Komu kawy?
Joe Bonamassa jak już pisałem swego czasu to zapracowany gitarzysta, który przynajmniej raz w roku musi wydać jakąś płytę. Ostatni solowy wydał co prawda w 2016 roku, w zeszłym wydał tylko jedną koncertówkę, to również w zeszłym roku pojawiła się trzecia płyta Rock Candy Funk Party oraz zgoła niepotrzebna czwarta płyta Black Country Communion, zatytułowana "BCCIV". Pomiędzy tym wszystkim znalazł czas żeby nagrać trzecią płytę z Beth Hart, podobnie jak dwie poprzednie zawierające covery standardów, choć pojawiającą się w pięć lat po "Seesaw". Co tym razem znalazło się na wspólnej płyty nad aktywnego gitarzysty i śpiewającej czarnym głosem białej wokalistki?
Otwiera ją energetyczny "Give It Everything You Got" pochodzący z repertuaru Edgara Wintera oparty na świetnej soczystej perkusji i mocnej sekcji dętej, ostrej gitarze Bonamassy, mocnym basie i oczywiście niesamowitym, porywającym głosem Beth Hart. Całość kapitalnie uzupełnia przestrzenny dźwięk o klasycznym, staromodnym charakterze samego stereo bez ulepszeń i naprawdę to słychać. Po nim wskakuje zdecydowanie spokojniejszy i wolniejszy, ale równie porywający "Damn Your Eyes" Etty James. Blues w najczystszej formie, ale zagrany świeżo i niesamowicie - ze wspaniałym klawiszowym tłem i znakomitą gitarą Bonamassy. Następny w kolejce jest utwór tytułowy, w oryginale nagrany przez Ike'a i Tinę Turner. Bujająca gitara Bonamassy i mnóstwo energii zwłaszcza tej wyzwalanej głosem Beth Hart i znakomitym chórem gospel. Aż się czuje ten ożywiający zmysły i ciało zapach czarnej kawy. Poproszę do niej jeszcze sernik i jeszcze jedną kawę... Po nim pojawia się przecudna wersja "Lullaby Of The Leaves" z repertuaru Connee Boswell, która brzmi zupełnie jakby została nagrana przez Ninę Simone - tak złudnie potrafi brzmieć Beth Hart! I do tego ten wspaniały rzewny klimat wyrwany ze starych filmów z lat 60, wręcz ze wczesnych Bondów. Psikus polega na tym, że ten utwór to numer jeszcze starszy, bo pochodzący z lat 30tych, prosto z desek Brodwayu. Po prostu majstersztyk!
Na piątym miejscu znalazł się fantastyczny "Why Don't You Do Right" Lil Green, zmarłej w wieku zaledwie 34 lat na zapalenie płuc czarnoskórej wokalistki bluesowej. Niemal ma się wrażenie, że siedzi się w którymś z klubów prowadzonych przez gangsterów w czasach prohibicji. Brzmienie gitary Bonamassy to czysta poezja, kapitalna jest tutaj także sekcja dęta, swingujący klawisz i oczywiście niesamowita Beth Hart - ona naprawdę jest biała?! Drugą połowę płyty otwiera "Saved" LaVern Baker, innej czarnoskórej artystki, tym razem jednak z gatunku r'n'b. Skoczny, taneczny rytm porywa z krzeseł i foteli wprawiając w doskonały nastrój na cały dzień lub jego resztę, w zależności kiedy słuchacie albumu. Nawet wielokrotnie coverowany "Siting on Top Of The World" Mississippi Shelks w wykonaniu Bonamassy i jego zespołu oraz Beth Hart brzmi zaskakująco świeżo i porywająco. W nim wracamy do bluesowych solówek i bardziej sunących rytmów, nie stroniących jednak od gorącej atmosfery. Mogę jeszcze dolewkę kawy?
Z repertuaru Lucindy Williams wybrano "Joy", który kontynuuje bluesową stylistykę z poprzedniego, ale ze zdecydowanym rockowym charakterem czy lekką atmosferą country i bardziej współczesnym graniem, bo artystka jak najbardziej współczesna. Po niej wpada równie udany "Soul On Fire", ponownie LaVern Baker, choć napisany przez Ahmeta Erteguna. Po mocniejszym, bardziej rockowym brzmieniu robi się znów delikatniej i rzewniej, ponownie tanecznie, choć tym razem w duchu walca, aniżeli rozedrganego swingu. Podstawową wersję płyty kończy "Addicted" trip-hopowego austriackiego muzyka Klausa Waldecka (!). To najświeższy utwór na całej płycie, bo oryginalnie zrealizowany w 2007 roku. Tu z kolei Bonamassa mruga oczkiem do wielbicieli jego projektu Rock Candy Funk Party, bo w takim klimacie jest utrzymany numer i to nawet mimo dość niespiesznego tempa. Warto jednak sięgnąć po wersję rozszerzoną gdzie znalazł się jeszcze jeden numer, ponownie Brodwayowski, "Come Rain Or Come Shine" wracający do bluesowego soczystego brzmienia, świetnej gitary Bonamassy i fantastycznego słonecznego klimatu.
Ocena: Nów* |
"Black Coffee" nie odkrywa prochu, ale przecież nie oto chodzi w takich płytach, zwłaszcza nagrywanych przez takich muzyków jak Joe Bonamassa i Beth Hart. To jedna z tych płyt, która ma wartość czysto rozrywkową, ale także wykopaliskową, skłaniającą zwłaszcza mniej obeznanych słuchaczy do poszukania oryginałów. To płyta przepełniona pasją, świeżością i energią którą można zarówno Bonamassie, jak i Hart pozazdrościć, w sam raz na poranek z dobrą kawą, albo po prostu by wprawić się w doskonały nastrój. Szkoda tylko, że mimo tylu wielu zacnych wersji duet nie zdecydował się, jak podobno obiecywał, na jakiś autorski numer - może skuszą się na to przy czwartym wspólnym studyjnym wydawnictwie? Z drugiej strony być może nie ma takiej potrzeby, bo takich perełkowych płyt z samymi coverami mogą wydać jeszcze całe mnóstwo i trzeba przyznać, że przy takiej solidności podejścia z miłą chęcią się po nie będzie sięgać.
* Odnośnie oceny odsyłam do zakładki "Oceny". Ponadto warto zauważyć, że choć wartość płyty jest na tyle duża, że powinna być "Pełnia", to jednak są to covery, a całość w pewnym stopniu jest składanką nawet jeśli nagraną w całości podczas sesji realizacyjnych tylko i wyłącznie tego albumu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz