Po bardzo dobrym debiucie Cavalera Conspiracy "Inflikted' przyszła masakrycznie zła płyta "Blunt Force Trauma", która do dziś jawi mi się od czasu do czasu w największych sennych koszmarach. Podobnie było z Incite, zespołem pasierba Maxa Cavalery, który po obiecującym debiucie "The Slaughter" nagrał nieco słabszy, ale i tak mogący się podobać "All Out War". W 2014 roku wszyscy trzej wydali swoje trzecie płyty pod owymi szyldami. Jak wypada "Pandemonium" i "Up In Hell"? Czy może być jeszcze gorzej?
1. Cavalera Conspiracy - Pandemonium
Max Cavalera choć ostatnio zaskoczył występem w Killer Be Killed, niestety coraz częściej przypomina o swoim wypaleniu muzycznym. Kolejne straszliwie złe płyty pod szyldem Soulfly czy poprzedni album projektu prowadzonego razem ze swoim bratem Igorem, są tego najlepszym dowodem. Gdy dowiedziałem się, że będzie trzeci album Cavalera Conspiracy nie ucieszyłem się. "Blunt Force Trauma" zgodnie ze swoim tytułem był naprawdę traumatycznym przeżyciem i sądziłem, że podobnie będzie z "Pandemonium". Ze stolicą Miltonowskiego Piekła nie ma ten album nic wspólnego i... chciałem napisać, że jest wzorcowym przykładem jakich płyt nie powinno się wydawać, a tymczasem zostałem mile zaskoczony.
Okładka nie jest zbyt piękna, ale za to muzycznie jest znacznie lepiej. A przede wszystkim dużo lepiej niż na "Blunt Force Trauma" i ostatnich Soulflyach. Nie jest perfekcyjnie i na coś takiego nie można raczej ze strony Maxa Cavalery liczyć, choć jest naprawdę nieźle. Okazuje się, że jednak jeszcze potrafi się przyłożyć, jednakże do poziomu "Inflikted" jest daleko. Ale od początku:po raz pierwszy od dawna coś się na płycie Cavalery dzieje. Są dobre riffy, melodyka, niskie strojone i nawet jeśli płyta jest za długa to daje się ją słuchać w całości. Dobrze jest też z perkusją Igora, która nadaje całości odpowiedniej szybkości, a nawet delikatnego black metalowego posmaku. W brzmieniu nie postarano się o odpowiednią głębię. Całość jest bowiem dość płaska, niektóre rozwiązania giną, brakuje też uderzenia, siły - mocne riffy i niskie strojenie bardzo na tym traci. Nie należy się też spodziewać, że nagle Max Cavalera zmienił styl swojego wokalu, bo i tu pojawiają się jego ulubione skandowania, choć nie w takiej ilości jak na innych jego ostatnich płytach.
Po tragicznym "Blunt Force Trauma" i kilku nieciekawych Soulfly'ach, Cavalera wraz ze swoim bratem napisali w końcu materiał, który da się przesłuchać w całości i to z całkiem niezłą przyjemnością. Jest na niej kilka świetnych riffów, melodii czy całych mocno wciągających utworów (począwszy od "Bonzai Kamikaze" przez praktycznie całą płytę). Najciekawsza jest tutaj perkusja, która choć nie daje zbyt dużego pola do popisu Igorowi, ale mimo to w wielu miejscach jego partie mogą zrobić spore wrażenie. Nie jest to album w żadnej mierze wybitny, ale w swoim gatunku naprawdę niezły, skutecznie też zmywający niesmak po albumie drugim. Jeśli miałbym go komuś polecić, to byłoby to tylko i wyłącznie wąskiemu gronu fanów Cavalery, pozostali nie bardzo mają tu czego szukać, bo jeśli zaczynać przygodę z Maxem i Igorem to zdecydowanie lepiej sięgnąć po Sepulturę z czasów, gdy to oni byli trzonem wspomnianej grupy. Ocena: 6,5/10
2. Incite - Up In Hell
Trzecia płyta zespołu pasierba Maxa Cavalery, Ritchiego jest niczym innym jak kontynuacją stylistyki dwóch poprzednich albumów oraz wypadkową wszystkich trzech zespołów, które kojarzy się z Maxem. Po nieco słabszym "All Out War" Incite zdołała jednak nagrać album dorównujący debiutanckiemu, choć niestety niepozbawiony wad i przede wszystkim z mniejszym pokładem energii i świeżości. Z tą energią jest tak, że oczywiście są mocne riffy i niezłe melodie i ciężkie brzmienie, ale gdzieś uleciała dusza, która sprawiałaby że na tle podobnych (i wcześniej wydanych płyt) ten krążek by się wyróżniał.
Okładka nie jest zbyt piękna, ale za to muzycznie jest znacznie lepiej. A przede wszystkim dużo lepiej niż na "Blunt Force Trauma" i ostatnich Soulflyach. Nie jest perfekcyjnie i na coś takiego nie można raczej ze strony Maxa Cavalery liczyć, choć jest naprawdę nieźle. Okazuje się, że jednak jeszcze potrafi się przyłożyć, jednakże do poziomu "Inflikted" jest daleko. Ale od początku:po raz pierwszy od dawna coś się na płycie Cavalery dzieje. Są dobre riffy, melodyka, niskie strojone i nawet jeśli płyta jest za długa to daje się ją słuchać w całości. Dobrze jest też z perkusją Igora, która nadaje całości odpowiedniej szybkości, a nawet delikatnego black metalowego posmaku. W brzmieniu nie postarano się o odpowiednią głębię. Całość jest bowiem dość płaska, niektóre rozwiązania giną, brakuje też uderzenia, siły - mocne riffy i niskie strojenie bardzo na tym traci. Nie należy się też spodziewać, że nagle Max Cavalera zmienił styl swojego wokalu, bo i tu pojawiają się jego ulubione skandowania, choć nie w takiej ilości jak na innych jego ostatnich płytach.
Po tragicznym "Blunt Force Trauma" i kilku nieciekawych Soulfly'ach, Cavalera wraz ze swoim bratem napisali w końcu materiał, który da się przesłuchać w całości i to z całkiem niezłą przyjemnością. Jest na niej kilka świetnych riffów, melodii czy całych mocno wciągających utworów (począwszy od "Bonzai Kamikaze" przez praktycznie całą płytę). Najciekawsza jest tutaj perkusja, która choć nie daje zbyt dużego pola do popisu Igorowi, ale mimo to w wielu miejscach jego partie mogą zrobić spore wrażenie. Nie jest to album w żadnej mierze wybitny, ale w swoim gatunku naprawdę niezły, skutecznie też zmywający niesmak po albumie drugim. Jeśli miałbym go komuś polecić, to byłoby to tylko i wyłącznie wąskiemu gronu fanów Cavalery, pozostali nie bardzo mają tu czego szukać, bo jeśli zaczynać przygodę z Maxem i Igorem to zdecydowanie lepiej sięgnąć po Sepulturę z czasów, gdy to oni byli trzonem wspomnianej grupy. Ocena: 6,5/10
2. Incite - Up In Hell
Trzecia płyta zespołu pasierba Maxa Cavalery, Ritchiego jest niczym innym jak kontynuacją stylistyki dwóch poprzednich albumów oraz wypadkową wszystkich trzech zespołów, które kojarzy się z Maxem. Po nieco słabszym "All Out War" Incite zdołała jednak nagrać album dorównujący debiutanckiemu, choć niestety niepozbawiony wad i przede wszystkim z mniejszym pokładem energii i świeżości. Z tą energią jest tak, że oczywiście są mocne riffy i niezłe melodie i ciężkie brzmienie, ale gdzieś uleciała dusza, która sprawiałaby że na tle podobnych (i wcześniej wydanych płyt) ten krążek by się wyróżniał.
Najnowszy album nie odkrywa żadnego prochu i wcale się na to jak sądzę panowie nie silili. Współczesne spojrzenie na thrash metal w sosie z napisem "Sepultura i Soulfly" i szczyptą dawnego groove'u - oto czego należy się spodziewać. Zaledwie dziesięć utworów zawierających się w czasie niespełna trzydziestu ośmiu minut mija szybko i bez większego zachwytu. Tytułowy, które płytę otwiera to walec, który mógłby być numerem Soulfly'a albo Cavalera Conspiracy. Tak samo jest z intensywnym, rozpędzonym "WTF" czy następującym po nim "False Flag" czerpiącym z wczesnego death metalu. Tempo nie siada także w kolejnym nieco wolniejszym "Fallen" i niemal doomowym "Rightful Spot" z gościnnym udziałem Liama Cormiera z Cancer Bats. Nieźle wypada też "Rise of Greatness" i następujący po nim "Who Am I". Walcowato znów robi się w "Stull Here" czy dość zbliżonym "Losing Greep". Płytę kończy "To the Depths", który ponownie skręca w stronę dawnej Sepultury czy Soulflya.
Jej zaletą jest to, że mimo dość spójnej, wręcz monotonnej stylistyki jest krótka i nie zdąży potencjalnego słuchacza zmęczyć. W żadnym razie nie jest to jednak płyta wybitna, ani przełomowa. To zbiór mocnych thrashowych kawałków o dopracowanym brzmieniu, których przede wszystkim dobrze się słucha - skomponowanych i przyciętych na miarę fanów muzyki Cavalerów. Ci bowiem mogą ten album brać w ciemno, inni mogą sobie go darować albo potraktować jako ciekawostkę. Ocena: 6,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz