sobota, 15 kwietnia 2017

Telepathy - Tempest (2017)


Wpatrując się w okładkę najnowszej, drugiej płyty grupy Telepathy, pochodzącej z Wielkiej Brytanii, zastanawiałem się skąd kojarzę tę nazwę i w końcu gdy na skrzynce blogowej dokopałem się korespondencji z zespołem, a na dysku odnalazłem ich debiutancki album "12 Areas" z 2014 uśmiechnąłem się pod nosem. Okazuje się bowiem, że tak naprawdę jest to zespół mający polskie korzenie i założony przez, jeśli się nie mylę, braci Turek, którzy mieszkają w Anglii. "Tempest", czyli druga płyta formacji została nagrana w zrównoważonym składzie - dwóch Polaków i dwóch Brytyjczyków. Pamiętam, że o debiucie miałem napisać, ale jak czasami to bywa - nie doszło do tego. Dziś tę kwestię nadrobimy pisząc o drugim albumie...

Najnowszy album, jak można dowiedzieć się z informacji prasowych, jest konceptem opowiadającym historię człowieka pogrążonego w depresji i smutku, który zmaga się z osamotnieniem krótko po wielkiej powodzi. Podróżujemy wraz z nim od momentu jego przebudzenia, przez pustkowia aż do finałowej akceptacji sytuacji w jakiej się znalazł. Można powiedzieć, że to dość standardowy motyw tego typu grania gdzieś z pogranicza post i sludge metalu, ale trzeba przyznać, że Telepathy naprawdę sprawnie i intrygująco buduje swoją muzykę i klimat historii, co dało się zauważyć już na bardzo udanym debiutanckim albumie, o którym jak wspomniałem z nieznanych sobie dziś już powodów ostatecznie nie napisałem. Telepathy nie jest jednak też zespołem, który ściśle trzyma się reguł gatunkowych, bo na najnowszym albumem słychać też eksperymenty z doom i black metalem, co pozwala na szersze rozbudowanie brzmienia. O ile bowiem debiut był w swoim wyrazie wściekły i nieco nawet chaotyczny, co wcale nie oznacza, ze niespójny, o tyle "Tempest" jest bardziej zbalansowany, zróżnicowany  i bardziej otwarty na przestrzeń, której mogło trochę brakować na poprzedniku.

Zanim jednak przejdziemy do muzyki, która znalazła się na drugim albumie Telepathy, warto przyjrzeć się okładce. Wyglądająca jakby narysowana czarnym tuszem i fusami po kawie (które czasami też stosuje się do tworzenia obrazów) grafika prezentuje się znakomicie i niezwykle intrygująco. Nie jest też jednoznaczna, bo to co na niej widać może być zarówno tytułową burzą, czy też raczej sztormem i odnosić się bezpośrednio do powodzi, ale także może być ogromnym lasem targanym wiatrem, nad którym zbierają się rozwichrzone ciemne chmury. Do tego bardzo ładnie został ten obraz wpisany w białą ramkę i nie zniszczony napisami z nazwą grupy i tytułem albumu, które to zostały ograniczone do prostej, białej czcionki. Jakże też odmienna jest to grafika od tej, która znalazła się na debiucie. Tamta przedstawiała naszkicowane ołówkiem mityczne stwory, wikingów i drakkary. Mimo, że też była atrakcyjna chyba nie do końca pasowała do takiego grania i być może był to jeden z tych powodów o której zapomniałem o tej płycie i grupie. Czy o najnowszym zapomnę równie szybko? Niekoniecznie i to nie tylko za sprawą świetnej okładki.

Przebudzenie i pierwsze dźwięki na płycie to "First Light". Klasycznie dla takiego grania wyłania się z ciszy delikatnym i sennym motywem, w tym wypadku także dość filmowym. Jest już po burzy i powodzi, ale jeszcze przed dramatycznym zmaganiem się naszego bohatera z przeciwnościami jakie go czekają. Już po chwili następuje potężne i surowe uderzenie ostrych gitarowych riffów i perkusji w drugim utworze zatytułowanym "Smoke from Distant Fire". Jest gęsto niczym w sludge'owym graniu, ale i przestrzennie jak na post-metal przystało, a chwilami za sprawą podwójnej stopy także bardzo black metalowo. Jakże soczyście i interesująco brzmią też tutaj gitary wyróżniając Telepathy tym samym na tle wielu podobnych zespołów, sprawnie budując nie tylko atmosferę, ale także bawiąc się strukturą melodyczną i wielokrotnie zmieniając układ od spokojnych fragmentów począwszy, przez pasaże aż po mocne rozwinięcia. Następujący po nim "Celebration of Decay" jest nieco wolniejszy, bardziej duszny i dooomowy. Tu także nie brakuje gęstej atmosfery, surowych riffów, ciekawych zwolnień i intrygujących rozwinięć prowadzących do potężnych ścian dźwięku. Aż przypominają się najlepsze momenty z pierwszych płyt niemieckiego The Ocean czy legendarnego Isis czy Rosetta do których to Telepathy dość wyraźnie nawiązuje, ale bynajmniej nie kopiuje.


Odrobina spokoju przychodzi w początku czwartego numeru noszącym tytuł "Echo of Souls", ale to tylko cisza przed kolejnym mocnym rozwinięciem. To jednak nie przychodzi od razu, jest wprowadzane atmosferycznym progresywnym pasażem, który uzupełniają mocniejsze uderzenia w struny i opętańczy wrzask następnie skontrastowany z szybszą black metalową perkusją. Mimo to nie jest to najmocniejszy utwór na płycie, znacznie więcej w niej spokojniejszych brzmień i cichszych rozwiązań niż we wcześniejszych i w następujących po nim. W "Apparition" uderzenie soczystymi riffami i pędzącą perkusją wita słuchaczy od samego początku i znów jest bardzo energicznie, wściekle i surowo, a zarazem bardzo melodyjnie. Gęste sludge'owe przejazdy doskonale łączą się tutaj z spokojniejszymi post-metalowymi zwolnieniami i dusznymi doom metalowymi rozwinięciami udowadniając jak cienka jest granica między tymi gatunkami. Znakomicie wypada "Hiraeth", który znów na początku przynosi ukojenie, ale i niepokojąco się rozwijając i oplatając nawarstwiającym się dźwiękiem. W przedostatnim numerze noszącym tytuł "Water Divides the Tide" ponownie robi się spokojniej, bardziej melancholijnie i na powrót trochę filmowo. Oczywiście to tylko początkowe wrażenie, bo już po chwili dołącza soczysta perkusja i surowe riffy gitary, które znów budują podłoże pod mocniejsze uderzenie. Tu znów kłania się doom metal, ale sprawnie wymieszany z gęstym sludge - pełnym ścianowych rozwinięć, szybkiej kanonady perkusji i przestrzennego rozwinięcia. To także jeden z najbardziej intensywnych fragmentów płyty, w którym doskonale słychać nie tylko złożoność muzyki Telapathy i swobodę z jaką poruszają się po tym graniu członkowie grupy, ale także wzajemne przenikanie gatunków. Świetny jest także finał albumu, czyli "Metanoia" w którym znów nie brakuje szybszej perkusji, soczystych gitarowych riffów, przestrzeni i masywnych rozwinięć.

Telepathy w żadnym wypadku nie odkrywa na swojej drugiej płycie niczego nowego, ale pokazuje jak dużo jeszcze można powiedzieć w szeroko pojętym post-metalowym graniu, zwłaszcza jeśli umiejętnie wymiesza się je ze zbliżonymi gatunkami. Swoją złożonością przypomina mi nieco grupę Morne, która miała znakomity start a następnie szybko stała się nijaka i powtarzalna. Liczę na to, że nie grozi to Telepathy, które obok atrakcyjnej formy kompozycyjnej zadbała także o intensywne i soczyste brzmienie. Duża w tym zasługa Jaime'a Gomeza Arellano odpowiedzialnego za brzmienie między innymi Ghost, Opeth, Paradise Lost, Altar of Plagues czy Cathedral, co także w porównaniu z debiutem bardzo wzbogaciło paletę dźwiękową brytyjskiej grupy. Wielbiciele podobnego grania zdecydowanie powinni po tą płytę sięgnąć i nie będą zawiedzeni. Jestem też niemal pewien, że i Ci niekoniecznie gustujący w tym brzmieniu znajdą tu coś dla siebie, bo to po prostu znakomicie zrealizowana i bardzo sprawnie zagrana płyta. Ocena: 8/10


Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz