącym tytuł "Zúzmara" żegnamy się z Eriką i jej domem pełnym wspomnień. Delikatna fortepianowa melodia znów jakby przywołuje słuchaną wcześniej z winyla pieśń. Zostawiamy naszą bohaterkę lub jej duszę samą, wkrótce historia zatoczy koło i znów do jej drzwi zapuka Śmierć, a zima ogarnie świat coraz bardziej pustosząc ruiny domu skrytego pośród pól. Ostatnie słowa sugerują jednak, że być może tym razem będzie już w nim ze swoim chłopcem-żołnierzem. Co więcej, Erika ma też dla nas przestrogę:

Spójrz na te złote cienie tańczące wokół liści, 
zanurzone w nich wszystkich
już jutro obejmą też moją duszę
będą się wić i tańczyć w niej
skrwawionym całunem mnie okryją

Niebieska zorza wkrótce zjawi się znów na ścianach mojego pokoju, 
gdzie idę spać,
gdzie wciąż w samotności płaczę po nocy;
chciałam tu wrócić, by znów na tej ziemi żyć
znajdziesz nas w jesiennym zmierzchu i poranku
skrywasz mróz w swym sercu
ten sam mróz w sercach naszych...

Muzycznie na "Erika Szobája" znacznie bliżej do "Theatrum October" Darklight, aniżeli do macierzystego zespołu Tamasa. Wyciszone, niemal eteryczne dźwięki snują smutną opowieść tajemniczej Eriki, o której nie wiemy praktycznie nic. Ani na chwilę nie sięga się tutaj po mocniejsze gitary czy ciężkie, wręcz dyskotekowe brzmienia, które pojawiły się na "Tűnő idő tárlat". To materiał bardzo spokojny i znacznie mniej przystępny, trudny do ocenienia, ale pod względem konceptu równie intrygujący, przejmujący i dobitnie uświadamiający naszą małość wobec czasu i świata, przemijalność pór roku i samego człowieka przyrównywanego tutaj do liścia jednym podmuchem wiatru zrywanego z drzewa do swojego ostatniego lotu. Człowiek niewątpliwie potrzebuje takiego uświadomienia, bo często zwyczajnie o tym zapominamy, choć nie jestem pewien czy wszyscy jednakowo mocno tę muzykę i przekaz zrozumieją. Bez oceny


Fragmenty tekstów w tłumaczeniu własnym.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz